Na pozór wszystko w tej powieści uspokaja. Jedna z małych irlandzkich wysepek, ludzi tyle, co kot napłakał, za to przestrzeni i przestworu oceanu pod dostatkiem, a może i w nadmiarze. Tylko gdzieś w dali majaczy przemoc, z dnia na dzień coraz bardziej zuchwała, i giną ludzie, bo ktoś jest protestantem, a ktoś katolikiem. Aż trudno uwierzyć, że to wszystko działo się nie tak dawno.