Paweł Sołtys, jak Marek Nowakowski lata temu, rusza na spacer ulicami Warszawy, miasta palimpsestu. Niesie w sobie kilkuletniego siebie oraz zmarłych przodków, po skroniach spływa mu sierpniowy pot. Idzie z dociekliwością i empatią, po drodze spotyka outsiderów, widma, gołębie i inne miejskie ptaki. Sierpień to proza dzisiejszych albo niedzisiejszych flanerów. XX-wieczna z charakteru, nieco podniosła, czasem nużąca, na szczęście połyskująca w wymiarze językowym.