Protagonistą wydanej w 1939 książki Johnny poszedł na wojnę jest jeden z setek tysięcy młodych Amerykanów wysłanych od wiosny 1917 roku do francuskich okopów. Chociaż w powieści pojawiają się też inne postacie, nie są one niezależne, a ich status ontologiczny pozostaje niejasny - każda z nich może być wyłącznie kreacją wyobraźni pogrążonego w mroku żołnierza. Świat, na temat którego Joe mógłby wydawać arbitralne sądy, nie istnieje - są tylko wspomnienia i próby opisu rzeczywistości poznawanej za pomocą ledwo wyczuwalnych drgań. Rzeczywistości sprzed dzieła stworzenia, w której nie doszło do oddzielenia światła od ciemności.
Joe Bonham (jego postaci Metallica poświęciła utwór One) budzi się w stanie deprywacji sensorycznej, gdzieś na szpitalnym łóżku, niemalże w całości pokryty bandażami. Tak przynajmniej wnioskuje. Świadomość poniesionych strat przychodzi doń stopniowo. Wkrada się do wizualizacji zdarzeń z lat młodzieńczych, zamienia sny w koszmary. Przywołując obrazy, dźwięki, smaki i zapachy młodości, Joe na nowo określa siebie, jako organizm złożony z braków.
Wyzuta z większości znaków interpunkcyjnych proza Trumbo to chaos odzwierciedlający przeżycia wewnętrzne Joego. Mimo że o świecie wiemy tylko tyle, ile wie on, znakiem rozpadu podmiotowości chłopca jest wpisanie jego świadomości w ramy mowy pozornie zależnej. Nie przysługuje mu możliwość mówienia, dosłownie i w przenośni - historię poznajemy dzięki abstrakcyjnemu trzecioosobowemu narratorowi, który zajmuje pozycję nadrzędną względem chłopca, a jednocześnie niższą względem świata (nie)przedstawionego. Książka uderza z większą mocą niż, świetny swoją drogą, film z 1971. W nim spoglądamy na Joego z zewnątrz. Widzimy osoby podchodzące do jego łóżka i reagujące na jego podrygi. Proza nie pozwala nam nawet na chwilę zdystansować się od jego wewnętrznej tragedii, uchylić wieko trumny. Nie odczuwamy komfortu chociaż symbolicznego oswojenia przestrzeni sali szpitalnej. Nie upewnimy się, że cokolwiek poza świadomością Joego istnieje.
Powieść eksploatuje znany w literaturze, przynajmniej od czasu Poego i gotycyzmu, lęk przed pogrzebaniem żywcem. Nie mamy prawa mniemać, że bohatera czeka jakiekolwiek pozytywne zakończenie. Symboliczne zwycięstwa, które odnosi, toną w grotesce. Joe, owładnięty ideą upływu czasu, w końcu zaczyna odróżniać pory doby na podstawie uczucia ciepła. Domyśla się, że oto na odsłonięty kawałek skóry padają promienie słoneczne. W ten sposób czuje, że na powrót uczestniczy w ogólnoludzkim doświadczeniu upływu czasu - mimo że nie jest to dla niego czas linearny, lecz cykliczny, zredukowany do binarnej opozycji dnia i nocy.
Joe przyrównuje swoją sytuację do sytuacji dziecka w łonie matki. Tylko, że dziecko czekają w końcu narodziny. On natomiast, karmiony przez rurkę podłączoną do żołądka, pozostanie w mroku już zawsze. Nazywa siebie idealnym surowcem chirurgicznym. "Jestem człowiekiem martwym, który żyje. Jestem człowiekiem żywym, który jest martwy. Jestem człowiekiem, który walczył o demokrację" - powtarza. Gdy udaje mu się nawiązać kontakt z innymi ludźmi za pośrednictwem alfabetu Morse'a (wystukiwanego głową w poduszkę), oznajmia, iż pragnie być wożony po Ameryce i prezentowany w namiotach cyrkowych jako uosobienie skutków wojny. A także reklama niesamowitego postępu medycyny. Chce zarabiać na siebie, zasłużyć na to, by co parę dni zmieniano mu opatrunki.
Mówiąc o powieści Trumbo, należy uwzględnić umiejscowienie dzieła w realiach historycznych międzywojnia. Książka pierwszy raz ukazała się drukiem trzeciego września 1939 i siłą rzeczy stanowiła istotny argument na rzecz izolacjonizmu Stanów Zjednoczonych wobec konfliktu w Europie. Gdy w 1941 roku Trzecia Rzesza zwróciła się przeciwko ZSRR, a Japończycy uderzyli w Pearl Harbor - jej wymowa okazała się bardzo problematyczna. Choć druk Johnnego został wstrzymany zgodnie z intencją autora, książka powróciła po zakończeniu II wojny światowej. Krwawe konflikty w Korei, a później w Wietnamie, osadziły ją w nowych (i tych samych zarazem) kontekstach. Trumbo, jako twórca sympatyzujący z lewicą i komunizmem, już w latach 40. został wpisany na słynną czarną listę Hollywood (do której delegalizacji później się przyczynił). Ceniony reżyser i scenarzysta przez lata zatem mógł działać w świecie filmu jedynie pod pseudonimem.
Jak frazes zabrzmi konkluzja, że książka Trumbo ponownie staje się przerażająco aktualna w świetle agresji Rosji na Ukrainę. Język niestety niezmiennie zawodzi w obliczu ludobójstwa. Johnny piętnuje każdy system, w którym politycy mogą bezkarnie wysyłać na front kolejne wagony mięsa armatniego, wycierając sobie gębę hasłami o obronie demokracji czy dumie narodowej. Pozycje takie jak ta - jak i pokrewna tematycznie Bratnia dusza Davida Diopa (Cyranka, 2021) - wwiercają się w nasze sumienie, nieco znieczulone, a nawet ukontentowane setkami doniesień o czołgach rozbitych przez drony. Przypominają o poszarpanych, opróżnianych do worka jelitach, oderwanych kończynach, wypalonych oczach i paraliżach spowodowanych odłamkiem tkwiącym w kręgosłupie. Przypominają, że naszym nadrzędnym moralnym obowiązkiem jest sprzeciw wobec poczynań despotów takich jak Putin, dehumanizujących całe narody, i niesienie pomocy ludziom przez nich pokrzywdzonym. A w odniesieniu do tych, którym pomóc już nie można - troska o to, by liczby i ciała na powrót ludźmi się stały.
Jacek Adamiec
- Dalton Trumbo, Johnny poszedł na wojnę
- tłum. Ewa Ratajczyk
- Wydawnictwo Replika
@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022