Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Jak rozmawiać o nowotworze?

Czy to opowieść o raku? Tak. I nie. Adrianna Alksnin co prawda opisuje swoje zmagania z 14-centymetrowym złośliwym guzem nerki, okazuje się jednak, że choroba stanowi zaledwie przyczynek do sięgających spraw uniwersalnych refleksji oraz krytyki systemu opieki zdrowotnej. Autorka, w ramach autowiwisekcji, pochyla się nie tylko nad osobistym doświadczeniem choroby, ale też nad językiem niezdolnym do jej oswojenia, a w konsekwencji - wartościami autotelicznymi literatury.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Diagnoza raka zbiegła się w czasie z inwazją Putina na Ukrainę - 24.02.2022. Ta apokaliptyczna koincydencja skazuje język opisu choroby na militarną metaforykę - te wszystkie wygrane i przegrane bitwy, inwazje, kontrataki i wiele innych. Zresztą onkonarracje wyglądają tak od dłuższego czasu. Temat tak trudny i zdecydowanie zbyt długo marginalizowany (choć literatura usilnie go nagłaśnia), pozbawiony własnego katalogu przenośni, musi pasożytować na innych, jeśli nie chce ograniczać się do banału lub suchego opisu klinicznego. Wobec niemocy przezwyciężenia języka symbolicznego autorka postępuje ze swoim rakiem inaczej. Jego - znowu wojennie - inwazyjność bada w szerokim ujęciu społeczno-kulturowym, przygląda się nieco mniej znanym bitwom, podjazdowym i walnym.

Pisząc o raku w Polsce autorka piętnuje archaiczność i niewydolność państwowej służby zdrowia. Jej krytyka dotyka jednak nie tyle jakości świadczonych usług medycznych, ile ich niedostępności. Mowa nie tylko o wykluczeniu ekonomicznym ubogich i lepszej pozycji startowej (i każdej innej) tych, którzy mogą umawiać się na wizyty prywatnie, ale też skrajnej nieprzystępności procedur. Lata mijają, a dopełnieniu jakichkolwiek formalności związanych z rozpoczęciem leczenia nadal zbyt często towarzyszy poczucie niemocy i poniżenia.

Ale opisywany przez Alksnin to choroba wyniszczająca nie tylko ciało, ale i psychikę. A przez to nie tylko komórki organizmu, ale i komórki społeczne. Niejako idąc tropem Anety Pawłowskiej-Krać (Głośnik w głowie, Czarne 2022), autorka ukazuje niesprawność państwowej opieki psychiatrycznej i psychologicznej. Ta, w połączeniu ze społeczną tabuizacją choroby nowotworowej, pcha pacjentów w odmęty depresji. I tu powraca kwestia wykluczenia ekonomicznego. Ale nie tylko ekonomicznego - społeczna nieumiejętność mówienia o raku bez popadania w tony skrajne prowadzi do umacniania chorych w stygmatyzujące roli obcych, zawieszonych poza codziennością. Co szokuje, autorka przypomina, że jeszcze kilka dekad temu głośno było o psychosomatycznych przyczynach raka, co wiązało się z umacnianiem chorych w poczuciu winy.

Rozważania Alksnin wykraczają jednak poza duszne sale i wiecznie długie kolejki do gabinetów. Na przykładzie raka pisze o chorobie jako leitmotivie od niepamiętnych czasów obecnym w literaturze i sztuce. Motywie przewodnim, a jednak - jak można wnioskować z lektury - w sferze eseistyki eksploatowanym w stopniu niewystarczającym. Pisarka składa zatem i swojego raka - Władimira - na ołtarzu sztuki i literaturoznawstwa. I zastanawia się nad tym, czy choroba jest doświadczeniem granicznym, które powinien określać nie tylko tematykę jej twórczości, ale i formę wypowiedzi. Książka zapewnia pewne wyjaśnienia w obu kwestiach - przynajmniej autorce. Pełni dla niej funkcję autoterapeutyczną. Tam, gdzie zawodzą rozwiązania systemowe, z ratunkiem przychodzi twórczość wspomagana wenlafaksyną. Pozwala pisarce skupić się na własnym cierpieniu w obliczu wojny - przyćmić wyrzuty sumienia za tę odrobinę egoizmu, do której wszyscy mamy prawo. A nawet nieskromnie fantazjować, bo przecież w ramach konwencji, o sukcesie literackim dojrzewającym na onkologii.

Mimo że esej-dziennik Alksnin to raczej książka w rozmiarze S, podejmuje straceńczą próbę ujęcia tego, o czym literatura mówi od zarania i nagadać się nie może. A zatem - o swoich sensach, a także prawach i możliwościach czy obowiązkach narratora. Pomimo wagi tych myśli autorce zazwyczaj udaje się unikać nadmiernej egzaltacji lub obrócić ją w żart. No właśnie - humor. On w tej książce jest bardzo ważny. Autoironia chroni autorkę przed autodestrukcją. Czytelnikowi natomiast pozwala oddzielić empatię od estetyki na etapie krytycznej lektury.

Na poziomie szpitalnym Na coś trzeba umrzeć koresponduje z inną świeżą książką Ha!artu, Jedną czwartą wróbla Gaby Krzyżanowskiej. Ciąża czy nowotwór - te same przypadłości systemu i ten sam naturalizm opisu. Na coś trzeba umrzeć to książka dla chorych i zdrowych, a nawet dla tych, którzy o raku nie chcą ani mówić, ani czytać. Statystyki są niestety bezlitosne - od tematu nie sposób uciec.

Jacek Adamiec

  • Adrianna Alksnin, Na coś trzeba umrzeć. Kolejna książka o raku
  • Wydawnictwo Ha!art

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023