Słuchaczy dorastających na rapie, który z ulicy i haseł o "prawilności" uczynił konwencję, czy też rapie starzonym i upraszczanym na siłę gwoli efektu estetycznego, książka Kalinowskiego może zaskoczyć. Jeszcze bardziej wszystkich słuchaczy wychowanych na newschoolu. Ten podręcznik do starożytności albo do wieków ciemnych przypomina (albo uzmysławia), że cały polski rap był kiedyś prymitywny, dosłowny i brutalnie surowy. I był taki nie bez powodu. Albo nie tylko z przyczyny niedomagań warsztatowych i finansowych twórców, ale też z ich wewnętrznej potrzeby przeciwstawienia się rozbuchanej w formie i powściągliwej w metaforyzowanej treści muzyce rozrywkowej lat 80.
Prosty, a często - nie bójmy się tego słowa - prostacki rap nasto- i dwudziestolatków stanowił też spontaniczną reakcję na miałkość rocka lat 90. oraz osłabienie punka, który przestał wyrażać wściekłość młodych na decyzje starych. Kalinowski ukazuje początki stołecznego rapu w kontekście kryzysu muzyki - zarówno popularnej, jak i tej utożsamianej z kontrkulturą. A także piszczącej biedy, zmian ustrojowych, narastającej na ulicach przemocy, brutalności policji oraz epidemii cracku. Wszystkiemu towarzyszą mniej lub bardziej uświadomione katastroficzne nastroje twórców związane z końcem tysiąclecia (vide Armagedon Molesty, ale też np. Aluminium Trzyha).
Prawdopodobnie sporo z tego, o czym pisze Kalinowski, jest fanom rapu koło trzydziestki, a może bardziej czterdziestki, wiadome. Niemniej - wspomnienia często zacierają się albo obrastają w kolorowe piórka. Czy też wręcz przeciwnie - nurzają się mrocznych barwach. W takich przypadkach niezbędny okazuje się "fact checking". A tego podejmuje się autor. I co z tego wynika? Warto wiedzieć na przykład, że o ile wczesne lata polskiego hip-hopu naznaczone były dominacją tzw. Strony Ciemnej, czyli formacji i wykonawców reprezentujących "sztywny" proletariacki nurt rapu, o tyle warszawski rap ma korzenie w dużej mierze inteligenckie. Kultową formacje 1kHz tworzyło przecież trzech studentów - DJ Volt, TDF (czyli Tede) oraz JanMarian. Albo o tym, że uliczno-gangsterski rap, uprawiany m.in. przez Chadę, nie był przeszczepem amerykańskich trendów na polski grunt. Autor dowodzi, że możemy mówić o oryginalnej polskiej mutacji gangsta rapu, do której rozwoju bardziej niż Tupac czy Eazy-E przyczyniła się długotrwała ekspozycja blokowisk na kulturę więzienną czy kibicowską. I to właśnie wpływy półświatka, podobnie jak wiele lat wcześniej w przypadku literatury hałskoidów, prowadziły do krystalizacji etosu narratora-ulicznika. A częste powiązania prawdziwych lub wykreowanych zabijaków z ferajny ze środowiskami kibicowskimi nie tylko czyniły z ich występów wydarzenia podwyższonego ryzyka, ale też prowadziły do scysji między miastami, czego dobrym przykładem był konflikt wspierającej Legię Molesty oraz będącego zawsze za Lechem Pei.
Robi wrażenie skrupulatność Kalinowskiego, która rzutuje na przekrojowość jego wywodów. Niechciani to tekst gęsty i kipiący młodzieńczym entuzjazmem, wpisany w dość oficjalne ramy reportażowe. Nie zaprzeczę - powaga autora przydaje tematowi ważności. Kalinowski wychodzi od Kazika i Deuteru, odwiedza Rap Club, Remont i inne miejscówki, w których pierwsi DJ-e szlifują turntablistyczne skillsy, MC's natomiast - rymują; zatrzymuje się na dłużej przy audycji "Kolorszok" Bogny Świątkowskiej i Sebastiana "Volta/600 V" Imbierowicza, czy też zagląda pod Dworzec Centralny i Capitol, gdzie ćwiczą kickflipy skejci w lenarach. Choć podtytuł książki, Warszawski rap lat 90., nieco ogranicza zakres tematyczny, jej treść nie mieści się w sztywnych ramach. To synteza lat 90., które autor (rocznik 1984) zna z autopsji. Nawet jeśli pole widzenia zawęża kaptur, to nadal panorama. Sporo uwagi otrzymuje zatem każdy z oficjalnych i mniej oficjalnych (jak bandyterka, amfetamina czy kokaina) elementów hip-hopu.
Ale na pierwszym planie pozostaje muzyka (i liryka, szczodrze przytaczana). Czytając Niechcianych, nietrudno dociec, komu autor przypisuje największe zasługi. Wymieńmy choćby pionierski zespół Trials X (Tiger, Platoon), arcyważnego Volta, autora m.in. przełomowej Produkcji hip-hop (która ugruntowała podział na Stronę Jasną i Stronę Ciemną rapu), zarazem fundament muzyczny i ojca chrzestnego wczesnego hip-hopu w Polsce, a także wszystkie projekty, który współtworzył Tede, znany wtedy raczej jako tdF czy Tas De Fleia. Kalinowski nie ukrywa, że w latach 90. Graniecki śmiało sobie truchtał po bitach, gdy koledzy po fachu dopiero raczkowali. Autor w końcu rozkłada na czynniki pierwsze fenomen Molesty (początkowo Vienio, Włodi i Kaczy, później też Pelson i Wilku), która mimo nad wyraz topornej warstwy brzmieniowej (zwłaszcza gdy chodzi o wokal i treść) dla tysięcy młodych ludzi stała się źródłem bezkompromisowych komentarzy dotyczących rzeczywistości; krynicą ulicznych zasad ubranych w proste słowa.
Kres pierwszego etapu polskiego, bo nie tylko warszawskiego, rapu symbolicznie wyznacza rok 2000. Cezura dość umowna, ale Kalinowski wskazuje na fakty, które ją zaostrzają. To w tym roku emisję rozpoczęły Viva i MTV Polska, ukazał się też przystępna Kinematografia Paktofoniki. Wszystkie to przyczyniło się do komercjalizacji rapu, co z kolei doprowadziło do silnej polaryzacji środowisk ulicznych i "bananowych". W tym roku ukazały się Światła miasta Grammatika, od kul zginął raper Freeze, samobójstwo popełnił Magik. Rap na pewno, i to nie tylko warszawski, musiał szybko dojrzeć i ewoluować, żeby odnaleźć się w nowych realiach rynkowych i kulturowych. Gdyby Kalinowski w przyszłości podjął się kontynuacji swoich badań, czyli opisał warszawski rap w pierwszej dekadzie XXI wieku, byłoby bardzo miło z jego strony. Czekają przecież złote lata baunsu, szaleństwo RRX Desantu oraz tryumfalny powrót ulicznej ortodoksji za sprawą Klucza Hemp Gru i wiele innych. A wśród nich - beefy, które rozpaliły internet i w wielu przypadkach wzniosły raperów na wyżyny kreatywności.
Jacek Adamiec
- Filip Kalinowski, Niechciani, nielubiani. Warszawski rap lat 90.
- Wydawnictwo Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023