Jedno z najpotężniejszych inicjalnych zdań w literaturze brzmi: "Dzisiaj zmarła matka". Pochodzi z Obcego Alberta Camusa. Polski pisarz i poeta - nominowany do Nike za poemat Dwanaście stacji oraz tomy poezji Kolonie i Księga obrotów - zaczyna podobnie. Narrator Złodziei zwraca się do czytelników: "Posłuchajcie, jak skoczyła moja matka". Wcale jednak nie jest skory do opisania tragicznych, według wszelkiego prawdopodobieństwa, okoliczności tego zdarzenia. Akcją rządzi reguła retardacji, a to zaledwie jedno z wielu nawiązań do antycznego eposu. Wyprawa chłopca ukierunkowana na zmielenie zachowanej na imieniny ojca kawy staje się jednocześnie wyprawą Argonautów i tułaczką Odyseusza. Podczas niej narrator-bohater, jak przystało na herosa, mierzy się z licznymi próbami. Te bywają uniwersalne - związane m.in. oswajaniem mikroświata (bloku i jego okolic) i swojej kiełkującej seksualności - bądź zgoła heroiczne. Tak jak wtedy, gdy podróż po mrocznym strychu wypełnionym ekskrementami i szkłem okazuje się dla bohatera pełnoprawną katabazą. Niegościnny strychowy korytarz jest zarówno Hadesem, jak i labiryntem Minotaura, czy też katakumbami pierwszych chrześcijan. U Różyckiego tradycja starożytna koegzystuje z symboliką chrześcijańską, nadając błahostkom wymiar transcendentny.
Mimo że kluczowym wydarzeniem historycznym na fabularnej osi czasu Złodziei zapalniczek jest wprowadzenie stanu wojennego, to pod względem ideowym świat presokratejski. Katalizatorem procesów i przeobrażeń jest ukochany przez Heraklita żywioł, ogień. W bloku, na dachu którego lśni neonowy napis "RADIO I TELEWIZJA OKNEM NA ŚWIAT", płonie wszystko. Klamki, żarówki, kosze, guziki w windach, wizytówki lokatorów. Ogień żarzy się też w mieszkańcach. A imię jego okowita. Aqua vitae, czyli samogon, jest ambrozją ludzi, bogów i półbogów. Ogień inicjuje przemiany, które są istotą bytu. Zło nieustannie przeciwstawia mu mrok i pustkę - choćby kradnąc żarówki w budynku. Ogniem posługują się i żywią nieznani z imienia bogowie - wypalając ludzi i zwierzęta od środka, żyjąc w ich szaleństwie, chorobie i umieraniu. Nie są to bogowie dobrzy. Ale w jakiś sposób wypełniają metafizyczną pustkę. Mity poddane transpozycji i powiązane z nimi hierofanie są u Różyckiego siłami zdolnymi do pobudzenia szeroko pojmowanych działań twórczych - niezbędnych do zrozumienia praw przyrody, relacji społecznych czy w końcu snucia własnych opowieści.
Jeśli na chwilę zapomnimy o motywach o antycznej proweniencji, otrzymamy obraz dorastania w PRL-u opierający się na nieśmiertelnych anegdotach. Przewijają się zatem meblościanki, gargantuiczne telewizory marki Rubin, kolejki po mięso, bimbrownictwo, niedostatki i konflikty klasowe; opozycjoniści i ormowcy. Ale i PRL miał przecież swoją mitologię, o czym tak chętnie pisał Przemysław Czapliński. W nieustannie "pracującym" i pękającym mrówkowcu autor zamknął plejadę przerysowanych często postaci o arcypolskich, szlacheckich nazwiskach - roi się od Czartoryskich, Ossolińskich, Radziejowskich, Paderewskich, a nawet Sobieskich. Pobrzmiewają zatem także narodowe mity sarmackie, które ożywia każdą próba wydostania się spod buta - w powietrzu wisi przecież stan wyjątkowy i potencjalna agresja zewnętrzna.
Złodzieje żarówek to jednocześnie osadzona w PRL-u powieść inicjacyjna, jak i przestrzeń literacka, w której mity pełniące funkcję poznawczą spotykają się tymi, które stanowią o podmiotowości politycznej. W tym tyglu jest jednak miejsce na odrobinę dziecięcej beztroski i sentymenty, które barwią codzienność sprzed dekad wszystkimi odcieniami nostalgii.
Jacek Adamiec
- Tomasz Różycki, Złodzieje żarówek
- wyd. Czarne
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023