Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Między Imperium Rzymskim a teorią strun

Francis Ford Coppola zaczął myśleć o Imperium Rzymskim pod koniec 1982 roku, kiedy tonął w długach po finansowej klęsce jednego ze swoich najambitniejszych projektów - Tego od serca. Od tamtego czasu myślał o Imperium Rzymskim codziennie przez ponad 40 lat, marząc, tworząc filmy i pracując nad scenariuszem Megalopolis - monumentalną opowieścią o utopii, o Nowym Rzymie, mieście, które będzie zapewniało każdemu obywatelowi możliwie najlepsze warunki do rozwoju.

Mężczyzna i kobieta ubrani w ciemne stroje, stoją na szycie jakiejś budowli i patrzą na miasto - serię wielu budynków i wieżowców. Scena jest oświetlona tak, że wygląda, jakby zachodziło słońce. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Jednak nawet w fabule filmu Megalopolis jest pieśnią przyszłości. Marzeniem Cesara Catiliny, architekta, wynalazcy, wizjonera, laureata Nagrody Nobla, człowieka, który zdaje się kontrolować czas. Na jego drodze stoi przede wszystkim świat polityki w osobie burmistrza Franklina Cicero, który rozwiązując tylko bieżące problemy, nie myśląc o długofalowych konsekwencjach zaniedbań, pragnie jak najdłużej zachować status quo, a także świat finansjery reprezentowany przez Hamiltona Crassusa, obrzydliwego starca i zbereźnika, który myśli wyłącznie o zaspokajaniu własnych zachcianek. Tymczasem córka Cicera, Julia, zaczyna poznawać Cesara od nieoczekiwanej strony i nawiązuje z nim emocjonalną więź. Rozdarta między ojcem a kochankiem, dwoma ideologicznymi wrogami, stanie się częścią wydarzeń, które zmienią oblicze metropolii.

Bezpośrednią inspiracją do stworzenia głównego bohatera granego przez Adama Drivera był żyjący w pierwszym wieku przed naszą erą Katylina, rzymski żołnierz i polityk, który chciał przejąć władzę w starożytnym Rzymie i zaprowadzić w skostniałym państwie rewolucyjne zmiany. Jak pisał Sam Wesson w książce Francis Ford Coppola. Rewolucjonista, reżyser Czasu apokalipsy dostrzegł w tej postaci cząstkę siebie. Coppola nigdy bowiem nie chciał produkować snów, jak hollywoodzcy decydenci, chciał za sprawą nowych idei i innowacji zmieniać świat na lepsze.

W 1969 roku zbudował zresztą własną utopię - studio Zoetrope, niezależne od wielkich wytwórni, w którym spotykali się młodzi filmowcy i wszelkiej maści twórcy, by tworzyć na własnych warunkach, przy wykorzystaniu wszelkich nowinek technologicznych, które Francis Ford sprowadzał z Europy za pieniądze pozyskane ze sprzedaży własnego domu. Przez Zoetrope przewinęli się między innymi George Lucas, John Milius, Walter Murch (montażysta i dźwiękowiec, późniejszy zdobywca trzech Oscarów), swoje późne dzieła tworzyli u niego Jean-Luc Godard, Akira Kurosawa, Michael Powell.

Megalopolis - nie tylko film, ale i cały proces twórczy, który doprowadził do jego powstania - jest więc ściśle sprzężony z życiem Coppoli. Reżyser przez cztery dekady, myśląc o swoim przyszłym dziele, czytał, oglądał, zapoznawał się z antyczną filozofią, literaturą, z tajnikami malarstwa, architektury, nauk ścisłych. I można odnieść wrażenie, że umieścił w swoim niespełna dwuipółgodzinnym filmie wszystko, co udało mu się wchłonąć - od starożytnej kultury, Marka Aureliusza, Petrarki, Szekspira, przez Fritza Langa, Hitchcocka, klasykę science fiction, architekturę różnych epok historycznych (poza, zdaje się, obecną), po politykę Nowego Jorku, celebrycki świat, nanotechnologię i teorię strun. Chaos pogłębia się przez wprowadzane i szybko zapominane wątki, jak upadek satelity, uliczne zamieszki czy pojawiającego się na chwilę poplecznika Cicera granego przez Dustina Hoffmana.

Mnożą się cytaty i powtórzenia, jakby były efektem pracy człowieka ogarniętego obsesją ("jesteś kompulsywno-obsesyjnym wariatem" - mówi do Catiliny jego kochanka). Nieraz budzą śmiech i zażenowanie. Po chwili zachwycają sceny bezsilnie osuwających się na ulice posągów, z Temidą, boginią sprawiedliwości, na czele. Wszystko przypomina chaotycznie zmontowany sen geniusza bądź drobiazgowo zmontowany sen szaleńca.

Najłatwiej byłoby powiedzieć, że Megalopolis to film o nowym Imperium Rzymskim, do którego czasem publicystycznie porównywane były Stany Zjednoczone. Ktoś powie, że to film o prawdziwej miłości - wszak scena pierwszego pocałunku między Cesarem a Julią jest jedną z najbardziej pamiętnych. Oczywiście to także film o procesie tworzenia, o wizjach niemożliwych do zrealizowania, a jednak w jakiś sposób urzeczywistnianych - jak w pewnym sensie cały film Coppoli. Zapewne każdy dostrzeże w tym filmie coś innego. Można nawet powiedzieć więcej: każdy dostrzeże w tym filmie coś innego po każdym kolejnym seansie.

W pewnym sensie Megalopolis to antyteza i zarazem dopełnienie Ojca chrzestnego III, dzieła, które Coppola tworzył, kiedy zmagał się z wieloma ciągnącymi się od lat problemami finansowymi i osobistymi. W finale gangsterskiej trylogii starzejący się Michael Corleone próbował odkupić swoje grzechy, iść do przodu, koncentrować się na nowych sprawach, ale był całkowicie przykuty do przeszłości. W końcu demony wytropiły go, dopadły i ukarały w najbardziej perfidny i okrutny sposób - karą okazała się śmierć dziecka, a wraz z nią umarła nadzieja na godną i wartościową przyszłość. W utopijnym Megalopolis szala przechyla się w stronę tych, którzy będą stanowić przyszłość i nadzieję.

Najnowszy obraz Coppoli nie ma dobrej prasy, mimo swojej niezwykłości miażdżony jest przez większość zarówno krytyków, jak i widzów. Nie mogę jednak opędzić się od myśli, że za dekadę, może dwie albo trzy, zostanie odkryty ponownie i w grupkach złożonych z zapalonych kinofilów stanie się dziełem prawdziwie kultowym. Chociaż niewykluczone, że to tylko kolejny zwykły sen wariata.

Adam Horowski

  • Megalopolis
  • reż. Francis Ford Coppola

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024