Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

LEKTURKA. Wdech, wydech

Nie wiem czy uwierzycie, jeśli nie musicie tego robić codziennie, ale usypianie dziecka może być jednym z większych stresorów podczas całego dnia. Słowno-ruchowe ćwiczenia, które razem z Anną Crahay proponuje Wydawnictwo Zakamarki, mogą to zmienić. Ja wypróbuję je na pewno, choć zdaję sobie sprawę, że powstały z inspiracji... pseudonauką, która pomimo zmasowanej krytyki wciąż się rozwija.  

Grafika do cyklu - w centrum czarno-biała dziewczynka, która zasłania się książką. Dziewczynka jest na kolorowym tle, który przypomina zachód słońca. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Z zasady nie czytam poradników, ale... zawsze musi być ten pierwszy raz. Tym bardziej, jeśli jakiś problem naprawdę spędza Ci sen z powiek. Do lektury Mojego snu zachęca jednak nie tylko dzika chęć wolnego wieczoru, ale też - i tu was zaskoczę - sam tytuł propozycji! Dlaczego? Bo nikt nie chce super rad - tym bardziej świeżo upieczone mamy. I Anne Crahay chyba to wie, więc wyłącznie zachęca (i to bardzo nienachalnie), Ciebie i Twoje dziecko, do wykonywania zestawu ćwiczeń, na dodatek relaksacyjnych.

Przechodząc do sedna, choć może bardziej do snu, autorka na początku publikacji wyjaśnia czym się inspirowała. I to się chwali. Bo po pierwsze przypisy w tej książce (a ta jest też dla dzieci, i to w wieku 3+) byłaby swoistym nietaktem, a po drugie - dorosły może nie mieć czasu albo nawet ochoty na doczytywanie. Punktem wyjścia dla Crahay była metoda edukacyjna Brain Gym®, zwaną też kinezjologą edukacyjną albo po prostu gimnastyką mózgu. Stworzył ją Paul Dennison w latach 80. XX wieku. Metoda łączy procesy myślowe z ciałem, pozwala na naukę w ruchu, która podobno może być zupełnie przyjemna. Amerykanin opracował sekwencje prostych ruchów, jak na przykład czołganie się czy po prostu ziewanie, powodujących redukcję napięcia poszczególnych mięśni, co w efekcie jego zdaniem prowadzi do szybszego i przyjemniejszego zapamiętywania. Metoda ta oczywiście ma swoich zwolenników jak i krytyków. Ale decyzja czy to dyskredytuje ten tytuł, należy do czytelnika.

Crahay nie zaleca co prawda czołgania się przed snem, ale zachęca za to np. do pohukiwań jak sowa (spróbujcie, to już samo w sobie jest relaksujące!), wdechów do brzucha i wydechów, położenia wnętrz dłoni na oczach, masowania sobie po kolei każdej stopy wraz z palcami czy chwytania brzegów uszu i masowania ich ruchem odśrodkowym, rozciągając lekko na boki. Zapewniam, że to wcale nie jest tak skomplikowane, jak mogłoby się wydawać. Bo Crahay dobiera słowa i obrazy w taki sposób, żeby swoje instrukcje (najpierw poznaje je dorosły) zrozumiał zarówno wprawiony, jak i początkujący czytelnik.

A tu dowód, fragment ćwiczenia Sowa:

[...] Dziecko prawą ręką mocno chwyta mięsień czworoboczny na swoim lewym ramieniu (między szyją a barkiem) i wdycha powietrze do brzucha. Odwraca głowę w lewo i wraz z wydechem pohukuje jak sowa [...]

oraz

[...] Robię wdech.

Wzywam Wielką Sowę. Hu-huuu! Hu-huuu!

O! Nadaltuje!

Ląduje na moim ramieniu

I mocno wczepia się w nie pazurami.

Oddycham głęboko do brzucha.

Razem z sową odwracamy głowy w bok,

Aby spojrzeć daleko, w głąb lasu [...]*

Chyba nikt nie ma wątpliwości, która instrukcja kierowana jest do małego czytelnika, a która do dorosłego? Tym bardziej, że ta ze wskazaniem na dziecko napisana jest sporo większą czcionką (bo ten trochę starszy maluch oczywiście może ją przeczytać samodzielnie), niż ta dla mamy czy taty. Zrozumieć praktykę ułatwiają też rodzicom bardzo proste rysunki (kontury, bez wypełnienia, wyglądają jak narysowane kredką na białej kartce) - np. siedzącego ze skrzyżowanymi nogami dziecka z zamkniętymi oczami na macie do jogi/dywaniku czy też leżącego na plecach z dłońmi na brzuszku, które to z kolei w wersji dla malca są kolorowe. Ale to wciąż ten sam maluch, który jednak wspina się na drzewo czy jeździ rowerem, siedzi z książką na fotelu albo zasypia w objęciach sowy, która wcześniej siedziała mu na ramieniu. Bez względu na to jednak, które wersje ilustracji są nam bliższe, cechuje je spójność. Wszystkie wyraźnie - mniej lub bardziej kolorowe, z większą lub mniejszą liczbą detali komunikują rzeczy trudne do opisania, są to głównie emocje. Ilustracja spełnia w Moim śnie swoją podstawową funkcję - objaśnia i uzupełnia, ułatwia percepcję i potęguje przeżycia, w tym wypadku konkretnie też - wycisza.

Piszę wprost o "instrukcjach", które pojawiają się w Moim śnie, w związku z czym jestem winna kilka słów wyjaśnienia. Bo każda relaksacja (są cztery) podzielona jest na dwie części. I ta właściwa instrukcja - kierowana do dorosłego, fachowo wyjaśnia cel i przebieg danego ćwiczenia. Pojawiąjący się po niej tekst z kolei to część dla dziecka. Dla mnie to wciąż  jednak właśnie instrukcja, choć już zilustrowana z czułością i na bogato. Może i te teksty można by nazwać mikroskopijnymi opowiastkami, ale byłabym jednak, określając je tak, ostrożna.

Mój sen to tytuł potrzebny. Bo mały człowiek - tym bardziej jeśli obok dzieje się tak wiele i tak wiele złego, musi potrafić wyrażać i opisywać własne emocje. Z tej konfrontacji musi wyjść cało, kładąc się spać. Ale też mniej lub bardziej dzielnie wstać następnego dnia.

Czy zawsze cel uświęca środki...?

Monika Nawrocka-Leśnik

*fragment książki Anne Crahay Mój sen. Słowno-ruchowe ćwiczenia relaksacyjne z Twoim dzieckiem

  • Anne Crahay, Mój sen. Słowno-ruchowe ćwiczenia relaksacyjne z Twoim dzieckiem
  • Wydawnictwo Zakamarki

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024