Jeremie wraca po latach do miasteczka Saint-Martial na pogrzeb piekarza, u którego pobierał niegdyś praktyki i z którym był mocno związany. Nocuje u żony piekarza, Martine, ale nie podoba się to jej synowi, Vincentowi. Po sąsiedzku mieszka samotny, mało rozmowny i niechlujny Walter, a nieopodal również ksiądz, który zdaje się wiedzieć bardzo dużo o tym, co dzieje się w okolicy. Kiedy jedno z nich zostaje uznane za zaginione, pojawia się jeszcze dwoje policjantów. Miasteczko od lat tkwi w stanie stagnacji, ale nowa i nieprzyjemna sytuacja doprowadza emocje i pragnienia bohaterów do wrzenia.
Podobnie jak we wcześniejszych filmach Guiraudiego, w "Nieznajomym nad jeziorem" i "W pionie", nad bohaterami unosi się niewidzialna energia miłosna, która manifestuje się na różnego rodzaju zaskakujące sposoby. A w centrum znajduje się przyjezdny, Jeremie, na którego reszta nakierowuje swoje tłumione żądze. Splot kolejnych wydarzeń, absurdalnych sytuacji i podejrzeń sprawia, że Jeremie wikła się w coraz bardziej skomplikowane kłamstwa i uniki. I o ile pozostali bohaterowie zaczną w końcu ujawniać swoje pragnienia, o tyle nad nimi wszystkimi - podobnie jak nad widzami - zawiśnie kluczowe pytanie: czego tak naprawdę pragnie Jeremie, który wydaje się dalekim krewnym Meursalta, głównego bohatera "Obcego" Alberta Camusa?
Gdyby za ten filmowy materiał wziął się inny reżyser, zapewne otrzymalibyśmy coś w rodzaju realistycznej mieszanki thrillera i kryminału, ale Guiraudie to jest dokładnie ten facet, który zawsze w pierwszej kolejności szuka baśniowego elementu w szarej rzeczywistości. I znajduje go w absurdzie małomiasteczkowego życia. W jego rękach fabuła powoli skręca w stronę czarnej komedii, ale żarty nie kryją się u niego w dialogowych ripostach, lecz są rozciągnięte na dłuższe, znakomicie przemyślane sceny - jak choćby kolacji ze smardzami w roli głównej czy księdza spowiadającego się przed Jeremiem. Spory humorystyczny potencjał tkwi również w tym, że pożądanie, niekoniecznie czysto erotyczne, wydaje się jedynym źródłem jakiegokolwiek życia w tym dotkniętym apatią miasteczku.
"Mizerykordia" ma dość powolne tempo, ale w żaden sposób nie utrudnia to śledzenia tej podskórnie szalonej opowieści. To film, który warstwa po warstwie odsłania cyniczną, zabawną i niedorzeczną naturę małomiasteczkowej egzystencji. Tytułowa mizerykordia to z łacińskiego miłosierdzie, które może oznaczać swego rodzaju metafizyczne rozgrzeszenie morderczego czynu. Ale może też odnosić się do współczucia i empatii wobec wszystkich bohaterów, którzy co rusz ulegają własnym słabościom. Kto bowiem nie uległ ni razu, niech pierwszy rzuci kamieniem.
Adam Horowski
- "Mizerykordia"
- reż. Alan Guiraudie
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025