Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Napady pamięci

Pięćdziesięciolecie Polskiego Teatru Tańca w Poznaniu, założonego przez Conrada Drzewieckiego w 1973 roku, uczczono premierą sztuki Z kapelusza w choreografii Jo Strømgrena (artysty, który przygotował przed dziesięcioma laty jubileuszowy spektakl - Czterdzieści). Głównym tematem podjętym przez Strømgrena miały być ulotność wspomnień oraz zwodnicze działanie pamięci, także zbiorowej. Nie powstał jednak spektakl nostalgiczny, lecz pełen niepokoju i niepewności - norweski reżyser w atmosferze dalekiej od beztroskiego świętowania ostrzega przed powrotem najbardziej brutalnych wydarzeń z nieodległej historii.

Scena oświetlona niebiesko-zółtym światłem. Grupa osób w białych strojach, przed nimi dwie osoby na krzesłach, które trzymają sznur. Na przodzie tancerka na kolanach ze zgiętymi rękami przy głowie. - grafika artykułu
fot. Andrzej Grabowski

Strømgren odpowiada za niemal cały kształt sceniczny Z kapelusza - oprócz choreografii jest także autorem tekstu, scenografii, świateł i reżyserem dźwięku. Jedynie kostiumy Bregje van Balen stanowiły dodatek do jego pracy, współtworząc stonowaną, beżowo-szarą wizję plastyczną dominującą w spektaklu. Tancerki i tancerze ubrani są w swobodne, ale eleganckie stroje, które trochę przypominają przedwojenną modę (gdyby nie fakt, że zamiast spódnic prawie wszystkie kobiety mają na sobie szerokie spodnie). Wiele scen zakomponowanych jako duety albo duety podwójne wnosi typowy dla teatru tańca temat relacji damsko-męskich. Potraktowany jednak bardzo "równościowo". W niektórych fragmentach przedstawienia ruch tancerzy przypomina balet kobiecy, tancerki zaś nie funkcjonują wyłącznie w relacji do swoich partnerów. Jo Strømgren stawia na liryczność: z ciał tancerzy buduje piękne obrazy, które zatrzymywane są na moment niczym w stopklatce, by po chwili ruszyć dalej. Ale to liryczność zbudowana na kruchej podstawie, gotowa się łatwo załamać.

Jak sugeruje sam tytuł, nastroje w spektaklu zmieniają się dość często, ale dominuje atmosfera niepokoju, tymczasowości, obawy. Wskazuje na to także przykuwająca uwagę ekspresja twarzy tancerzy, którzy rzadko się uśmiechają. Intensywność ich mimiki, pełnej zatroskania i niepewności, kreuje nastrój wyczekiwania na coś nieprzyjaznego. Będący akurat w centrum akcji performerzy są obserwowani przez wszystkich pozostałych - trudno się więc dziwić, że ich mowa ciała i ekspresja są niepewne, tak jakby w indywidualnym planie tematem w przedstawieniu była obawa przed nieadekwatnością, byciem nie na miejscu lub nie u siebie. Poczucie tymczasowości podkreśla także ascetyczna scenografia, złożona głównie ze stołków i pojedynczych zaledwie rekwizytów, takich jak dwie zawieszone nisko, tuż nad głowami tancerzy, ozdobne lampy.

Wszystko to sprawia, że spektakl odczytywać można jako komentarz twórców do niełatwej przecież historii teatru, naznaczonej nagłymi wstrząsami (by wspomnieć tylko odejścia Drzewieckiego pod koniec lat 80. i Ewy Wycichowskiej 27 lat później) oraz latami spędzonymi w oczekiwaniu na własne lokum z prawdziwego zdarzenia. Opowiedziana z perspektywy czasu i z wnętrza zespołu historia PTT wydaje się z jednej strony pełna sukcesów i artystycznych spełnień, z drugiej zaś okupiona latami trudów i wyrzeczeń, pełna niepewności, co przyniesie jutro.

Niestabilność świata ujawnia swe najmroczniejsze oblicze, gdy muzykę przerywa seria wystrzałów (dzieje się tak w spektaklu dwukrotnie), a ciała opadają bezwładnie na ziemię. Nie ma już wówczas wątpliwości, że Strømgren podejmuje w spektaklu temat wojny, której reminiscencje nawiedzają sceniczną rzeczywistość. Taneczne uogólnienie sprawia, że może to być każda z minionych wojen, ale też wojna trwająca dziś w Ukrainie. Czy jest to także świadome nawiązanie do Ostatniej niedzieli, słynnego - źle zresztą wówczas przyjętego - spektaklu Conrada Drzewieckiego z 1985 roku, w którym reformator polskiego tańca, szukający nowych środków wyrazu dla swojego teatru, nieoczekiwanie podjął temat Holokaustu?

U Strømgrena nie chodzi jednak tylko o wizję rozpadu świata; twórca stara się ukazać także siłę ludzkiej gromady i jej zdolność do przetrwania. Ujawnia się w tym głęboko humanistyczne - a przy tym historyczne - spojrzenie na nasze doświadczenia. Choreograf upatruje nadziei w gestach solidarności i empatii, dlatego inscenizuje symboliczne sceny wzajemnej troski i opieki: od "budowania" wspólnego stołu z tanecznej maty, przez zbiorowe porywy tańca, po złożenie - już w zamknięciu spektaklu - namiotu dla dwojga, w którym mogą oni znaleźć kruche schronienie we własnych ramionach. Ckliwe to i naiwne? Niekoniecznie, zwłaszcza że nastroje grozy i uspokojenia następują po sobie naprzemiennie - trudno tu mówić o linearnie opowiedzianej historii.

Jednostka w zderzeniu z tragicznymi lub dramatycznymi wydarzeniami musi uporać się z własną pamięcią, która w tej sytuacji staje się raczej ciężarem niż podporą. Być może dlatego krótkie fragmenty tekstów wygłaszane przez tancerki i tancerzy w kilku językach (m.in. po francusku, angielsku i po polsku) wydają się tak osowiałe, mało z własną pamięcią związane. Refleksja płynąca z tych poetyckich fragmentów brzmiałaby mniej więcej tak: zakotwiczenie w rzeczywistości i w przeszłości być może nie jest wcale tak potrzebne - może lepiej dać płynąć przez nas strumieniowi wydarzeń w swoistym "bezczasie"? Przyznam, że mam z tego rodzaju propozycją liczne problemy: wydaje się ona z jednej strony zbyt radykalna, z drugiej zaś - naiwnie wyśniona, dostępna może nielicznym, mogącym sobie pozwolić na błądzenie i skupienie tylko na sobie. Wyłaniająca się z tych słów strategia nie wydaje się zatem ani specjalnie racjonalna, ani pożyteczna. Krótkie poetyckie monologi napisane przez Strømgrena wpisują się w nurt antropologii doświadczenia, ale poza kontekstem wojennej traumy brzmią mało przekonująco, miejscami są po prostu mętne - i w gruncie rzeczy niepotrzebne.

Ostatecznie bowiem - w kontraście do pełnych rezygnacji słów - tancerki i tancerze decydują się na trud działania, nie tkwią w bezruchu, a w dodatku czynią to zespołowo, nigdy w pojedynkę. Zespołowość choreografii zaproponowanej przez Strømgrena wydaje się jej kluczowym elementem. Próżno tu szukać długich indywidualnych popisów (nawet jeśli dzieje się to czasem za cenę pewnej schematyczności rozwiązań choreograficznych). Z kapelusza nie jest zbiorem przypadkowo zakomponowanych scen, przeciwnie - to bardzo spójna, uczciwa i konsekwentna, momentami wysmakowana (znakomite światła, podkreślające "sepiową" kolorystykę) praca, ze stopniowalną dynamiką ruchu i narastającą atmosferą niepokoju (także dzięki wykorzystanej muzyce, czasem tradycyjnej - żydowskiej czy rumuńskiej, czasem nowoczesnej, wręcz ambientowej, a czasem będącej połączeniem jednego i drugiego). Twórca najwyraźniej chciał podkreślić siłę wspólnego wysiłku i uhonorować tym samym 50 lat nieprzerwanej działalności teatru mimo nie zawsze sprzyjających okoliczności.

Po premierowym spektaklu w pięknym nowym lokum Polskiego Teatru Tańca przy ul. Taczaka, szczęśliwie oddanym do użytku trzy lata temu, ogłoszono uroczyście, że z okazji jubileuszu teatrowi przyznano Złoty Medal "Zasłużony Kulturze Gloria Artis". Wszystko wskazuje na to, że dla PTT nadeszły wreszcie tłuste lata.

Adam Domalewski

  • Z kapelusza, chor. Jo Strømgren
  • Polski Teatr Tańca
  • recenzja z premiery: 12.09

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023