Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Jesteśmy holobiontami

- Marzę o tym, żeby choreografia dla dzieci była czymś ogólnie dostępnym, publicznym, w każdym małym i dużym mieście, bo ma ogromny potencjał, również prozdrowotny i polityczny. Żeby choreografie były wydarzeniami nie tylko artystycznymi, ale też społecznymi - mówi Hanka Bylka-Kanecka z kolektywu Holobiont. Razem z Aleksandrą Bożek-Muszyńską otrzymały nagrodę ZAiKS-u w kategorii Twórczość dla dzieci za choreografię do spektaklu Mój ogon i ja.

Aktorzy z pluszowymi, lśniącymi ogonami kulą się na środku sceny w kwadratowej plamie światła. Dookoła panuje ciemność. - grafika artykułu
Spektakl "Mój ogon i ja", fot. Marek Zakrzewski

Zacznijmy od początku, czyli od momentu, kiedy powstał Holobiont. Skąd pomysł na kolektyw, na zajęcie się choreografią dla najmłodszych?

Wszystko zaczęło się w 2016 roku, kiedy pracowałam w Art Stations Foundation przy programie Stary Browar Nowy Taniec. Ważną postacią dla mnie była wtedy Joanna Leśnierowska, którą poznałam na studiach. Kiedy przyszłam do Art Stations program Roztańczone Rodziny już działał, zainicjowała go właśnie na zaproszenie Joanny Alicja Morawska-Rubczak. Trafiłam wtedy na zajęcia z serbsko-szwedzką choreografką Daliją Aćin Thelander, która propaguje choreografię - a nie teatr, dla tych zupełnie najmłodszych. No i otworzyły mi się oczy...

Czego się trzeba nauczyć i doświadczyć, żeby tworzyć choreografie dla dzieci?

Myślę, że nie ma jedynej i najlepszej ścieżki i każda z nas odpowiedziałaby pewnie na to pytanie trochę inaczej. U mnie był to splot doświadczeń akademickich i osobistych. Jestem po poznańskiej teatrologii, studiowałam też przez 3 lata psychologię na UAM-ie, ale miałam również niespełnione ambicje reżyserskie. W roku, w którym miałam zdawać na reżyserię, zostałam mamą. Można symbolicznie powiedzieć, że tutaj macierzyństwo zamknęło mi ścieżkę, ale jednocześnie wraz z cielesnym doświadczeniem ciąży i porodu czułam, że przyjdzie coś nowego i twórczego, bliżej ciała właśnie. Już zresztą pisząc pracę magisterską wiedziałam, że w teatrze dramatycznym niczego więcej dla siebie nie znajdę. Coaching w Browarze upewnił mnie w tym, że choreografia jest tym, czego zawsze zawodowo szukałam. Wszystkie puzzle zaczęły się łączyć i poczułam, że choreografia dla rodzin jest tym polem, na którym chciałabym działać, bo jest to dla mnie żywe i - co też istotne w kontekście moich motywacji - pożyteczne społecznie. To było szalenie ważne dla mnie jako mamy, bo prawie 13 lat temu, kiedy nią zostałam, nie mogłam znaleźć dla siebie zbyt wielu ideowych i społecznych punktów oparcia. Jako młoda, wykształcona i refleksyjna osoba czułam się osamotniona z krytycznymi pytaniami wobec kultury w której żyję, więc chciałam tworzyć sztukę dla dzieci i innych poszukujących osób opiekuńczych.

Pamiętam jeszcze czas, kiedy w Zamku nie było przewijaków! A przecież praca rodzicielska to najważniejsza sprawa na świecie. To, co się dzieje w domu kiedy się bawimy, opiekujemy i dajemy naszą uwagę małym dzieciom. Polityczne znaczenie tej bliskości często jest zapominane, wysiłek wkładany w codzienną opiekę niewidzialny, a przecież to jest czas pełen wyzwań i zarówno matki, ojcowie, jak i wszystkie osoby opiekuńcze potrzebują ogromnego wsparcia społecznego i systemowego. To na bazie tych pierwszych relacji rodzinnych powstawać będą kolejne, społeczne. Byłam też pasjonatką sztuk performatywnych, która jako młoda mama została odcięta od możliwości uczestnictwa w eksperymentalnych choreograficznych spektaklach (bo te, jeśli się odbywały, to tylko wieczorami). Wrzało też we mnie na myśl o tym, jak praca opiekuńcza traktowana jest w Polsce i to wrzenie stało się moim paliwem do działania.

We wspomnianym coachingu brała też udział Aleksandra Bożek-Muszyńska, tam się poznałyśmy. Kiedy w Starym Browarze ogłosili konkurs, w którym bardzo chciałam wziąć udział, miałam już wtedy konkretny pomysł na spektakl, ale zbyt małe doświadczenie choreograficzne. Miała je za to Ola - warszawska choreografka z wieloletnim stażem pracy, ale też wspaniała improwizatorka i performerka, którą udało się zaprosić do współpracy. I tak połączyłyśmy siły i rozpoczęłyśmy wspólne poszukiwania tego, jak tworzyć spektakle taneczne dla dzieci. Każda z nas miała inne doświadczenia i zasoby i udało nam się je połączyć w twórczym dialogu. Parę lat później dołączyła do nas w roli producentki kobieta-rakieta Karolina Wycisk, która prowadzi też prężnie działającą w Polsce i za granicą Fundację Performat. Obecnie zastanawiamy się jaki może być dalszy kierunek dla Holobiontu.

A dlaczego nazywacie się Holobiont? To pojęcie z biologii.

Dawno temu chciałam pisać doktorat na temat zwierząt na scenie. To był popularny wtedy trend w sztukach performatywnych. Na termin "holobiont" trafiłam w jednej z moich ówczesnych lektur skoncentrowanych na posthumanizmie. Lynn Margulis pojęciem tym określa organizm, który składa się z wielu innych organizmów, żyjący z nimi w symbiozie. My jako ludzie też jesteśmy holobiontami. A jego szczególnym przykładem jest kobieta w ciąży, na którą możemy spojrzeć jako holobiont-gospodyni, a na płód jako holobiont-gość/gościni. Pisze o tym amerykańska badaczka Chikako Takeshita. W swoim tekście o holobiontach mówi również o tym, że feministyczny dyskurs w swojej słusznej walce o prawo do aborcji (którą również popieram) oddziela zawsze matkę od płodu, ale jednocześnie nie da się zaprzeczyć temu, że na poziomie biologicznym matka z płodem są połączone. To bardzo ciekawe i inspirujące dla mnie rozważania, bez prostych odpowiedzi na temat relacji rodzinnych i opiekuńczych.

Według mojej wcześniejszej teorii nazwa Holobiont wzięła się ze współbycia w waszych spektaklach muzyki, tańca i sztuk wizualnych... Ich przenikania się.

To też piękne!

W myśl tej właśnie symbiozy tworzycie spektakle?

Pomyślałyśmy, że to jest też dobra metafora do relacji opiekuńczej i rodziny, bo tworzymy spektakle dla rodzin. Skupiamy się na spektaklach, które są i dla dorosłych, i dla dzieci. Nasza sztuka ma być angażująca dla każdego uczestnika. Na naszych spektaklach dzieci nie siedzą z przodu, a dorośli z tyłu. Sprawdzamy, co poprzez sztukę możemy zaproponować rodzinie jako całemu systemowi.

I co proponujecie?

Szukamy sposobów jak poprzez ruch, taniec, wspólne fizyczne bycie w jakiejś przestrzeni, zaprosić rodzinę do nietypowej sytuacji, aby odkryła się na nowo. Żeby dzieci na nowo odkryły rodziców, a rodzice dzieci. I żeby dzięki temu ich relacja mogła się pogłębiać.

Zabawa z dzieckiem na scenie i włączanie się w takie działania bywa trudne, nawet trochę stresujące dla opiekuna. Sama musiałam się przełamać, choć wiem jak to działa. Dziecięca publiczność bywa niewdzięczna, bo jest szczera... A czy w przypadku Waszych spektakli nie jest jednak tą bardziej pożądaną, bo śmielszą niż dorośli? I role też się wtedy mieszają - często to właśnie dzieci zachęcają dorosłych do tańca, wspólnych działań?

Najmłodsza publiczność jest na pewno bardziej wymagająca pod tym względem, że trudniej ją utrzymać na miejscu. Da się to teoretycznie zrobić "przytrzymując" dzieci na swoich miejscach i skłaniając je do bezruchu, ale oprócz tego, że ideowo nie jest nam z takim rozwiązaniem po drodze, to również jako choreografki nas ruch właśnie najbardziej interesuje. Małe dzieci chcą eksplorować, nie rozpoznają jeszcze konwencji, kiedy coś wypada, a kiedy nie. My tworzymy spektakle tak, żeby dzieci mogły się poruszać. Choreografię mamy opracowaną wcześniej, ale w taki sposób, żeby móc na bieżąco reagować na to, co się dzieje.

Super ważne jest to, żeby projektując spektakl zostawiać możliwość wyboru. Wszystkie nasze spektakle są interaktywne. Ale zdarza się, że ktoś - są to zarówno dorośli jak i dzieci, zostaje "na zewnątrz" i to też jest ok, niczego nie zaburza. Każdy ma swój świat. Jedna osoba woli oglądać światła, inna zanurzy się w muzykę, jeszcze inne w pierwszym możliwym momencie założą ogony i zaczną nimi razem z nami merdać.

Właśnie! Mój ogon i ja to Wasz pierwszy spektakl, w którym pojawia się obiekt.

Obiekty były zawsze, ale ten był inny, bo "kostiumowy". Każdy może go założyć. To zarówno budzi uśmiech, jak i czasem skrępowanie, bo kość ogonowa jest blisko genitaliów i końcowego odcinka układu pokarmowego, a to obszary tabu. Pomyślałam, że fajnie byłoby stworzyć spektakl, który w zabawny sposób eksploruje radosny ruch ogona i całej miednicy. Mam poczucie, że w polskiej kulturze wciąż brakuje przyzwolenia na radość, która jest związana z cielesnością, ruchem, witalnością, a w kontekście rodzicielskim, to już w ogóle. Nawet nasze tańce narodowe są mało miednico-kołyszące, jak to ma miejsce na przykład w kulturze południowoamerykańskiej.

Zagraniczna publiczność inaczej reaguje na Mój ogon...?

Pokazywałyśmy go w Niemczech i Czechach. I w obu tych krajach jest tak, że słowo ogon ma podwójne znaczenie: penis i właśnie ogon. W Niemczech z tego powodu zostawiłyśmy tytuł angielski, żeby nikt nie czuł się skrępowany. Ale reakcje były podobne jak w Polsce. Przed nami kolejne międzynarodowe pokazy. Mój ogon i ja pokażemy w sierpniu na Międzynarodowych Targach Tańca Tanzmesse nrw w Düsseldorfie. Wybrano nas spośród 900 innych aplikacji. Pokazanych zostanie tylko 19 spektakli i jesteśmy w tym gronie jedynym spektaklem z założenia rodzinnym. To dla nas ogromne wyróżnienie i mam nadzieję szansa na późniejsze zaproszenia za granicę. Proszę trzymać za nas kciuki!

Mój ogon... to piąty spektakl Holobiontu. Każdy kolejny jest lepszy i z tego ostatniego jesteś najbardziej dumna?

Nie wiem, czy jest najlepszy, ale na pewno najszerzej zauważony. I jestem z niego szalenie dumna, bo powstał też w ważnym dla mnie czasie, kiedy sama odkryłam na zajęciach z praktyk somatycznych w Berlinie, że mam ogon i mogę z niego merdająco na co dzień korzystać. Spektakl został też nagrodzony przez ZAiKS w kategorii twórczości dla dzieci. Ta nagroda była dla nas ogromnym zaskoczeniem i radością. Jest przyznawana przez osoby twórcze dla osób twórczych. Często wydaje nam się, że działamy w mało zauważalnej niszy, a tu taka niespodzianka! Nagroda była za choreografię, więc formalnie dostałyśmy ją Ola i ja, ale podzieliłyśmy się nią solidarnie również z Karoliną, bo jej wkład pracy przy tym spektaklu był ogromny.

Ten konkretnie tytuł powstał z inspiracji praktykami somatycznymi. Czym one są i jak długo powstaje taki spektakl?

To jest zależne od wielu czynników. Mój ogon... akurat powstał w trybie ekspresowym, w trzy tygodnie, bo takie miałyśmy warunki kalendarzowe. Spektakl powstał dzięki wsparciu programu PolandDances Narodowego Instytutu Muzyki i Tańca, wyprodukowany był przez wspomnianą Fundację Performat, a jego koproducenci to Teatr Ochoty w Warszawie i poznański Teatr Polski. Praktyki somatyczne natomiast, to zbiór różnych praktyk pracy z ciałem, które są bardziej nastawione na proces i postrzeganie swojego ciała, tego jak je czujemy i widzimy w przestrzeni, w kontakcie ze światem, a nie to jak ono "obiektywnie" wygląda. Zakładają, że układ nerwowy jest rozproszony w całym naszym ciele. To np. Body-Mind Centering®, Metoda Feldenkraisa, Ruch Autentyczny, ale też między innymi joga powięziowa. Dla tancerzy są zazwyczaj technikami wspomagającymi, dla mnie są one głównym punktem wyjścia w myśleniu o ruchu.

W jakiej kondycji jest choreografia dla dzieci w Polsce? I jak się ma w skali świata?

Mam wrażenie, że teraz jest dobry moment w Polsce dla choreografii dla dzieci i rodzin. Powstaje coraz więcej spektakli, obszar ten jest coraz bardziej rozpoznawalny zarówno przez instytucje, jak i publiczność. W zeszłym roku odbyła się też bardzo ważna impreza w Poznaniu - Forum o współczesnym tańcu i choreografii dla młodej widowni w Centrum Sztuki Dziecka, które miałam przyjemność współkuratorować wraz z dyrektorką Centrum, Joanną Żygowską. Mamy jak widać w Poznaniu ogromne szczęście do miejsc ciekawych tańca dla rodzin. Forum zgromadziło prawie 80 osób z Polski i zagranicy, i to jest naprawdę dużo jak na środowisko taneczne i ten specyficzny temat. W 2019 roku zorganizowano także w Gdańsku pierwszą Małą Platformę Tańca. Natomiast tegoroczna Polska Platforma Tańca była mieszana - były prezentowane spektakle i dla dorosłej i rodzinnej publiczności. Program Roztańczone Rodziny, którym opiekuję się od paru lat i którego operatorką jest Fundacja Performat, z programu poznańskiego stał się ogólnopolskim - zainteresowanie nim instytucji też pokazuje trend rozwojowy tego pola.

Widać go też w kontekście sceny międzynarodowej. Festiwale otwierają się coraz bardziej na choreografię dla rodzin. Powstała też Young Dance Network - sieć wspomagająca wymianę między osobami zajmującymi się tańcem dla młodej widowni, działająca pod parasolem ASSITEJ International, największego światowego stowarzyszenia popularyzującego sztuki performatywne dla młodej widowni.

Macie swoje mentorki, mistrzów?

Tu znowu chyba każda z nas będzie miała inną odpowiedź. Dla mnie ważną postacią i pierwszym punktem odniesienia była Dalija, o której już wspominałam. Potem nauczycielki z Somatische Akademie w Berlinie - Heike Huhlmann, Adalisa Menghini, Katharina Rustler, które zresztą pomagały nam przy tworzeniu ogonowego spektaklu. Myślę, że najważniejszym mistrzem Oli jest australijski improwizator Andrew Morish, u którego od lat praktykuje improwizację solową. Karolina natomiast czerpie ogromną siłę z sieci producentek, którą aktywnie współtworzy.

Możemy już mówić o nurcie choreografii dla dzieci?

Tak, myślę, że możemy, choć jeszcze taki termin nie widnieje w Słowniku Tańca Współczesnego, ale widzę wyraźną tendencję wzrostu jego popularności.

Czego Wam życzyć?

Marzę o tym, żeby choreografia dla dzieci była czymś ogólnie dostępnym, publicznym, w każdym małym i dużym mieście, bo ma ogromny potencjał, również prozdrowotny i polityczny. Żeby choreografie były wydarzeniami nie tylko artystycznymi, ale też społecznymi. Żebym mogła tańczyć, a potem obserwować, jak fizycznie biorę udział w innych sytuacjach. Wierzę w to, że choreografia może pomóc w budowaniu odwagi, żeby być sprawczym, również obywatelsko i podejmować wartościowe społecznie działania.

Rozmawiała Monika Nawrocka-Leśnik

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024