Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

PROSTO Z EKRANU. Kosmiczna groza powraca

Po ostatnich, przeciętnych kontynuacjach serii o Obcym - Prometeuszu i Obcym: Przymierzu - wyreżyserowanych przez samego Ridleya Scotta, autora pierwowzoru, stery przejął Urugwajczyk Fede Alvarez. Dzięki niemu najdoskonalszy i najbardziej śmiercionośny owad całego kosmosu ponownie grasuje w kinach.

Ociekająca śliną paszcza czarnego kosmicznego stwora, z której wystaje kolejna, nieco mniejsza szczęka. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Akcja Obcego: Romulusa dzieje się kilkadziesiąt lat po Ósmym pasażerze Nostromo. Na jednym z księżyców, w kolonii górniczej do której nigdy nie dociera słońce i w której wyzyskiwani mieszkańcy od dziecka pracują w ekstremalnie ciężkich warunkach, grupa młodych ludzi o gładkich cerach szykuje plan ucieczki. Chcą oni wykorzystać dryfujący po orbicie opuszczony statek kosmiczny należący do korporacji Weyland-Yutani. Wciągają więc do swojej drużyny Rain Carradine i jej przybranego brata - androida Andy'ego, który ma wgrane do swojego software'u kody dostępowe firmy. Na miejscu odkrywają, że na statku zagnieździło się coś zabójczo nieludzkiego.

Każda z pierwszych czterech części sagi, reżyserowanych kolejno przez Ridleya Scotta, Jamesa Camerona, Davida Finchera i Jean-Pierre'a Jeuneta, miała charakterystyczną tożsamość i wyrazistą stylistykę. Fede Alvarez postawił na model hybrydowy - rezygnując z oryginalnego spojrzenia, zaczerpnął po trochu od wszystkich wymienionych, choć na szczęście głównie to, co najlepsze. Grozę i silną główną bohaterkę od Scotta i Finchera, dynamiczną walkę o życie z krwiożerczymi ksenomorfami prosto od Camerona i zakończenie od Jeuneta - które akurat Urugwajczykowi nie wyszło, ale zanim jako widzowie do niego dojdziemy, otrzymamy kawał naprawdę mocnego horroru science fiction.

Cała strona wizualna to uczta dla oka. Już od otwarcia filmu, w którym uśpiony statek metodycznie budzi się do życia, zdajemy sobie sprawę, że Alvarez nie poszedł na skróty, a każdą kolejną sceną akcji udowadnia, że wie, jak się robi porządne kino - zwłaszcza rój twarzołapów goniących za bohaterami robi wrażenie, choć i sam ksenomorf, bardzo cielesny, prezentowany ze szczegółami w całym swoim życiowym cyklu, dostaje szereg pięknych ujęć.

I nieprzypadkowo zacząłem od technikaliów, bo pozostałe elementy Romulusa wypadają odrobinę słabiej. Tak jak wcielająca się w Rain Cailee Spaeny tworzy postać przynajmniej wyrazistą, a David Jonsson odgrywający androidalnego Andy'ego w dwóch trybach - komiczno-fajtłapowatym i analityczno-nastawionym-na-cel - jest zwyczajnie świetny, tak każdego z pozostałych bohaterów można niestety opisać jednym zdaniem, i to najlepiej nie później niż zaraz po seansie, bo znikają z pamięci równie szybko, jak ulatuje z nich życie, kiedy ich ciała rozrywają wygłodniałe ksenomorfy.

Fabularna obudowa survivalowego serca filmu wypada przyzwoicie i przywodzi na myśl setki lepszych czy gorszych produkcji sci-fi - oto bezduszna korporacja, nielicząca się z ludzkim życiem, w swojej pazerności doprowadza do kolejnych tragedii, a na jej drodze staje grupka nieopierzonych buntowników. I dopóki Alvarez trzyma się tej prostoty fabuły, dopóty serwuje naprawdę świetne kino. W ostatnim akcie niepotrzebnie komplikuje, trochę się gubi (finałowa kreatura osiąga dorosłe rozmiary w kilka minut od opuszczenia nosiciela) i tworzy raczej niezamierzony efekt komiczny. Trochę to psuje bardzo dobre wrażenie, na jakie Alvarez ciężko pracował. Ale tylko trochę, bo jak wiadomo, w kosmosie i tak nikt nie usłyszy twojego śmiechu.

Adam Horowski

  • Obcy: Romulus
  • reż. Fede Alvarez

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024