Sam (Firth) to uznany, ale od jakiegoś czasu mało aktywny pianista, z kolei Tusker (Tucci) to poczytny pisarz pracujący nad nową książką. Znają się pół życia, od wielu lat tworzą szczęśliwy związek. Niestety Tusker niedawno usłyszał diagnozę - cierpi na postępującą demencję. Obaj postanawiają wybrać się kamperem w podróż, a miejscem docelowym jest gmach, w którym Sam po dłuższym rozbracie z salą koncertową ma zagrać recital. Po drodze przekonają się, że mimo obopólnego celebrowania codzienności przygotowują się już na nadejście nieuniknionego - czynią to jednak na zupełnie odmienne sposoby.
Debiutujący na reżyserskim stołku Harry Macqueen wyszedł naprzeciw moim utyskiwaniom o braku w ostatnim czasie filmów mądrze opowiadających o miłości. Niesilących się na oryginalność - mowa tu wszak o czymś tak uniwersalnym i powszechnym jak uczucia, ale podchodzących do tematu z czułością i wrażliwością. Taka jest właśnie Supernova - historia rozgrywająca się tyleż w gestach, w palcach rytmicznie wystukujących melodię na ramieniu kochanka, co w słowach - tych czułych, tych delikatnie uszczypliwych i tych jawnie konfrontacyjnych. Być może Macqueen stara się być w tym wszystkim aż nazbyt subtelny - nawet nie zbliża się do miejsca, z którego wyruszył Michael Haneke w pamiętnej Miłości, ale gdyby próbował naśladować któregokolwiek z wielkich poprzedników, prawdopodobnie jego historia nie brzmiałaby tak szczerze i prawdziwie.
Nie byłoby jej oczywiście także bez Stanleya Tucciego i Colina Firtha - aktorów zbyt dojrzałych i rozumiejących materię opowieści, by próbować się wzajemnie aktorsko zdominować. Właśnie dzięki ich zrozumieniu chemię między postaciami czuć w każdej scenie i w każdym ujęciu. To ona, wzajemna tkliwość zaklęta w spojrzeniach, słowach i gestach, po seansie pozostaje najdłużej w pamięci.
Tytuł filmu może być podwójnie mylący. Po pierwsze, budzi raczej skojarzenia z kinem science fiction dziejącym się gdzieś daleko, daleko w odległej galaktyce - tymczasem mamy tu do czynienia z mocno osadzonym w rzeczywistości melodramatem. Po drugie, zapowiada coś spektakularnego i widowiskowego, a niesie za sobą kameralną, na wskroś intymną opowieść o miłości wystawionej na najcięższą próbę. Tak naprawdę skrywa prostą, może wręcz nieco zbyt ckliwą metaforę, że podobnie jak gwiazdy na nieboskłonie skazani jesteśmy na nieunikniony koniec, ale w sercach i pamięci ludzi, którzy nas kochali, będziemy lśnić wiecznie.
Adam Horowski
- Supernova
- reż. Harry Macqueen
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021