Norweski filozof i psychiatra Finn Skårderud rzekomo postawił tezę, że człowiek rodzi się ze zbyt niskim stężeniem alkoholu we krwi - wszak na lekkim gazie jest bardziej zrelaksowany, otwarty, wrażliwy, kreatywny, odważniejszy. Czterech nauczycieli duńskiego liceum postanawia to zweryfikować. Każdy z nich szybko zauważa pozytywne skutki eksperymentu. Nawet uczniowie wypalonego wcześniej zawodowo Martina są zachwyceni zmianą w prowadzeniu lekcji, a i zaniedbywana od lat żona zaczyna dostrzegać dawną iskrę w jego oku. Przyjaciele decydują się więc na podniesienie stawki, a także sprawdzenie licznych hipotez pobocznych.
W punkcie wyjścia fabuła utkana jest z materii czysto filmowej - wszak w rzeczywistości wystarczy wybrać się na pierwszą lepszą dyskotekę czy tradycyjne polskie wesele albo pojechać na konferencję marketingowców, by przekonać się, jak alkohol działa na organizm człowieka. Bohaterom Na rauszu przyświecają jednak ambitne cele naukowe, dlatego przykładają się do pracy skrupulatnie. Piją tylko w pracy i w czasie zwyczajnych, codziennych spotkań z innymi ludźmi - nigdy wieczorami ani podczas weekendów. Każdego dnia robią notatki, dyskutują, badają się alkomatem, by utrzymać w organizmie odpowiedni poziom promili. A jednocześnie mimowolnie coraz bardziej wychodzą z roli eksperymentatorów. Bo jak zachować badawczy rygor, kiedy ty pijesz, a dookoła ciebie dzieją się praca, rodzina, życie?
Duński reżyser, jeden z twórców manifestu artystycznego Dogma 95, a po ostatniej ceremonii zorganizowanej przez Akademię Filmową również zasłużony posiadacz Oscara za najlepszy film nieanglojęzyczny, nie stara się za wszelką cenę utopić swoich bohaterów w rynsztoku, jak czynił to Wojciech Smarzowski w Pod mocnym aniołem, nie snuje też opowieści egzystencjalno-osobistej, jak Marek Koterski we Wszyscy jesteśmy Chrystusami (swoją drogą wyobrażam sobie polską wersję Na rauszu jako crossover, w którym w role nauczycieli wcielają się Więckiewicz, Kondrat, Chyra i, powiedzmy, młody wuefista Szyc). Nie stroniąc od akcentów humorystycznych ani dramatycznych i - co najważniejsze - nie moralizując, pozostaje blisko realnego życia. Z oparów alkoholu wyłania się bowiem obraz czterech mężczyzn przeżywających kryzys wieku średniego, nieradzących sobie z problemami rodzinnymi i zawodowymi, szukających jakiegokolwiek celu, który przywróci im poczucie sensu i wiarę w siebie. Niejako w tle, obok intensywnej muzyki fortepianowej, pojawia się kwestia nałogowego picia alkoholu jako szerszego problemu społecznego, który również w Danii jest coraz wyraźniej dostrzegalny.
Narracja filmu Vinterberga rozwija się niczym spontaniczna, suto zakrapiana impreza - rozpoczyna się od szarej codzienności, potem jest jeden szalony pomysł, pierwsze kilka kieliszków, zabawa powoli się rozkręca, przez chwilę stajesz się królem czy królową życia, w końcu zasypiasz we własnych wymiocinach, budzisz się rano na potężnym kacu i obiecujesz sobie, że nigdy więcej nie tkniesz alkoholu. Czasem - zdaje się mówić reżyser - przychodzi też prawdziwa refleksja: kiedy skaczesz w przepaść, przez ułamek sekundy możesz mieć wrażenie, że umiesz latać, że jesteś w stanie zrobić wszystko. A potem rozbijasz się o skały.
Adam Horowski
- Na rauszu
- reż. Thomas Vinterberg
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021