Reżyser Porachunków i Przekrętu przyzwyczaił już swoich fanów do barwnego obrazowania gangsterskich porachunków, zazwyczaj okraszonych charakterystycznym dla niego stylem i humorem. Tym razem mamy przed oczami zgoła inny zamysł na fabułę, choć gdzieniegdzie również znalazło się miejsce dla żartobliwych wtrętów i dialogów. Najważniejsza pozostała tu jednak specyficzna "misja" głównego bohatera (Jason Statham), który w zaspokajaniu prywatnej potrzeby zemsty raczej nie przebiera w środkach. Jak na naczelnego aktora hollywoodzkiego kina akcji przystało jest tu i szybki i wściekły, zaś odwet na przeciwnikach którzy wyrządzili mu osobistą krzywdę realizuje w sposób niezwykle chłodny i zaplanowany.
W tym celu zatrudnia się w jednej z kalifornijskich firm przewożących miliony dolarów w gotówce jako H - milczący i niezwykle tajemniczy gość, który trudno nawiązuje w pracy znajomości i niewiele mówi o sobie. Zresztą niewiele mówi w ogóle. Idealny - choć może nieco już nazbyt wytarty - typ tajemniczego bohatera skrywającego mroczną tajemnicę. Dalej na szczęście nie jest już tak banalnie jak można by przypuszczać po tym krótkim wprowadzeniu, bo Ritchie zdecydował się nie opowiadać historii linearnie, w dodatku przedstawiając ją w kulminacyjnym momencie fabularnym z perspektywy obu stron rozgrywającego się na ekranie konfliktu. Podczas seansu dostajemy więc perspektywę zarówno pokrzywdzonego H, którego celem życia stało się wymierzenie sprawiedliwości w osobistej sprawie (na szczęście twórcy nie ujawnili tego wątku od razu zachowując dla widzów czas na ich własne domysły), jak i optykę "tych złych" - w tym wypadku sfrustrowanych weteranów wojennych napadających na konwoje po części z chęci wzbogacenia się, a po części z nieodpartej potrzeby adrenaliny.
Jako że zemsta najlepiej smakuje na zimno H w niemal każdej krwawej scenie filmu zachowuje pokerową twarz i graniczące z niemożliwością opanowanie. To kolejna cecha odróżniająca głównego bohatera od zwykłego śmiertelnika, człowiek z krwi i kości nie pozostałby chyba jednak aż tak niewzruszony, nawet realizując zasadę "oko za oko, ząb za ząb" w imię prywatnej wendety. Tym Jeden gniewny człowiek zdecydowanie różni się od ostatnich dokonań Guya Richie, choćby lekkich i żartobliwych Dżentelmenów z gwiazdorską obsadą, o disneyowskim Aladynie nie wspominając. Jeśli jednak macie ochotę na powrót do klasycznego kina zemsty, ale zrealizowanego w sposób niesztampowy i naprawdę wciągający zdecydowanie polecam wybranie się do kina. Dodatkowym argumentem niech stanie się naprawdę dobra ścieżka dźwiękowa i partnerujący Stathamowi na ekranie Josh Hartnett (Pearl harbor, Helikopter w ogniu) i Holt McCallany (Mindhunter).
Anna Solak
- Jeden gniewny człowiek
- reż. Guy Ritchie
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021