Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Na początku był riff

Rich Cohen nie pisze hagiografii. Nie nazywa The Rolling Stones najlepszym zespołem w historii, a jego członków - najwybitniejszymi muzykami. Zwraca uwagę na liczne artystyczne wpadki formacji, a także na wtórność, która z czasem zaczęła prowadzić do autoparodii. Mimo to przekonuje nas, że Stonesi to grupa, której zawdzięczamy gruntowne przemodelowanie muzyki rozrywkowej. I być może najbardziej wpływowy zespół w dziejach.

, - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Cohen, dziennikarz "Rolling Stone", towarzyszy muzykom na trasach w latach 90., gdy już tylko reanimowali Stonesów z lat 60. i 70. Jego książka skupia się jednak na najciekawszym pod względem artystycznym okresie w historii zespołu, którego ramy wyznaczają albumy The Rolling Stones (1964) oraz Some Girls (1979), ze szczególnym uwzględnieniem złotej passy, kiedy to ukazały się krążki Beggars Banquet ze skandalizującym singlem Sympathy For The Devil, Let It Bleed z Gimme Shelter, Sticky Fingers z Brown Sugar oraz uważany przez Cohena za arcydzieło album Exile On Main St.

Panoramę historyczno-muzyczną dopełniają liczne wycieczki w przyszłość, ukazujące wydarzenia po rozpadzie zespołu, zahaczające śmiało o XXI wiek. Jednak to nie one, lecz próby dotarcia do źródeł rock'n'rolla zapewniają największą satysfakcję poznawczą. Cohen udowadnia, że zarówno Stonesi, jak i Beatlesi oraz praktycznie wszyscy inni rockmani lat 60. i 70. słuchali uważnie i czerpali bez skrępowania z czarnej muzyki, zwłaszcza z bluesa, wyrastającego z ulicznego folkloru, pogardy dla banału i taniego sentymentalizmu. Cohen twierdzi, że tylko Brytyjczycy byli w stanie "sprzedać" ubogiego kuzyna jazzu z Nowego Orleanu białym Amerykanom, oczyszczając go z naleciałości pogardy na tle rasowym. Z pionierskich czasów rock"n'rolla, kiedy to naspeedowani Stonesi w ciągu trzech lat zagrali ponad 1000 koncertów (!) i stanowili przeciwwagę dla grzecznych Beatlesów, Cohen płynnie przeprowadza nas do prześnionej kwasowym snem rewolucji dzieci kwiatów.

Idziemy też dalej - obserwujemy zmierzch ruchu hippisowskiego, kiedy okazało się, że to wszystko to tylko muzyka, która nie zmieni świata. Jako symboliczny kres marzeń hipisów przedstawia tragiczny w skutkach koncert Stonesów w Altamont w 1969 roku, zakończony zamieszkami, w których zginęły 4 osoby. Pisarz przypomina nam, że historia bluesa i rock'n'rolla to historia używek. Lata 50. i wczesne 60. to "manicheizm" amfetaminy i barbituranów, późne 60. to zachwyt, a następnie rozczarowanie LSD, 70. natomiast - przedwczesne zgony spowodowane przez heroinę i triumfalny powrót speedu w odsłonie kolumbijskiej.

W To tylko rock'n'roll (Zawsze The Rolling Stones) Rich Cohen szkicuje portrety psychologiczne Stonesów, skupiając się zwłaszcza na różnicach charakterologicznych oraz tych związanych z aspiracjami muzycznymi. A także na rosnących napięciach, które finalne uśmierciły młodzieńczą przyjaźń. Jego Mick Jagger, choć charyzmatyczny i seksowny, jest strasznym pozerem. No bo co to za kontrkultura, która po latach przyjmuje tytuł szlachecki! Prawdziwe peany powstają natomiast ku chwale nieśmiertelnego, całkowicie toksynoodpornego, gitarzysty Keitha Richardsa. To on jest uosobieniem rock'n'rolla, i frustracji klasy robotniczej (oraz średniej). To jego riffy rozpoczynają wielkie dzieło kreacji, to on testuje wszystkie dostępne na rynku narkotyki, to on ma odwagę postawić się członkom gangu motocyklowego i robi pompki z papierosem w ustach, wypalając dziury w dywanie. A po sześćdziesiątce wspina się na palmę. Cohen oddaje sprawiedliwość dziejową także Brianowi Jonesowi, multiinstrumentaliście i właściwemu założycielowi Stonesów, szarej eminencji, która na samym początku "wyprzedzała o całe lata świetlne" Jaggera i Richardsa. Śledzi jego upadek i śmierć w wieku 27 lat, która otworzyła podwoje słynnego klubu przed Hendrixem i Joplin, a dekady później także Cobainem (śmierć wokalisty Nirvany autor poczytuje w charakterze umownego zerwania z rockową tradycją sięgająca bluesa z delty Missisipi). Wielką trójcę Stonesów łączy artystka-skandalistka Anita Pallenberg, z którą każdy z muzyków utrzymywał relacje romantyczne. Mamy też okazję dowiedzieć się czegoś więcej o zdecydowanie mniej kochanych przez popkulturę Stonesach, czyli Billu Wymanie (bas), Charliem Wattsie (perkusja), Micku Taylorze (następca Jonesa) czy ukrywanym od samego początku z powodów estetycznych Ianie Stewarcie (klawisze).

Rich Cohen pisze dynamicznie, swobodnie żonglując faktami z różnych dekad, rozsmakowując się w suspensach, antycypcjach i anegdotach. A dzięki Adrianowi Stachowskiemu brzmi to wszystko naturalnie. Cohen nie jest z pewnością autorem, który wycofuje się z tekstu. Raczej korzysta z faktu, że przykuł uwagę fanów Stonesów, aby opowiedzieć o swojej dziennikarskiej karierze i odkryciach muzycznych. Albo o tym, jak sobie zaczął grać na gitarze. Po części temu właśnie zawdzięczamy tak barwne tło muzyczne - prawie na każdej stronie pojawiają się nazwy dawnych przebojów - sporo tam Muddy'ego Watersa, Chucka Berry'ego, Boba Dylana czy Beatlesów. Dziwi natomiast brak Morrisona, ukradkowe wzmianki o Bowiem czy milczenie na temat The Stooges oraz The Velvet Underground.

O ile Cohen odbrązawia Stonesów (a przynajmniej Micka), o tyle nie unika pułapki nostalgii. Lamentuje nad końcem ery bootlegów, autorskich składanek, wymarciem kolekcjonerów i dominacją YouTube'a. Trochę na przekór dziennikarzowi (a trochę w formie uznania jego zasług) przygotowałem playlistę zawierającą ponad 160 wymienionych w książce kawałków.

Co uważam za niewątpliwy sukces propagandowy autora, To tylko... wymusza na czytelniku poszerzenie playlisty z obowiązkowymi Paint It, Black, Angie, Miss You czy Satisfaction (popowy gwóźdź do trumny wiernego korzeniom Briana Jonesa) o kilkadziesiąt nowych pozycji. Zachęca też, co uważam za sukces dydaktyczny, do zgłębiania historii muzyki rozrywkowej w poszukiwaniu jakiegoś praźródła, pierwszego poruszyciela. Co oczywiście jest zadaniem skazanym na porażkę, jednak z każdej podróży można przecież wrócić bogatszym o kolejne hipnotyzujące riffy. A to już sukces estetyczny.

À propos estetyki - na koniec wypada pochwalić Wydawnictwo Poznańskie za wygląd książki. Mowa nie tylko o okładce autorstwa Tomasza Majewskiego z charakterystycznym dla zespołu Hot Lips logo, lecz również o doborze fontów, efektywnym graniu nawiązującą do identyfikacji graficznej zespołu czerwienią (m.in. w podtytułach czy paginacji), czy osadzeniu fotografii w tekście. Ten przyjemny dla oka design zawdzięczamy pewnie zwłaszcza Andrzejowi Szewczykowi.

Jacek Adamiec

  • Rich Cohen, To tylko rock'n'roll (Zawsze The Rolling Stones)
  • tłum. Adrian Stachowski
  • Wydawnictwo Poznańskie

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023