Oczywiście można powiedzieć, że lata 30. XX wieku w Niemczech same w sobie są okresem fascynującym. Oto po klęsce I wojny światowej, w czasach słabości Republiki Weimarskiej, głowę podnosi faszyzm, w gorszym jeszcze wydaniu od pierwotnego, włoskiego. Oto demokratyczne wybory w 1933 roku wygrywa niejaki Adolf Hitler, który - jak szybko się okaże - w głębokim poważaniu ma międzynarodowe traktaty, więc zaledwie kilka lat zajmie mu i posłusznym mu hordom urzędników i wojskowych militaryzacja Nadrenii, Anschluss Austrii, przyłączenie do Niemiec Czech i Moraw, wreszcie napad na Polskę i rozpętanie II wojny światowej. Która z kolei - nie sposób o tym nie wspomnieć w Międzynarodowym Dniu Pamięci o Ofiarach Holocaustu - stała się czasem Zagłady dla narodu żydowskiego.
Co jednak było na samym początku tego piekła na ziemi? - zdaje się pytać w Porządku dnia Éric Vuillard i mistrzowsko na to pytanie opowiada. Mamy rok 1933, willa gdzieś w Niemczech, a w niej same przemysłowe tuzy - jeden, drugi, trzeci potentat gospodarczy, o nazwiskach, które nierzadko znamy dziś jako marki, choćby Opel czy Siemens. Przybyli poznać nowego kanclerza, przybyli z władzą się układać, jak to wówczas było w zwyczaju, nie pierwszy raz szczyty gospodarcze zetknęły się w tej willi ze szczytami politycznymi. A potem popłynęły pieniądze. Dużo pieniędzy. Bo zło rodzi się całkiem niewinnie.
Do jego narodzin i wzrostu potrzebne są jednak nie tylko pieniądze. Gdy Vuillard pisze w Porządku dnia o tym, jak dzień po dniu, godzina po godzinie, niemal minuta po minucie doszło do Anschlussu Austrii w marcu 1938 roku - widzimy, że do narodzin zła potrzebne jest też zaniechanie. Bo przecież nic wielkiego nie działo się w tym czasie w europejskich stolicach państw w pełni demokratycznych. Lecz z drugiej strony - czy cokolwiek dziać się mogło, skoro Austriacy tłumnie wylegli na ulice, by witać swojego kanclerza? Z trzeciej strony jednak - jakby powiedziałby Tewje Mleczarz, któremu 27 stycznia należy się tutaj miejsce szczególne - z trzeciej więc strony: może te europejskie kraje powinny były wówczas powiedzieć głośne "stop!", spróbować realnie powstrzymać szaleństwo Hitlera i podległych mu ludzi? Może, lecz czy dałoby to efekt, tego się już nie dowiemy.
W Porządku dnia widać niesłychaną dyscyplinę autora. Oto wydarzenia znane i opisane setki razy przez historyków udało mu się ująć w na poły literackiej książce o objętości idealnej dla pokolenia Instagrama. I - choć to niewiarygodne - jest w niej wszystko! Są i fakty, i emocje, i bezradność, i szersze spojrzenie, i synteza - w każdym niemal zdaniu. Nic dziwnego, że dzieło tak wybitne uhonorowane zostało Nagrodą Goncourtów - najwyższym we Francji wyróżnieniem literackim.
Czyta się Porządek dnia albo jednym tchem - tak bardzo nie sposób oderwać się od opowieści Vuillarda, albo w małych dawkach - o ile czytelnik jest wystarczająco zdyscyplinowany, by się pilnować, by tę naprawdę wielką literaturę serwować sobie mniejszymi dawkami i - choć to niewiarygodne wziąwszy pod uwagę temat - delektować się pisarskim kunsztem autora.
Podczas lektury tego eseju o narodzinach zła nie sposób też odejść od naszej codziennej rzeczywistości, od świadomości, że za naszą wschodnią granicą całkiem niedawno rozgrywała się niejedna scena dziwnie podobna do tej przedstawionej w Porządku dnia. Niejedna też rozgrywa się być może w putinowskiej Rosji także dziś.
Aleksandra Przybylska
- Éric Vuillard, Porządek dnia
- tłum. Katarzyna Marczewska
- Wydawnictwo Literackie
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023