Paul Tremblay dał się jednak poznać jako autor, który lubi wykręcać kota ogonem i pokazywać dobrze znane gatunki z zupełnie innej perspektywy. W Głowie pełnej duchów (swojej poprzedniej, nagrodzonej książce) dokonał znakomitej dekonstrukcji powieści grozy, czym udowodnił, że zdecydowanie lubi chodzić własnymi drogami. Jednak, jak to bywa z takimi drogami, można się na nich potknąć o wilka, który trochę namiesza, trochę namąci i czasem nawet wygryzie dziurę w pomyśle, który wydawał się bardzo chwytliwy. Czy tak się stało z Chatą na krańcu świata?
Zacznijmy od początku. Małżeństwo dwóch gejów wraz z adoptowaną córeczką spędza pogodne wakacje w chacie na krańcu świata, czyli gdzieś wśród gęstych borów amerykańskiego Maine. Ich święty spokój zakłóca przybycie czwórki osób, dwóch kobiet i dwóch mężczyzn, którzy bezceremonialnie włamują im się do domu. Poza naruszeniem domowego miru nie przejawiają jednak żadnych agresywnych zamiarów - proszą za to rodzinę o wybranie spośród ich trójki jednej osoby, która zostanie złożona w dobrowolnej ofierze. Twierdzą, że tylko w taki sposób można zapobiec końcu świata, który nadejdzie lada moment.
I tu zaczyna się prawdziwe igranie z nerwami czytelnika! Trudno nie postawić się w sytuacji rodziny, której spokój został zaburzony w tak bezprecedensowy sposób. Trudno nie ubolewać nad ich losem, nie kibicować na każdym kroku, ale... trudno też nie poczuć dreszczyku niepewności z powodu przedziwnego zachowania czwórki bandytów, którzy wtargnęli do posiadłości. Każdy z "agresorów" wydaje się mieć inne, niejasne motywacje, a scena, w której przyrządzają smaczną kolację dla wszystkich (nie zapominając o mleku czekoladowym dla dziecka) jest jedną z tych, które wywołują porządne ciarki.
I to napięcie jest jednym z największych plusów Chaty na krańcu świata. Nietypowy pomysł połączony z akcją gnającą już od pierwszych stron sprawiają, że książkę można połknąć za jednym, dłuższym posiedzeniem. Język autora i przeplatające się punkty widzenia wszystkich bohaterów nadają opowieści rewelacyjną dynamikę.
A gdzie tkwi wspomniana na początku dziura? W tym, że czytelnikowi może szybko przyjść do głowy, że koncepcja, która na początku wydawała się kusząco wielowymiarowa (kim mogą być napastnicy?) może okazać zbyt... prosta. Autor, który kiedyś zaskakiwał niejasnościami tak bardzo, że o jego powieściach myślało się długo po ich zakończeniu, tym razem zdecydował się na bardzo jednoznaczne pokierowanie narracją i fabułą. Z drugiej strony - nie każdy poczuje się rozczarowany, o nie. Bo książka trzyma poziom od początku do końca, a mocny finał niejednego czytelnika wysadzi z fotela!
I o to przecież chodzi - by dana przez autora obietnica została spełniona. Paul Tremblay spełnia ją po raz kolejny i każdy, kto oczekuje po lekturze serii mniejszych i większych wstrząsów, przerywanych tylko rozpaczliwym jękiem "autorze, jak mogłeś?!" na pewno się na Chacie na krańcu świata nie zawiedzie.
Izabela Zagdan
- Paul Tremblay, Chata na krańcu świata
- tłum. Paweł Lipszyc
- Wydawnictwo Vesper
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020