Emma szukała pracy długo. Już na pierwszych stronach powieści Linia czytelnik łatwo może zrozumieć, że jej bohaterka jest na prostej drodze ku depresji. Wciąż w domu, trochę zakupów, podczas nich jakieś strachy zza krzaków, brak pieniędzy i perspektyw, ale, naturalnie, kupiony obszerny pakiet totalnie zbędnych kanałów telewizyjnych. Dobrze to nie wygląda.
Tym większa radość, gdy Emma znajduje pracę (choć chyba sama nie do końca w to wierzy). I to - uwaga! - na etat. Najpierw jest oczywiście okres próbny, lecz zaraz po nim - umowa na czas nieokreślony. Dzień w dzień jednak bohaterka Linii będzie się musiała w tej pracy dookreślać na nowo. Wciąż bardziej i bardziej. Czy zatraci siebie, czy może stworzy siebie nową? Gdzie jest ta granica - ta tytułowa linia - za którą jest życie, a nie ma już pracy? I czy ta linia w ogóle istnieje? Na ile praca wpływa na nasze życie? A na ile życie wpływa na naszą pracę? Czy to się w ogóle da jakoś oddzielić?
Emma ma w pracy znajomych, a jednak stosunki międzyludzkie zdają się być odarte w jej biurze - jak sama określa wydawnictwo, w którym pracuje - z jakichkolwiek emocji. To zresztą wielka zaleta i siła prozy Elise Karlsson, która opowiada nam o świecie wydawniczej korporacji suchymi, beznamiętnymi zdaniami. Zdaje się jedynie relacjonować rzeczywistość. Kolejne cięcia i redukcje (ech, jak to działa na wyobraźnię w pandemii koronawirusa!), kolejne mniej lub bardziej skomplikowane zajęcia, kolejne biurowe lunche, kolejne imprezy integracyjne. Wszystko to jest szorstkie, powierzchowne, proste. Karlsson chwilami tnie czytelnika zdaniami niczym brzytwą. I choć Linia to objętościowo nieduża powieść, ma nieco ponad 200 stron, to nie da się jej (bo nie ma to kompletnie sensu!) przeczytać jednym tchem.
Autorka potrafi w niesamowity sposób przytrzymać czytelnika. Znakomity jest zabieg, gdy na całej stronie pojawia się zaledwie kilka zdań, jak np. na s. 81: "Przestałam robić kawę w domu. Przestałam jeść w domu. Żywię się pracą". Tylko tyle i aż tyle. Bo siłę temu przekazowi daje wszystko, czego na tej stronie nie ma, każda niepostawiona litera, wielka biała pustka. To, co graficy nazywają światłem na stronie, wzbogaca powyższe trzy zdania o dodatkową siłę rażenia.
Linia, choć jest powieścią, to chwilami zdaje się lepszym studium o pracy niż niejedno opasłe opracowanie popularnonaukowe. Bardzo jestem ciekawa, jak odbierają książkę Karlsson różne pokolenia: X, Y i Z. Nie od dziś wiadomo, że iksy żyją po to, by pracować, igreki pracują po to, by żyć, a zety najchętniej uciekłyby z pracą i życiem do wirtualnej rzeczywistości. Na to wszystko, w przypadku najmłodszego pokolenia, nakłada się jeszcze problem szeroko pojętego prekariatu, prac śmieciowych, niewiele wartych, za śmieszne wynagrodzenie. Założę się, że w zależności od wieku czytelnika, każdy znajdzie w Linii coś o sobie i coś dla siebie.
Ta powieść jest ważna, bo nie jest jednoznaczna. Prędzej czy później zmusi każdego, kto ją czyta, do pomyślenia także o sobie w miejscu pracy. W strukturze, w systemie, teraz na przymusowym koronawirusowym home office. Linia zmusza do refleksji, co nam praca daje, a co odbiera. I gdzie w tym wszystkim jesteśmy jeszcze my. I czy jesteśmy prawdziwi.
Aleksandra Przybylska
- Elise Karlsson, Linia
- tłum. Dominika Górecka
- Wydawnictwo Pauza
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020