Nie mogłam się od tej książki oderwać. Chciałam się nią delektować jak znakomitą, ciepłą, aromatyczną, herbatą, a nie potrafiłam - chwilami piłam łakomie niczym spragnieni na środku pustyni, którzy dosłownie chłepcą wodę z bukłaków. Bo też Zośka Papużanka w powieści "Żaden koniec" wspięła się - a może nawet wzleciała - na wyżyny żonglowania językiem polskim, lepienia z niego opowieści, rzeźbienia niczym w glinie, sklejania życia - nieżycia. Z punktu widzenia formy ta książka to perła w koronie współczesnej polskiej literatury.
Historia z pozoru jest banalna, wokół mamy takich na pęczki - mniej i bardziej odkrywamy postać Krystyny, składamy ją z najróżniejszych kawałków. A to wspomnień dzieci, a to mgnień wnuków, a to działań czy zaniechań samej Krystyny. Umie o siebie zawalczyć, umie zmanipulować otoczenie, umie też inne niełatwe rzeczy i sprawy pozałatwiać i poukładać po swojej myśli. Nauczyło ją tego jak być kobietą, matką, babką naprawdę trudne chwilami życie, niejeden w tym życiu zakręt. Ale "Żaden koniec" nie jest niczym ułożone do końca puzzle. Wciąż brakuje tu kilku kawałków, wciąż nie ma na siłę co wciskać tych, które są, lecz nijak nigdzie nie pasują. Wreszcie więc czas przyjrzeć się tym, którzy (nie)świadomie próbują Krystynę poskładać, zrozumieć, pojąć jej mniejsze i większe dziwactwa, których ogarnąć nie sposób. Ale co tak naprawdę wiemy o naszych przodkach? Czyż każdy z nas nie ma jednak gdzieś tam, wcześniej, tych paru rodzinnych wyrw, braków, niedopowiedzeń? I czyż - ostatecznie - nie wpływają one i na to, jacy sami tu i teraz jesteśmy?
"Żaden koniec" jest wspaniale snutą opowieścią. Papużanka - jak już wspomniałam - poczyna sobie z polszczyzną niczym najlepszy mistrz kowalski z gorącym żelazem. Kuje, kuje, kuje, i nie sposób oderwać od tego wzrok, wewnętrzne ucho, wreszcie - myśli. Z nóg zwala już sam początek: "Najpierw należy zrobić życie, własne lub cudze, nikt nie sprawdza; technika dowolna, farby plakatowe, pastele, ołówek, linoryt, można nawet wydziergać na szydełku. (...) Nie wykonujemy modeli przestrzennych. Życie jest płaskie jak kałuża."
Albo takie zdanie: "Śmierć otwarła drzwi do mieszkania babci i wjechała tam z odkurzaczem." czy to: "Słowa są, ale co to za wiedza. To nie jest wiedza żadna, tylko atrament w umownych konfiguracjach. Niczego się o bohaterze literackim nie dowiadujemy, obojętne, z której strony kartki siedzimy." A jednak: "Lubiła żółte rzeczy, wszystkie żółte kwiaty, masło, miód".
W tej powieści znajdziemy i wyjaśnienia narratora wszystkowiedzącego po teatrologii, i fragmenty rozpisane jak dramat czy wstęp do celebryckiego telewizyjnego show, wreszcie strony, na których pojawia się jedno tylko zdanie w świetle otaczającej je bezkresnej niemal pustki. I wiecie jak ono brzmi, jak dźwięczy w uszach czytelnika, jaką ma siłę rażenia.
"Żaden koniec" to naprawdę formalny majstersztyk, hymn na cześć polszczyzny, którą na co dzień dobija nasze językowe niechlujstwo i social media przeżarte anglicyzmami i emotkami. Ta książka powinna trafić na listę szkolnych lektur. Albo może lepiej nie, bo kto by wówczas sięgnął po tę niby prostą, lecz jednak koronkową powieść.
Aleksandra Przybylska
- Zośka Papużanka, "Żaden koniec"
- Wydawnictwo Marginesy
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025