Art Donaldson to pogrążona w kryzysie supergwiazda tenisa, która po kilku latach przebywania na samym szczycie zalicza kolejne porażki. Jego żona, a przy okazji świetna trenerka, sprytna menedżerka i wyjątkowo kiepska psycholożka Tashi, zapisuje go więc do jednego z pomniejszych turniejów, by Art powrócił na ścieżkę zwycięstw i odzyskał pewność siebie. Traf chce, że o puchar zawalczy również Patrick Zweig, dawny przyjaciel Arta i były chłopak Tashi. Spotkanie po latach sprawi, że odżyją stare emocje, animozje i chęć rywalizacji.
Guadagnino nie idzie tropem Rocky'ego i nie przeczołguje swoich postaci przez ścieżkę od zera do bohatera. Przeciwnie - Art, Tashi i Patrick bożyszczami tłumów już byli. Patrick w dalekiej młodości, kiedy triumfy przychodziły mu równie łatwo na korcie, co w zalotach, podobnie Tashi wiele lat temu, dopóki jej kariera nie została przerwana przez okropną kontuzję, a Art już nieco później, trenowany przez Tashi, która wydobyła z niego cały potencjał. Nawet jeśli teraz każde z nich jest w kryzysie, to włoski reżyser, podobnie jak w Tamtych dniach, tamtych nocach, wciąż opowiada o pięknych ludziach i problemach pierwszego świata. A sygnalizowanie początkowych kłopotów finansowych Patricka to zwykła scenariuszowa zagrywka - nie ma to większego wpływu na fabułę, a jedynym celem jest pokazanie, że bohater wciąż ma to coś i wystarczy mu odpalenie aplikacji Tinder, żeby znaleźć sobie kolejny darmowy nocleg przed turniejowymi zmaganiami.
Takich fałszywych zagrań jest w Challengers więcej - posiadanie dziecka przez Arta i Tashi wydaje się nie mieć żadnego znaczenia dla podejmowanych przez nich życiowych decyzji, równie dobrze mogliby mieć kolekcję znaczków albo zabytkowy chiński wazon i miałoby to taki sam wpływ na opowiadaną historię. Odbiera to nieco wiarygodności bohaterom, których ścieżki życiowe musimy zrekonstruować sobie sami - akcja toczy się naprzemiennie współcześnie, kiedy mają oni po trzydzieści kilka lat, oraz 13 lat wcześniej, kiedy są nastolatkami. Zendaya jako Tashi lepiej wypada jako nastolatka, a Josh O'Connor - pewnie z racji ostrzejszych rysów twarzy - jako dorosły, za to znany z West Side Story Mike Faist radzi sobie równie świetnie w obu liniach czasowych.
Ten brak zarysu biograficznego jest problemem zwłaszcza w przypadku Patricka Zweiga, o którym nie ma ani słowa na temat tego, jak z gwiazdy juniorskich kortów dotarł do momentu, w którym nie ma pieniędzy nawet na bułkę (a mimo to wciąż jest w takiej fizycznej i mentalnej formie, by wygrywać turnieje). Na szczęście aktorzy wyciągają wszystko co najlepsze ze swoich postaci - to dzięki nim i niuansowaniu przez nich emocji w tym miłosnym trójkącie jest w Challengers kilka scen wartych zapamiętania.
Mając w pamięci to, jak subtelny i potrafi być Guadagnino, trudno zrozumieć niektóre jego artystyczne wybory w najnowszym filmie - z jednej strony finezyjnie chwyta kamerą podwiewającą sukienkę tenisistki czy podkreśla piękno wyrzeźbionych na kortach ciał (wszak jest to w dużej mierze film o fizycznej doskonałości), z drugiej sporo tu ujęć rodem z kina klasy B - lecących w kierunku kamery piłek, szybkiego montażu jak w kinie akcji. Również muzyka Trenta Reznora i Atticusa Rossa wydaje się osobliwa - technotransowe brzmienia potrafią odezwać się w najbardziej nieoczekiwanym momencie i niespecjalnie kojarzą się z tenisowymi rozgrywkami (ani z romansami). Dziwacznych pomysłów realizacyjnych starcza włoskiemu reżyserowi na cały film, aż do finału, w którym pocące się w zwolnionym tempie ciała i rozciągnięte w czasie do granic absurdu ostatnie zagrania przywodzą na myśl finałowy pojedynek Dobrego, złego i brzydkiego Sergia Leone.
Jest tu wystarczająco wiele ciekawych scen i konceptów, by filmu nie skreślać całkowicie, a nawet by obejrzeć go z zainteresowaniem, ale osobiście nie jestem zachwycony kierunkiem artystycznym, jaki obrał Guadagnino. Pozostając w temacie tenisa, Challengers wydaje się dla niego wyjazdem na pomniejszy turniej, gdzie ma szlifować formę przed większymi wyzwaniami. Trzymam kciuki, by skompletował kiedyś swojego reżyserskiego Wielkiego Szlema, do którego póki co z pewnością zaliczyć trzeba Tamte dni, tamte noce. Na pozostałe triumfy pozostaje nam cierpliwie czekać.
Adam Horowski
- Challengers
- reż. Luca Guadagnino
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024