Tak samo przyczyny konfliktu nie są istotne ani tym bardziej celem nie jest opowiadanie się po którejś ze stron - prezydent USA nie jest tu ani Trumpem, ani Bidenem, porównuje się go raczej do odległych geograficznie i kulturowo Mussoliniego, Ceaușescu i Kaddafiego, a przeciwko niemu i jego rządowi zbrojnie wystąpiły ramię w ramię Teksas, Kalifornia czy Floryda. Również fotoreporterzy nie stają po niczyjej stronie, a jedynie dokumentują wszystko, co się dookoła dzieje - zwłaszcza momenty przełomowe, okrucieństwo, walkę o przetrwanie, bunt, dobroć - wszystko to, co wojna jest w stanie wyzwolić w człowieku. Ale bycie fotoreporterem to przede wszystkim praca, o czym nie zapominają główni bohaterowie - uznana fotoreporterka Lee, reporter Joel i starszy weteran dziennikarstwa Sammy, którzy ruszają autem w stronę oblężonego Białego Domu, by przeprowadzić ostatni wywiad z prezydentem. Biorą ze sobą Jessie, nieopierzoną dziewczynę z aparatem, marzącą o zostaniu fotoreporterką.
Jadą więc przez upadającą Amerykę, tworząc w pewnym sensie, niczym bohaterowie Zombieland, rodzinę z przypadku, a że mają do przejechania blisko 900 mil, będą mieli szansę zobaczyć spory kawał zmieniającego się w dystopię kraju. Ma się zresztą od początku do końca wrażenie chaosu, nad którym nie panują ani obywatele, ani żołnierze, ani władze - nawet mundury nie przesądzają o tym, kto stoi po czyjej stronie. Panuje nad tym na szczęście reżyser Alex Garland, twórca Ex Machiny, który ów film drogi dzieli na zapadające w pamięć sceny - jak konfrontacja z uzbrojonymi właścicielami przydrożnej stacji benzynowej, starcie ze snajperem tuż przy zniszczonym parku rozrywki czy być może najbardziej ikoniczne spotkanie z kilkoma żołnierzami, w tym znakomitym Jessem Plemonsem odgrywającym jednego z nich.
Aktorsko Civil War wypada zresztą doskonale - mam cichą nadzieję, że za rolę fotoreporterki Lee, zobojętniałej widokami wojennej przemocy, Kirsten Dunst (prywatnie żona Plemonsa) otrzyma co najmniej kilka znaczących nagród, a i pozostali aktorzy kreują nie mniej wyraziste postacie. Film jest też majstersztykiem pod kątem audiowizualnym - zarówno tych bardziej kameralnych, jak i batalistycznych scen nie powstydziłyby się najlepsze tytuły przynależące do kina wojennego.
Niegdyś fotoreportaże z wojny w Wietnamie zmieniły oblicze tego konfliktu, wywołały lawinę protestów i miały ogromny wpływ na bieżącą politykę Stanów. Kilkadziesiąt lat później, w trakcie fikcyjnej wojny domowej w Ameryce, reporterka Lee mówi, że każdym zdjęciem z frontu, z ulic zalanych krwią, wysyła światu sygnał: nigdy więcej. A potem wszystko zaczyna się od nowa - nieważne, czy są to akurat Stany, Ukraina czy Palestyna. Jednocześnie sama na pewnym poziomie okaleczyła się emocjonalnie - wszak jej zadaniem jest czysta rejestracja, a wszelkie interwencje, niesienie pomocy rannym czy ulgi umierającym to działania zakazane. Garland świetnie ogrywa napięcie między chowającą się za maską obojętności weteranką Lee a pragnącą reagować na widok zła Jessie. A przede wszystkim chociaż przeczołguje swoich bohaterów przez kilka kręgów piekła, to nie każe im docierać do samego jądra ciemności - precyzyjnie waży proporcje między kinem niosącym przekaz a tym rozrywkowym. Civil War to dystopia na miarę naszych czasów, a poszczególne sceny filmu zapadają w pamięć niczym najlepiej wykadrowane fotografie wojenne.
Adam Horowski
- Civil War
- reż. Alex Garland
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024