Mały chłopiec wpada do oceanu po zatonięciu statku. Odnajduje go rodzina białych delfinów, która postanawia zaopiekować się niespodziewanym przybyszem. Wprawdzie nie ma on płetw i na głowie ma dziwne włosy, ale też oddycha płucami i co jakiś czas musi wypłynąć na powierzchnię żeby zaczerpnąć powietrza. Szybko wpasowuje się w podwodną społeczność złożoną z figlarnych ryb, żółwia-mędrca czy przemądrzałych morskich skorupiaków. Życie płynie (nomen omen) przyjemnie i powoli, dopóki zła ośmiornica nie zaczyna terroryzować oceanu, a sam chłopiec nie odnajduje zdjęcia swojej ludzkiej mamy, którą od tej pory będzie starał się odszukać. Jak nietrudno się domyślić spotka go przy tym wiele zaskoczeń i przygód, wobec których będzie musiał wykazać się sprytem i odwagą. Jednocześnie przekona się o sile międzygatunkowej przyjaźni i o tym, że działając w harmonii i wzajemnym szacunku można osiągnąć zamierzone cele.
Mohammad Kheirandish, jednocześnie reżyser i jeden ze scenarzystów "Delfinka", popełnił zasadniczy błąd - chciał opowiedzieć zbyt dużo w zbyt krótkim czasie. Ekranowa historia na pierwszy rzut oka wydaje się prosta i przejrzysta, jednak autorzy scenariusza postanowili znacznie ją skomplikować. W rezultacie w historię poszukiwania zaginionej mamy wplatają się wątki poławiaczy pereł, tajemniczych kapłanek i ich przywódczyni na egzotycznej wyspie, szalonego naukowca chcącego podbić oceany i magicznych łez pogrążonej w śpiączce mamy głównego bohatera (!). Ekranowe 80 minut to stanowczo za mało by powiązać te wątki w spójną i logiczną całość, czego dowodem są głównie dialogi bohaterów sprawiające wrażenie momentami urwanych i serwowanych w ekspresowym skrócie. Wszystko po to, by nadążyć z akcją, niestety kosztem nadążania za nią najmłodszych widzów.
Co z pozostałymi elementami? Sama technika animacyjna - animacja komputerowa, do której współczesny widz jest już przyzwyczajony, ani nie zachwyca, ani nie razi. Sama nie jestem jej największą fanką, ale to zapewne kwestia pokoleniowa. Sądzę, że najmłodsi, do których "Delfinek" jest skierowany, będą zadowoleni. Wprawdzie podwodny świat i jego różnorodne piękno oferuje animatorom znacznie więcej możliwości scenograficznych i szerszą paletę efektów do wykorzystania niż zostało to pokazane w filmie, ale nie czepiam się - być może powodem ograniczonego pola do popisu był zbyt niski budżet tej produkcji. Za to duży plus za wplecione w historię elementy kultury arabskiej - myślę, że oryginalne i interesujące dla wielu dzieci. Zawsze to dobrze, gdy film nie udaje innego pochodzenia niż w istocie ma.
W polskiej wersji językowej słyszymy m.in. Dominikę Kluźniak, Bartosza Opanię i Jakuba Szyperskiego. Sam dubbing jest bez zarzutu - trafia w punkt, nie przyćmiewa fabuły, odpowiednio skaluje emocje. Nie jest może sztuką na najwyższym poziomie, jak choćby niezapomniana interpretacja Osła w "Shreku" w wykonaniu Jerzego Stuhra, ale spełnia swoją rolę i za to mu dzięki. Nieco inaczej rzecz się ma z dodatkowym elementem, jakim jest warstwa muzyczna. Główny motyw melodyczny filmu - piosenka w polskiej wersji śpiewana przez Katarzynę Łaskę - pod względem samego wykonania jest bez zarzutu. Gorzej z samą jej treścią, która jest na tyle ogólna i uproszczona, że w zasadzie mogłaby być dźwiękową ilustracją każdego innego filmu i nikt nie zauważyłby różnicy. Uniwersalność piosenek kojarzonych z konkretnymi tytułami to zaleta - w końcu mają one za zadanie funkcjonować również poza salą kinową, by utrwalać niesiony przekaz (jak choćby kultowy "Kolorowy wiatr" w wykonaniu Edyty Górniak z disneyowskiej "Pocahontas"). Gdy jednak słowa i przekaz są uproszczone skrajnie, sprawiając wrażenie tekstu napisanego na przysłowiowym kolanie (być może to wina jedynie polskiego tłumaczenia), piosenka w najlepszym razie przechodzi bez echa. W najgorszym - irytuje i przeszkadza w filmowym doświadczeniu.
W efekcie "Delfinek i ja" jest animacją co najwyżej letnią, poprawną. Nie wzbudza większych emocji i - niestety - raczej przejdzie bez echa. A szkoda, bo w dobie kryzysu klimatycznego i postępującej dewastacji natury, w tym oceanów, mogłaby wnieść dużo dobrego. Każdy, nawet najmniejszy przekaz na temat bezcennej bioróżnorodności, kierowany do najmłodszego pokolenia, może w przyszłości zaowocować mądrzejszym, wrażliwszym społeczeństwem. W końcu - pozostając w wodnej terminologii - nawet największy ocean składa się z pojedynczych kropli, a - jak wiadomo - kropla drąży skałę.
Anna Solak
- "Delfinek i ja"
- reż. Mohammad Kheirandish
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025