PROSTO Z EKRANU. Legendy są wieczne
Daniel Craig wciela się w Jamesa Bonda po raz piąty i tym samym definitywnie kończy przygodę z rolą najsłynniejszego agenta Jej Królewskiej Mości, więc twórcy Nie czas umierać stanęli przed zadaniem wyprawienia mu godnego pożegnania. Czy im się udało?

Po opuszczeniu czynnej służby James Bond za sprawą ukochanej Madeleine coraz poważniej myśli o ustatkowaniu się i spokojnym życiu. Tymczasem jego przyjaciel z CIA, Felix Leiter, namawia go na misję odbicia porwanego rosyjskiego naukowca. Okazuje się, że mimo wsadzenia do więzienia Ernsta Stavro Blofelda w sprawę zamieszana jest podupadająca organizacja Spectre. Na horyzoncie pojawia się jednak również nowy, nieprzewidywalny i śmiertelnie niebezpieczny przeciwnik.
Cary Joji Fukunaga, reżyser kultowego pierwszego sezonu Detektywa, nie miał wymyślać koła, lecz dopisać zakończenie do sagi o Bondzie, który nie bał się kochać. A skoro początek agenturalnej kariery brytyjskiego szpiega wyznaczyła tragiczna miłość do Vesper Lynd, to i na końcu musiał się pojawić charakterystyczny wątek. I choć specyfiką bondowskich produkcji jest to, że poważne miłosne wyznania od pierwszych spotkań dzieli kilkanaście opróżnionych magazynków, to stawka została podbita odpowiednio do zbliżającego się wielkiego finiszu - ratowanie ludzkości to jedno, ale kiedy na szali stoi także życie prywatne, możemy się domyślać, że bez ekstremalnie trudnych wyborów się nie obejdzie.
Craig gra Bonda od piętnastu lat, w Casino Royale nie miał jeszcze czterdziestki, ale w międzyczasie zdążył przekroczyć pięćdziesiątkę i na szczęście w obliczu młodszej obsady nie udaje, że jest inaczej. Doskonale ogrywa swój wiek (- Lubię stare graty - mówi do niego jedna z dziewczyn i słyszy w odpowiedzi: - W takim razie dobrze trafiłaś, w innym miejscu młodsza agentka ostrzega go: - Jeśli wejdziesz mi w drogę, przestrzelę ci kolano. To zdrowe), co nadaje mu jako wyszkolonemu zabójcy dodatkowy człowieczy rys. Kiedy jednak trzeba, wypina klatę i doskonale radzi sobie w scenach akcji - bez względu na to, czy trzeba wcisnąć gaz do dechy, wpakować kilka kulek w drużynę panoszących się bandziorów, czy zupełnie konwencjonalnie skopać kilka stojących po niewłaściwej stronie tyłków.
Wtóruje mu najbardziej sfeminizowana obsada w historii bondowskiej serii - mamy tu nie tylko Madeleine, czyli ukochaną Jamesa, ale i nową agentkę MI6 oraz jej amerykański odpowiednik, Palomę, w którą wcieliła się Ana de Armas - postać jest tak energetyczna, brawurowa i fascynująca, że z miejsca powinna dostać swój serialowy spin-off. I kiedy wydaje się, że jest naprawdę dobrze, do gry wkracza najsłabsze ogniwo filmu - Lucyfer Safin, najbardziej nietrafiony główny złoczyńca całej serii, słabszy nawet od Dominica Greene'a z Quantum of Solace, tak przegięty, że bardziej nadawałby się do filmów Marvela niż do względnie realistycznej konwencji Craigowskiego Bonda.
Dyskusyjny pozostaje także metraż, bardziej pasujący do artystycznych dramatów o monotonii życia irańskiego chłopa - trzygodzinne kino akcji potrafi jednak zrobić się w pewnym momencie męczące. Fukunadze jestem w stanie jednak ten mankament wybaczyć, bowiem zarówno sceny akcji, jak i zdjęcia oraz montaż stoją na najwyższym poziomie. Ostatecznie Nie czas umierać z pewnością nie sprawia tyle satysfakcji, co Skyfall czy Casino Royale, ale w pięcioczęściowej serii sytuuje się dokładnie w środku stawki. I koniec końców stanowi chlubne rozstanie Craiga z Bondem, a to jest w tym wszystkim najważniejsze.
Adam Horowski
- Nie czas umierać
- reż. Cary Joji Fukunaga
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021