Marzena Mróz-Bajon od lat podróżuje według pewnego klucza - wybiera miejsca, w których przyszli na świat lub też zamieszkali z czasem najważniejsi dla niej pisarze. A że Mróz-Bajon gustuje przede wszystkim w czołowej literackiej klasyce, to i wielu czytelników z radością sięgnie po eseje o tropieniu śladów Miłosza, Bułhakowa czy Bergmana w domach, miastach i miasteczkach, w których aż się od tych śladów roi.
Pielgrzymowanie tropem swoich ukochanych twórców to zjawisko wcale nie nowe, a w przypadku tak sztandarowych nazwisk - nieszczególnie nawet odkrywcze. Wiadomo przecież, że jeśli na imię miało się Gabriel, a na nazwisko Marquez, to cała pośmiertna autorska spuścizna doczekała się tak majestatycznej oprawy, że łatwiej w Macondo spotkać kosmitę, niż kogoś, kto Marqueza znakomicie nie kojarzy. A jednak wygląda na to, że nawet jeśli znamy już dom ukochanego autora jak przysłowiową własną kieszeń, z pamięci własnej lub czyjejś, to jednak wciąż nas korci i kusi, by poznać nową, kolejną perspektywę. Zwłaszcza, gdy dane miejsce ma w naszej głowie tak duże znaczenie, że aż je mitologizujemy. Może kolejna obserwatorka odkryła coś, co nam umknęło? Może ten obraz już tam nie wisi, a szafa w przedpokoju została odrestaurowana?
Druga sprawa jest taka, że Domy pisarzy ukazują się w ciekawym czasie. Bo czy właśnie teraz nie zadajemy sobie coraz częściej pytań, jakie znaczenie ma dla nas związek twórcy z dziełem? Czy skoro oddzielamy autora od jego tworu, to czy oddzielamy także autora od jego domu i miasta? A co za tym idzie, czy będziemy z zapartym tchem podróżować śladami cenionego twórcy, jeśli jego poglądy i słowa z czasem zaczyną wybrzmiewać w naszych głowach coraz bardziej gorzko?
Będą oczywiście i tacy czytelnicy jak ja, dla których Domy pisarzy będą miały walor przede wszystkim rozrywkowy - podobnie jak samo spędzanie czasu w podobnych miejsach. I nie mam tu nawet na myśli posiadłości należących kiedyś do Sienkiewicza czy Dickensa, które nabrały charakteru zupełnie muzealnego. Piszę raczej o lokalach użytkowych, takich jak słynne The Elephant House, które z podrzędnej edynburskiej kawiarni stało się punktem obowiązkowym wszystkich wycieczek fanów Harrego Pottera - bo to właśnie tam, na serwetkach, J. K. Rowling notowała pierwsze rozdziały legendarnej już serii. Ja wpadłam tam na kawę i naleśniki, które kosztowały mnie więcej niż bilet wstępu do Zamku Edynburskiego. Poza kosmicznymi cenami, The Elephant House nie różniło się jednak prawie niczym od sąsiednich kawiarni. "Prawie", bo jednak wymiana spojrzeń z kolejnymi klientami z całego świata (jesteś Gryfonem, Ślizgonem, a może Puchonem?) doprawiała zupełnie przeciętną kawę o przyjemny dreszczyk emocji. Podobny dreszczyk przebiegał po plecach Jakuba Ćwieka i Bartosza Czartoryskiego, gdy pojechali do amerykańskiego Providence, by węszyć tam za śladami pamięci o H. P. Lovecrafcie - twórcy kultowych Przedwiecznych. Nie złapali tropu - okazało się, że ten uwielbiany w gronie miłośników fantastyki pisarz zupełnie nie jest kojarzony we własnym rodzinnym mieście. Czy takie trafianie na mur obojętności czyni turystykę literacką mniej fascynującą? Moim zdaniem nie! Wystarczy wczytać się w teksty Marzeny Mróz-Bajon, dla której sam fakt podróżowania śladami wielkich pisarzy uruchamia taki ciąg myśli i skojarzeń, że czasami w książce więcej jest autorki niż tropionych przez nią postaci. Ale czy można mieć jej to za złe? W końcu co bardziej dobitnie świadczy o wpływie twórczości na czytelnika niż taki potop emocjonalny? Niż trochę może zbyt ambitne, ale jednak zrozumiałe czytelnicze wyobrażenie, że im bliżej TEGO miejsca, tym bardziej myśli czytelnika i domniemane myśli pisarza tworzą jedność?
W Domach pisarzy zaroiło się także od cytatów - jakby na potwierdzenie tego, że turystyka literacka bez literatury odbywać się nie może. Czasem ich dobór dziwi, bo sprawia wrażenie pokłosia roztargnionego losowania, zamiast przemyślanej decyzji. Sam tytuł zbioru - Domy pisarzy - również może wprowadzać w błąd, bo czasami niewiele jest w Domach faktycznych domów - w rozdziale o Sławomirze Mrożku autorka spotyka dramaturga na nicejskiej ulicy a jego mieszkanie ogląda wyłącznie od strony fasady, zaś esej o Marku Aureliuszu to przede wszystkim strumień świadomości w trakcie jesiennego spaceru po Rzymie. Z każdym kolejnym rozdziałem widać coraz mocniej, że są Domy pisarzy książką bardzo osobistą, co jest zarazem plusem i minusem - nie każdy czytelnik przyjmie zaproszenie na taką wycieczkę. Ja przyjęłam, pojechałam, zobaczyłam. Po drodze dowiedziałam się, że czasem przywiązanie do domu pisarza może przyjąć kształt ekstremalnie silnej więzi, której niestraszne są nawet... huragany. Stało się tak w przypadku pracowników domu Ernesta Hemingwaya, którzy odmówili opuszczenia budynku pomimo najwyższego stopnia zagrożenia huraganem Irma. Zostali na posterunku, opiekując się 54-oma sześciopalczastymi kotami, nie reagując nawet na osobiste apele wnuczki Hemingwaya, Mariel, mówiącej "to tylko budynek". Niech Pani mówi za siebie, Pani Mariel!
Izabela Zagdan
- Marzena Mróz-Bajon, Domy pisarzy
- wyd. Marginesy
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021