Filozof Sikora i historyk Sobiela starali się stworzyć możliwie szeroką panoramę osobliwości związanych z "alternatywnością" rozumianą jako kontra wobec muzyki mainstreamowej oraz związanych z nią modeli dystrybucji i konsumpcji sztuki. Autorzy, czy raczej kompilatorzy, jak wolą być nazywani, zrezygnowali z kryteriów gatunkowych (chociaż z marszu wykluczyli techno i hip-hop), jakościowych czy regionalnych (choć w nawiasie obok nazwy zespołu widnieje miasto lub mieścina). W spisie znalazły się zarówno zespoły punkowe czy metalowe, jak i gotyckie, industrialne, reggae czy ska. A nawet nacjonalistyczne. Nie zabrakło także reprezentantów trudnej do zaszufladkowania elektroniki. Nie ma znaczenia popularność artystów (obok zespołów zupełnie nieznanych znajdziemy Maleńczuka, Big Cyc czy Indios Bravos), ocena wartości artystycznej ich utworów czy poglądy muzyków - podczas lektury co jakiś czas ranią oczy nazwy takie jak Lord Hitler, oraz budzące jednoznaczne konotacje Honor i Szczerbiec. W odniesieniu do Spisu... można by rzec, że język zrzucił okowy i za nic ma normy - polityczne, kulturowe czy ortograficzne. Wartościowym dodatkiem do książki jest kolorowa wkładka przedstawiająca kilkadziesiąt okładek albumów fotograficznych zapomnianych zespołów, które znalazły się w spisie.
Zanim jednak przejdziemy do prawdziwych skarbów językowych stanowiących o wartości opisywanej pozycji, odhaczmy to, co w nazewnictwie alternatywnych grup najnudniejsze. A zatem wtórne konstrukcje anglojęzyczne powstające z wyrazów podstawowych takich jak np. "death", "necro", "metal", "moon", "slave" "night" etc., nazwy złożone, jedno- lub dwuczłonowe. Choć ta tendencja (wyjątkowo silna w Poznaniu!) nieco rozczarowuje zarówno czytelników, jak i szanownych kompilatorów, powinniśmy uważać ją za naturalną wobec oddziaływania kulturowego Zachodu. Po odrzuceniu zapożyczeń od razu robi się ciekawiej.
Tak bogate zestawienie nazw własnych (jest ich ponad tysiąc) zachęca czytelników do tworzenia autorskich kategorii i wyławiania językowych kuriozów z odmętów ludzkiej oryginalności. Raczej nikogo nie zdziwi fakt, że lwia część nazw czerpie z religii i demonologii. Unosi się nad codziennością jak balon wypełniony patosem lub przeciwnie - tarza się po ziemi ze śmiechu, mieszając z błotem wszelkie świętości. I to właśnie wśród tych drugich znajdziemy liczne intrygujące, choć oczywiście obrazoburcze, eksperymenty językowe, bazujące m.in. na podobieństwie brzmieniowym nazw własnych czy wyrazów pochodzących z różnych rejestrów. Wymienić można tu np. zespoły Harki Noego, Jam Diabeł II, Matka Buzka czy Papież Toaletowy. Ogółem - katolicyzm nie ma w Narodowym spisie... lekko. Ku-Klux-Kler czy Dzieci Proboszcza nie ocieplają raczej wizerunku Kościoła.
Na pierwszy plan przebija się także nurt turpistyczny, a więc charakterystyczna dla buntu antyestetyka. Wulgaryzmom, podobnie jak kapelom rasistowskim, nie ma sensu poświęcać więcej miejsca, choć ciekawe, że kompilatorzy odnotowują aż cztery zespoły Napierdalator. Trzeba jednak w tym miejscu podkreślić, że alternatywa nierozłącznie związana jest z kontestacją, odważną lub nieco mniej, powszechnie przyjętych wartości. A zatem nie zaskakuje, że nazwy różnych projektów często odzwierciedlają poczucie alienacji i zwątpienia, opiewają świat zepchnięty na margines, uzależnienia, przemoc, fetysze, zaburzenia psychiczne i brud. Co do ostatniego - w samym Poznaniu mieliśmy zarówno Brudne Dzieci Sida, jak i Brudne Dzieci Steda, a nawet Brudne Mięso. Jeśli chodzi o gwoździe wbijane w kulturę oficjalną, ciekawe są też buntownicze gry intertekstualne, oczywiście naznaczone porażką, takie jak np. Niebiesko Zmarli czy Ziemia Zakazana.
W osobnej rubryce moglibyśmy wynotować nazwy, które, zdaje się, powstały na skutek dadaistycznej zabawy - Popołudniowe Kalafiory, Propaganda Buczącej Rury, Lalki Komuny Dada czy Latający Czołg Podwodny to niektóre z nich. Choć oczywiście, co mimowolnie wykazał Chomsky zdaniem "Bezbarwne zielone idee wściekle śpią", każdej abstrakcyjnej konstrukcji językowej przy odrobinie dobrych chęci można przypisać większy sens. Być może najbardziej absurdalne nazwy w dużej mierze wywodzą się od tych wymierzonych w oficjalną nowomowę PRL, rozbrajających jej oficjalny charakter potocyzmami, nazwami przedmiotów codziennego użytku czy nieprzystającymi raczej określnikami (jak dzieje się to np. w nazwie Owłosione Ramię Sprawiedliwości). Do grupy dadaistycznej zaliczyłbym mimo wszystko również zaskakujące, aczkolwiek zrozumiałe, spostrzeżenia, takie jak Mirabelki w Tym Roku Nie Obrodziły. Na przeciwległym biegunie względem tych najdziwniejszych są natomiast nazwy własne tworzone z imion i nazwisk, prawdziwych lub przybranych.
Książki konceptualnej takiej jak Narodowy spis..., podobnie jak dowolnego słownika, nie ma absolutnie żadnego sensu czytać ciurkiem, od deski do deski. Co oczywiście zrobiłem z poczucia obowiązku. Praktyka taka grozi bowiem tworzeniem nowych sensów i odkrywaniem powiązań między kolejnymi konstrukcjami językowymi, które zaczynają składać się na jakąś fabułę lub wiersz. Trudno bowiem przegonić czarne myśli po przeczytaniu ciągu: Bez Sensu, Bez Wyjścia i Bezdech, lub nie pochylić się nad nieszczęściem Jasia Onanizatora, którego spotkała kara i w następnym wersie stał się Jasiem Zgnilcem. Przygotowany spis sprawdzi się jako coffee table book, a więc książka, po którą być może warto sięgnąć, gdy dyskusja na temat historii muzyki w Polsce zbłądzi na jałowe grunty niepamięci. À propos wspomnień - ileż radości (co potwierdzają relacje na Instagramie) czerpią z tej publikacji członkowie milczących od lat niszowych zespołów, którzy znajdują swój ślad w oficjalnej publikacji książkowej! Jak wiadomo - słowo drukowane, opatrzone numerem ISBN, precyzuje status ontyczny, a nawet nobilituje. Stanowi też świetny materiał do prac językoznawczych na polonistyce.
Tytułem zakończenia - bo przecież interesuje nas zwłaszcza kultura w Poznaniu - kilka nazw lokalnych zespołów: Atrapa, Bulwersacja, Cancerfaust, Follow d'Arc, Gołębie, Izba Wytrzeźwień, Okrzyk Śmierci, Powerty, Puste Kieszenie, Lemiszewski/Olter, Sandals, Sweet Noise, Tarpan czy Unity of Blood, a także duet Wińczyk Hubert i Wińczyk Monika. Możemy z nimi zrobić, co nam się żywnie podoba. W kilku przypadkach pewnie nawet pozwolić, by nazwy przemieniły się w muzykę.
Jacek Adamiec
- Artur Sobiela (red.) i Tomasz Sikora (red.), Narodowy spis zespołów
- Wydawnictwo Ha!art
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022