Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Siekierezada w Ciężkowicach

Skrawki dla Iriny Waldemara Bawołka to jedna z tych książek, których nie wypada oceniać na podstawie fabuły. Ta okazuje się dość pretekstowa, a zawirowania czasoprzestrzenne wydają się drwiną z czytelników rozpisujących każdy scenariusz na akty. Zamiast tego otrzymujemy dzieło, które może stać się piękną ozdobą regału z tak zwaną prozą poetycką czy refleksyjną, wciśnięte gdzieś między Siekierezadę Stachury a jedną z perełek literatury "małych ojczyzn" - Tulli, Pilcha, czy też literackiego patrona autora, Stasiuka.

. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Miejsce akcji to prowincjonalne, podgórskie (a jakże!) Ciężkowice. Bohaterowie - robotnik Waldemar, pisarz Pisarz i femme fatale imieniem - wbrew temu, co sugeruje tytuł - Rozalka. Reszta to raczej gadające głowy. Mężczyźni, których ostatecznie więcej łączy, niż dzieli, orbitują wokół zmysłowej kobiety, niby jak najbardziej z krwi i kości, pozwalającej w momentach ekstazy żyć właśnie tu i teraz, a jednak mającej w sobie coś archetypicznej bogini płodności. Jeśli natomiast chodzi o określenie czasu akcji, Bawołek (nominacja do Nike 2021 za Pomarłych, kilka ważnych nagród) nie ułatwia nam zadania. Możemy co prawda określić, że wszystko dzieje się już po wydaniu przez Stasiuka Jak zostałem pisarzem... (1998), jednakże prowincja pogrążona jest w typowym dla gatunku bezczasie czy ponadczasie, do którego nie przedarła się wielkomiejska technologia, choćby w postaci telefonów komórkowych. Nie ma też mowy o linearności - bohaterowie, zanurzeni w pracy fizycznej (Waldemar) lub rozważaniach na temat kariery i własnej roli dziejowej (Pisarz), co rusz wybiegają myślami poza teraźniejszość, a czytelnik, rad nierad, podąża za nimi, bo nie ma wyboru.

Proza Bawołka, ociekająca autoironią i co kilka stron zachwycająca błyskotliwym żartem, to jednocześnie ukłon w stronę literackiego etosu outsidera, nieco zblazowanego buntownika, człowieka marginesu. Autor przyznaje się do swoich inspiracji bez bicia. W powieści przewija się nawet, w formie wzmianki, Mieczysław Orski, autor programowego niemalże eseju literackiego, Etos lumpa. Wspomniany już Stachura natomiast pojawia się więcej niż raz, a doświadczane przez Waldemara podczas ciężkiej robotniczej pracy momenty iluminacji, w których przejawia się cała jaskrawość świata, przywodzą na myśl Siekierezadę czy, oczywiście, Całą jaskrawość. Podobnie jak u Steda pojawia się tu też problem sobowtóra. Pisarz i Waldemar są poniekąd awersem i rewersem tej samej monety, we własnym osądzie - raczej małego nominału. Łączą ich, choć definiowane inaczej, te same pragnienia bycia docenionym, przynależności do gromady i prowincjonalnego krajobrazu, jak również łaknienie pierwotnej bliskości fizycznej, które znajduje upust w zachłannych ramionach Rozalki. A nie Iriny. Dla niej są tylko skrawki.

Chociaż Bawołek nie zawarł z nami oficjalnego paktu autobiograficznego, zarówno o Waldemarze, jak i o Pisarzu możemy mówić jako o porte-parole autora. Narrator na zmianę zbliża się do postaci i od nich dystansuje, żonglując trybami narracji pierwszo- i trzecioosobowej. Trop biograficzny niezmiennie jednak prowadzi nas do dość oczywistej konkluzji, że Pisarz i Waldemar to przecież pisarz Waldemar. Bawołek. I nie zmienia tego fakt, że powieść rozpoczyna wieść o teatralnej śmierci literata w ciężkowickiej kwiaciarni, której, wobec dość onirycznego charakteru prozy, mamy wszelkie prawo nadać raczej sens symboliczny. Doświadczenia życiowe autora i bohaterów są bowiem te same, zbliżone lub przynajmniej noszą znamiona "prawdziwych zmyśleń" w rozumieniu Hłaski (a autor kocha przecież "hłaskoidów"). Zarówno znój suto zakrapianej pracy fizycznej, jak i uczestnictwa w suto zakrapianych turniejach literackich kształtowały charakter twórczości prozaika. Podobnie jaka sama atmosfera prowincjonalnej mieściny, z której człowiek, jak się postara, to wyjdzie raz, a dobrze, ona zaś z człowieka - przy każdej okazji. Kwestia intymności prozy Bawołka jest zresztą tematem ochoczo podejmowanym w recenzjach, choćby przez Pawła Smoleńskiego z Gazety Wyborczej. A że ponoć Waldemara Bawołka zna, trudno z nim polemizować.

Pisząc Skrawki dla Iriny, Bawołek wpisał Ciężkowice do rejestru literackich "małych ojczyzn". Z jego pióra oczywiście wylewa się nostalgia - zdaje się jednak, że autor nie tyle pragnie sztampowo mitologizować przestrzeń i ocalić dawny świat, ile ukazać czytelnikowi źródła własnej tożsamości literackiej. Bo przecież sam zbadał je już wystarczająco Zawsze wtedy, gdy do tekstu próbuje wkraść się nachalna idealizacja, Bawołek egzorcyzmuje ją humorem i autoironią, wiedząc, że pisarstwo jest "grzechem gorszym od ojcobójstwa". W momentach, gdy opis codzienności nabiera zbyt poetyckich rumieńców, pojawia się dosadny, błazeński kontrast przynoszący ulgę.

Można też powiedzieć, że Skrawki dla Iriny to przykład powieści pękającej w szwach od refleksji egzystencjalnych oraz metaliterackich, być może tłamszonych przez długie lata. Takich, co to chciałyby wydostać się z fabuły i żyć własnym życiem, choćby w formie skrawków dla czytelnika. Ale że Czarne słynie z solidnych wydań w twardej oprawie - integralność dzieła nie jest zagrożona, wszystko pozostaje na swoim miejscu. A lektura satysfakcjonuje, a nawet ubogaca.

Jacek Adamiec

  • Waldemar Bawołek, Skrawki dla Iriny
  • Wydawnictwo Czarne

@ Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022