Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

JA TU TYLKO CZYTAM. Faceci od początku końca świata

Od kilkunastu minut siedzę, gapię się w pustą kartkę i nie wiem, jak opowiedzieć krótko i z sensem to, co chciałabym przekazać o powieści Benjamína Labatuta Straszliwa zieleń. Tak więc mija tych kilkanaście minut, czas przecieka mi przez palce... A czas - jak wiemy - w fizyce ma niebagatelne znaczenie.

Rysunkowy, utrzymany w pastelowych barwach baner przedstawiający siedzącego na ławce i czytającego książkę ptaka. Ptak ma ciało małego chłopca, ubrany jest w kardigan i krótkie spodenki. - grafika artykułu
rys. Marta Buczkowska

Nie tylko on zresztą. Bohaterowie Labatuta pochylają się z zaciekawieniem i troską nad tym, co najmniejsze, niepozorne, niewidoczne gołym okiem: atomy, elektrony, protony, neutrony... Ale, nie, nie pójdę w stronę nauk ścisłych, żeby nie zrazić czytelników humanistów, którzy woleliby cudowny świat fizyki i chemii ominąć szerokim łukiem.

Niech więc będzie najpierw sobotnie przedpołudnie kilkadziesiąt lat temu w moim rodzinnym domu. Jestem jeszcze piękna i młoda, mam jakieś naście lat. Rodzice właśnie kupili wieżę stereo - taki cud, że w jednym urządzeniu mamy radio, magnetofon na dwie kasety i odbiornik CD (nie, nikt wtedy jeszcze nie słyszał o Spotify; nikomu się nie śniło, że nie będą nam już potrzebne materialne nośniki dźwięku, jak kasety czy płyty CD). Tak więc wieża, mości się w niej właśnie płyta z utworami Mozarta, nucimy pod nosem jedną i drugą znaną melodię, gdy mój tato mówi w pewnej chwili: - Chciałbym choć raz w życiu poczuć, jak to jest, gdy w głowie rodzi się muzyka...

Tak więc głowa kompozytora. Jego mózg, połączenia wewnątrz, dzięki którym nagle powstaje coś zupełnie nowego. Odkrycie. Olśnienie? Słyszysz więcej? I czy podobnie jest z naukowcami, badaczami, gdy wpadną na jakiś trop? - zastanawiałam się kilka razy, czytając Straszliwą zieleń. Choć zastanawiałam to chyba nie najlepsze określenie, bo właśnie o tym, co dzieje się z człowiekiem odkrywającym nowe prawa przyrody, pisze Benjamín Labatut.

I nawet gdy odkrywasz coś jedynie na skrawkach papieru, w kreślonych rozedrganą dłonią równaniach, wzorach, więc jedynie teoretycznie, to wszak nie jesteś głupcem - i wiesz już, do czego może doprowadzić wcielenie tej teorii w praktykę. Twoja gorączka, zimne poty, drgawki - wszystko to pestka w porównaniu z zagładą na masową skalę. Są więc w tej powieści potężne umysły XX wieku, ale jest i gaz musztardowy, i cyklon B, wreszcie atol Bikini i majacząca na horyzoncie bomba atomowa. Są więc te potężne umysły - Fritz Haber, Werner Heisenberg, Erwin Schrödinger, Alexander Grothendieck - ale są też ich rozedrgane dusze, które próbują jakoś okiełznać wszystko to, co dzieje się w głowie. Bo to nie są harmonie zawsze w dur, zawsze pogodne. To nierzadko brzmi okrutnie mollowo niczym początek końca świata, jaki my, ludzie, znamy. I to dosłownie.

W wielkich umysłach, o których traktuje Straszliwa zieleń, w ich wnętrzach, tak bardzo nie brak obłędu i kursu na zatracenie - na krótkiej przecież przestrzeni XX wieku - że na ich tle Albert Einstein z rozwianym włosem i szaleństwem w oku, zdaje się całkiem normalny, spokojny, jawi się niczym ostoja równowagi. W tych wielkich umysłach świadomość tego, do czego może doprowadzić twoje odkrycie, powoduje niemal niekończący się zamęt. Aż chciałoby się to domknąć jakimś cukierkowym zakończeniem, made in USA, gdy wreszcie pojawia się wzór na okiełznanie wielkiego smutku. Tyle, że to marzenie ściętej głowy.

Powieść Labatuta jest wspaniałą lekturą i dla tych, którzy z naukami ścisłymi są za pan brat, jak i dla tych, którzy dotąd raczej od nich stronili, przeczołgani przez to, co obowiązkowe w szkole. Bo Straszliwa zieleń pokazuje wreszcie tych facetów od początku końca świata jako normalnych ludzi z ich obawami, wyobraźnią na granicy szaleństwa, dziwactwami, troskami...     

Aleksandra Przybylska

  • Benjamín Labatut, Straszliwa zieleń
  • tłum. Tomasz Pindel
  • Wydawnictwo Czarne

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023