Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

FESTIWAL MALTA. Międzygatunkowe współbrzmienia

Okazuje się, że zagwozdki związane z tematami kupna mieszkania, odnawiania i remontowania wnętrz, a także dylematy dotyczące poszukiwania tego jedynego, wyjątkowego miejsca na ziemi nie są wyzwaniami towarzyszącymi wyłącznie światu ludzkiemu. W poniedziałkowy wieczór stanęliśmy bowiem przed obliczem olbrzymiego gniazda znajdującego się przed Teatrem Polskim - gniazda w budowie. W gnieździe miały finalnie zamieszkać zwierzęta, trudno jednak powiedzieć jakie, łatwiej byłoby określić je mianem cudacznych stworzeń. Zwiewne postaci przywdziane w białe szaty żwawo poruszały się w obrębie ram zbudowanych z gałęzi i nie przestały zastanawiać się, czy gniazdo, któremu poświęcają tyle czasu i uwagi, jest w istocie słuszną inwestycją.

Kilkanaście postaci ubranych w białe, powyciągane i lekko poszarpane szaty, mają na głowach maski upodabniające do różnych zwierząt - uszy zająca, rogi kozła, maskę misia czy bociana. - grafika artykułu
fot. Grzegorz Dembiński

Biorąc pod uwagę, że byliśmy świadkami budowy gniazda, dyskusje nad procesem zdawały się nadzwyczaj ludzkie. Czy wokół znajdują się dobrze wyposażone śmietniki? Czy otoczenie pozwala na życie w zgodzie z naturą? Czy gniazdo rzeczywiście jest wykończone zgodnie z najnowszymi standardami, pod klucz? A może warto poszukać czegoś z rynku wtórnego? Wreszcie: jak zaopiekować się nieruchomością, żeby nie straciła na wartości? I czy w ogóle należy? Może najlepiej zostawić ślad i ruszyć dalej? Tylko co jeśli jedno ze stworzeń chce akurat zapuścić korzenie? Pytaniom i wątpliwościom nie było końca, pojawiały się w tempie tak zawrotnym jak nowe pióra, które szybko stawały się częścią gniazda. Mimo kłębiących się myśli, stworzenia były zaangażowane w prace remontowe, ich srebrne pazury mieniły się w ulicznych światłach, co jakiś czas można było także przyjrzeć się ich twarzom przykrytym maskami - niektóre przypominały ptaki, inne króliki, jeszcze inne miały rogi a pozostałe wyglądały jak hybrydy czegoś znanego i nieznanego. W toku zapracowanych dyskusji stworzeniom ostatecznie nie udało się wypracować konsensusu co do dalszych kroków, ale wszystkie zgodnie stwierdziły, że gniazdo jest polepione na słowo honoru i należy czym prędzej brać się do patykowej roboty.

Pozostałe wątpliwości miała rozwiać "Ona", czyli - jak okazało się chwilę później - matka. Postnietzscheańska, wszystkowiedząca kosmiczna matka o szkielecie wykonanym z gałęzi i złotowłosej głowie, wprowadzona do gniazda w asyście stworzeń. Matka była wcieleniem wiedzy wszelakiej, żywiła się niczym (bo wszystko jej szkodziło), a "nic" było według niej nie tylko smaczne i pożywne, ale pozwalało także zachować formę. "Ona" przybyła spotkać się ze stworzeniami, o których mówiła "moje zwierzęta", już ostatni raz w tym stuleciu. Po chwili opowieści okazało się, że matka ucieka przed tysiącletnim żółwiem, który próbuje ją znaleźć, a jego przybycie jest tożsame z katastrofą. Żółw był w tym scenariuszu echem przeszłości, dawnym towarzyszem matki, która nauczyła go wszystkiego, co wiedziała i poleciła mu przenieść się na wyspę na Oceanie Spokojnym. Żółw posłuchał rady matki, ale teraz powracał: w jego skorupie zagnieździł się bowiem demon, ptakoczłek, który żywi się wiedzą o świecie. Mógł to być tasz, czteroręki człowiek z głową ptaka lub serafin. Pewne było jednak tylko jedno: ślepy i głuchy żółw doskonale zdawał sobie sprawę z lokatora, który pomieszkiwał w jego skorupie, wiedział też, że jego śmierć będzie dla ptakoczłeka szansą na wolność.

Matka przemawiała długo i wolno. Za każdym razem, gdy mówiła "moje zwierzęta" można było odnieść wrażenie, że nie zwracała się tylko do stworzeń w gnieździe, ale także tych poza. Jej opowieściom, podobnie jak całemu spektaklowi, towarzyszyła muzyka. Grane melodie przenikały się z odgłosami przyrody (ptactwa), a te wchodziły z kolei w dyskusję z dźwiękami tkanki miejskiej. W pewnym momencie stworzenia zgromadziły się w centrum gniazda i rozwinęły białe flagi - na ich powierzchni wyświetlano urywki nagrań, niektóre z nich były trudne do odszyfrowania, na innych można było dostrzec m.in. kobietę ścielącą łóżko. Był to raczej kolaż momentów pochodzących spoza określonego czasu i przestrzeni, towarzyszyła mu muzyka sugerująca, że oto odbywa się pewien rytuał. Bębny wyznaczały wyraźny rytm, a na warstwę muzyczną nałożono kolejną: słuchaliśmy opisów dotyczących zasad utrzymania higieny u wielu zwierząt: ptaków, słoni, mrówek, delfinów etc.

Zarówno ten fragment opowieści, jak i historie snute przez matkę, chociaż dotyczące de facto końca świata, były w pewnym sensie kojące. W pewnym momencie stworzenia z gniazda zaprosiły do wspólnych tańców widzów - tę sielankę przerwała jednak wizyta żółwia. Wraz z nim pojawił się też ptakoczłek. Zwierzęta znajdujące się w gnieździe natychmiast się schowały, muzyka momentalnie stała się "cięższa", dźwięki przyrody i efemeryczne melodie zastąpiono perkusją i gitarami elektrycznymi. Sytuacja ta została zbudowana wokół ptakoczłeka, który szybko zjawił się w gnieździe i przystąpił do surrealistycznego tańca; można było odnieść wrażenie, że wraz z nim wszyscy wpadli w pewien trans. Nagle ptakoczłek przestał tańczyć, opuścił gniazdo i pobiegł wzdłuż torów tramwajowych. Ktoś zapytał "Co się stało?", ktoś inny "To był koniec świata?" I jeszcze ktoś "84 odjechało?" Nie sposób stwierdzić, czy był to akurat koniec (czyjegoś) świata, ale był to z pewnością koniec spektaklu Zwierzostan w wykonaniu artystycznego kolektywu Trema.

Można powiedzieć, że spektakl był próbą opowiedzenia współczesnej quasi baśni. Historia uwzględniała bowiem dobrych i złych bohaterów, opowiadała o losach matki i przyszłości wszystkich zwierząt. Surrealistyczny charakter obecny nie tylko w osobliwych opowieściach, ale także scenografii i warstwie muzycznej nie był przypadkowy. Osoby tworzące kolektyw podkreślają, że punktem wyjścia i inspiracją do stworzenia spektaklu była postać Leonory Carrington, malarki, rzeźbiarki i pisarki działającej w nurcie surrealizmu właśnie. Podobieństwa można było dostrzec już na etapie efemerycznych, magicznych strojów występujących postaci (czy ptakoczłeka), które przypominały bohaterów niektórych z obrazów Carrington. Artystce bliska była magia, mitologia, natura - większość jej obrazów opowiada historię świata zwierząt albo przenikających się rzeczywistości zwierząt i ludzi.

Zwierzostan to baśniowa próba zawiązania i celebracji związku człowieka z naturą, międzygatunkowa opowieść o chęci budowania wspólnoty, której obce są bariery. Absurdalne historie i nierealne zagrożenia przeplatają się tu z wyzwaniami dnia codziennego tworząc hipnotyzującą, wspierającą wizję intuicyjnego istnienia, która ma prowadzić do szczęśliwego zakończenia.

Klaudia Strzyżewska

  • Zwierzostan kolektywu artystycznego Trema
  • plac przed Teatrem Polskim
  • 9.09

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024