Miałeś 12 lat, gdy w Twoim życiu pojawił się instrument rozsławiony przez Cheta Bakera, Dizzy'ego Gillespiego, Milesa Davisa i Louisa Armstronga.
Zgadza się. Byłem bardzo żywym dzieckiem, miałem aż za dużo energii. Babcia martwiła się, co ze mnie wyrośnie, dlatego kazała mi grać na trąbce. Realizowałem jej plan aż do końca liceum.
A potem odstawiłeś instrument na półkę i zdałeś na studia prawnicze.
W ostatnim semestrze liceum muzycznego uznałem, że należy zająć się czymś powszechnie uważanym za poważne. Czas, który spędziłem na Wydziale Prawa UAM, to był piękny okres - studia okazały się ciekawe, inspirujące, rozwijające, poza tym nauczyły mnie systematyczności, pracowitości, czyli cech, które bardzo przydają mi się w życiu zawodowym.
Sądziłam, że decyzja ta była podyktowana zdrowym rozsądkiem, bo zarobki prawników pozwalają godnie żyć.
Ależ skąd! Ja właśnie zająłem się muzyką z przyczyn finansowych! Stereotyp głoszący, że ludzie po studiach prawniczych są ustawieni i świetnie zarabiają, można włożyć między bajki, a z muzyki naprawdę można się utrzymać. Owszem, zdarzają się tacy, którzy wpadają w nałogi i lądują na samym dnie, ale to już zupełnie inna historia, wynikająca zwykle z wyboru, a nie z konieczności.