Miałeś 12 lat, gdy w Twoim życiu pojawił się instrument rozsławiony przez Cheta Bakera, Dizzy'ego Gillespiego, Milesa Davisa i Louisa Armstronga.
Zgadza się. Byłem bardzo żywym dzieckiem, miałem aż za dużo energii. Babcia martwiła się, co ze mnie wyrośnie, dlatego kazała mi grać na trąbce. Realizowałem jej plan aż do końca liceum.
A potem odstawiłeś instrument na półkę i zdałeś na studia prawnicze.
W ostatnim semestrze liceum muzycznego uznałem, że należy zająć się czymś powszechnie uważanym za poważne. Czas, który spędziłem na Wydziale Prawa UAM, to był piękny okres - studia okazały się ciekawe, inspirujące, rozwijające, poza tym nauczyły mnie systematyczności, pracowitości, czyli cech, które bardzo przydają mi się w życiu zawodowym.
Sądziłam, że decyzja ta była podyktowana zdrowym rozsądkiem, bo zarobki prawników pozwalają godnie żyć.
Ależ skąd! Ja właśnie zająłem się muzyką z przyczyn finansowych! Stereotyp głoszący, że ludzie po studiach prawniczych są ustawieni i świetnie zarabiają, można włożyć między bajki, a z muzyki naprawdę można się utrzymać. Owszem, zdarzają się tacy, którzy wpadają w nałogi i lądują na samym dnie, ale to już zupełnie inna historia, wynikająca zwykle z wyboru, a nie z konieczności.
Muzyk i prawnik w jednej osobie - to chyba rzadkość?
Niekoniecznie. Anna Suda, producentka muzyki elektronicznej, z którą współtworzę duet An On Bast/Maciej Fortuna, jest absolwentką prawa i filozofii. Kolejny przykład to Jan A.P. Kaczmarek albo L.U.C. - niezwykle twórczy muzyk, który skończył studia prawnicze na Uniwersytecie Wrocławskim.
W pewnym momencie zdałeś sobie jednak sprawę, że prawo to za mało.
Podczas praktyk w kancelarii adwokackiej bywały dni, kiedy pracowałem po 10-12 godzin. Owszem, inspirowało mnie to, co wówczas robiłem, ale po dwóch latach zadałem sobie pytanie - dlaczego nigdy nie spróbowałem poświęcić chociaż części tego czasu muzyce?
Gdy postanowiłeś powrócić do grania, miałeś jakiś plan?
Na początku postanowiłem sprawdzić, co się stanie, gdy będę ćwiczył cztery godziny dziennie, ale z czterech godzin szybko zrobiło się osiem i więcej. Po pięciu latach wytężonego treningu pojawiły się pierwsze szanse, a po nich kolejne. Uważam, że każdy artysta ma mnóstwo takich szans, ale aby odnieść sukces, każdą z nich powinien potraktować poważnie, bo jedno zdarzenie implikuje drugie. Trzeba się napracować nad każdym, nawet najmniejszym, koncertem, nawet w najmniejszym mieście, nawet jeśli początkowo wydaje się to śmieszne i bezcelowe. Jeżeli podchodzi się z szacunkiem do każdego występu, spotkania, lekcji, to suma tych wszystkich zdarzeń wcześniej czy później doprowadzi do tego, że nasze nazwisko przestanie być anonimowe.
Bierzesz udział w wielu projektach - czy traktujesz je jako oddzielne twory, czy też jako system naczyń połączonych, spełniających tę samą funkcję poprzez realizowanie jednej spójnej wizji?
Z jednej strony, każdy z zespołów, w których się udzielam, jest inną historią, ale z drugiej - wszystko, co robię, wzajemnie się uzupełnia. Sięganie do różnych źródeł zamienia się w sensowny ciąg zdarzeń, coś, do czego mogę się odnieść. Ostatnio zacząłem tworzyć projekty interdyscyplinarne, bo chcę, aby muzyka stanowiła jedną z kilku równoprawnych dziedzin sztuki, które będą się nawzajem inspirować i dopełniać.
Miewasz jeszcze tremę?
Wcale. Chociaż ostatnio poczułem coś takiego i bardzo mnie to ucieszyło, ale gdy pojawiłem się na scenie, na chwilę przed koncertem, żeby sprawdzić wszystkie ustawienia, trema zniknęła. Gram 100-150 koncertów w roku, więc w moim przypadku to brak koncertów wywołuje stres i bardzo nieprzyjemne poczucie braku czegoś ważnego.
Opowiedz o swoich najbliższych planach.
W sierpniu będę prowadził wspólnie z Hansem Peterem Salentinem klasę trąbki podczas jubileuszowych X Warsztatów Jazzowych w Lesznie. Następne na liście są koncerty na różnych festiwalach, m.in. podczas Jazzu w Ruinach, gdzie pojawię się z projektem, który opiera się na mojej interpretacji muzyki ludowej. Zamierzam też nagrać wspólnie z pianistą Krzysztofem Dysem płytę z utworami Romana Maciejewskiego - kompozytora muzyki współczesnej. Na wrzesień zostały zaplanowane występy elektrycznego tria, a na październik - trasa po Korei, Malezji i Indonezji. Później lecę do Nowego Jorku i Chicago, na premierę nowej płyty nagranej w zeszłym roku z amerykańskimi muzykami. Już teraz warto też wspomnieć o fantastycznym koncercie inaugurującym festiwal Made in Chicago, podczas którego zostaną wykonane utwory kultowego już nonetu Tribute to Birth of the Cool. Po 65 latach od legendarnych nagrań, które zadecydowały o powstaniu nowego gatunku w muzyce - cool jazzu, wystąpimy razem z nonetem Patryka Piłasiewicza oraz z Lee Konitzem, czyli ostatnim czynnie grającym muzykiem, który wziął udział w tych historycznych nagraniach.
Studiowałeś we Wrocławiu, ale postanowiłeś wrócić do Poznania.
Urodziłem się w Lesznie, więc to naturalne, że bliżej jest mi do Wielkopolski. Poznańska Akademia Muzyczna, tworząc Zakład Jazzu i Muzyki Estradowej, zrobiła gigantyczny krok naprzód, bo doprowadziła do powstania środowiska jazzowego. Co roku zasila je grono około 20 nowych studentów. Zdałem sobie sprawę, że jest tu jeszcze tyle do zrobienia, a ja uwielbiam pracować, dlatego postanowiłem wrócić. To genialne móc patrzeć, jak coś się rodzi i rozwija.
Rozmawiała Karolina Gumienna
Maciej Fortuna - rocznik 1982, trębacz, kompozytor jazzowy, z wykształcenia także prawnik. Realizuje równocześnie wiele muzycznych projektów, znajdując inspirację dla jazzowych poszukiwań m.in. w muzyce współczesnej, elektronicznej, etnicznej