James Bond PR-u

Elwood zaprasza do świata matactw, ocieplania wizerunku zbrodniarzy i przekrętów. Oczywiście bywają też klienci poczciwi, ale kogo to interesuje? Zanim autor stał się specem od public relations, zasuwał w podrzędnej knajpie na prowincji, skąd - dzięki cudownemu splotowi okoliczności - trafił do waszyngtońskiego Kapitolu. Tam wyczuł stymulowane przez procenty tętno amerykańskiej polityki i z wózkowego awansował do roli "załatwiacza" wszelkich spraw. Wśród senatorów był jednak nikim. Awans społeczny przyszedł wraz z etatem w Brown Lloyd James, firmie, która "rozwiązuje skomplikowane problemy na zlecenie niezwykłych klientów". Takich jak Beatlesi. Albo kraje, małe i duże. Światem rządzą teksty półdługie - około 750 słów. Krótsze niczego nie wnoszą, dłuższych nikt nie czyta. PR-owiec chce, aby w półdługich artykułach dotyczących jego klienta jak najwięcej słów stanowiło przekaz agencji. Celuje w przynajmniej 50%. Tyle treści ma zatem stanowić przekaz agencji. Ambicją PR-u jest "zjednanie sobie mediów, sprawienie, żeby to dziennikarz napisał [...] właściwe słowa". Choć, jak czytamy, w rankingach popularności media informacyjne rywalizują z zabójcami fok.
Nie potrzeba łapówek. Informacje to teraz towar, a dziennikarze, aby się utrzymać, muszą produkować jak najwięcej klikalnych treści. Jak najszybciej. Wystarczy więc nawiązać relacje z wpływowymi redakcjami i uzależnić je od krwistych nowinek. Żeby dostawać więcej insajderskich treści, muszą po prostu przemycać agencyjny brief, w który sami uwierzą. Elwood zawsze mówi otwarcie, dla kogo pracuje. Jeśli klient zrobił coś złego, np. ludobójstwo, nie zaprzeczamy, tylko skupiamy się na tym, co w nim pozytywne. I ten przekaz przepychamy wszelkimi kanałami. Gdy klientem jest taki Kadafi, tępiący opozycje i współpracujący z terrorystami, komunikujemy, że Libia jest cennym sojusznikiem USA w Afryce. Gdy reprezentujemy koncern paliwowy, skupiamy się na działaniach ekologicznych, kropli w oceanie ropy w Atlantyku. Istotne są też artykuły uderzeniowe wycelowane są w konkurencję. PR-owcy Walmarta. założyli np. fundację-wydmuszkę, która zawzięcie zarzucała Amazonowi nieodpowiednie warunki zatrudnienia. Ofensywne kampanie mogą jednak obrócić się przeciwko klientowi, gdy jakiś dziennikarz wywęszy fasadowe fundacje szczodrze finansowane przez klienta.
To wszystko robota zza laptopa, ale sam Elwood był agentem terenowym. Spin doktorem, szeptaczem, lobbystą. Na łotrzykowski obraz jego przygód składa się broń w torbach z gotówką, FBI walące do drzwi, ostre picie, oficjele i ich ochroniarze z Mossadu, znów picie, prywatne odrzutowce i rozklekotane samoloty w oku cyklonu, ponownie rum i whiskey. Elwood przebija się w opancerzonych samochodach przez miasto, pije dla kurażu i dla towarzystwa, w krajach arabskich nocuje wyłącznie powyżej siódmego piętra, poza zasięgiem eksplodujących aut. Jadąc do Nigerii zastanawia się, ile byłoby warte nagranie z jego dekapitacją.
Najciekawszy - bardzo wątpliwy moralnie - jest jego barwny epizod z Mutasimem Kaddafim, synem Muammara, którego Elwood przez trzy dni niańczył i ukrywał przed mediami. Wszystko po to, żeby przed wystąpieniem jego ojca w ONZ w Nowym Jorku świata nie obiegły szokujące nagłówki. Nie było łatwo - panicz był człowiekiem wstrętnym i okrutnym. Ma na sumieniu życie przynajmniej dwustu siedemdziesięciu osób, które zginęły w zamachu nad Lockerbie w roku 1988. Choć Elwood wykonał swoją robotę, Kaddafi senior wszystko zepsuł wygłaszając przemówienie, w którym zraził do siebie cały cywilizowany świat. Niektórym klientom nie da się pomóc.
Elwood, mimo swoich licznych zalet, jako PR-owy pies wojny zawsze mógł spotkać się z kopniakiem rozczarowanego pana. Stres i frustracje regulował i łagodził chemią. Pił jak Bond, Borewicz i Pilch w jednym, OxyContin przerabiał na pył, żeby szybciej otulał opioidowym kocykiem. Już w knajpie, jako małolat, leciał na kokainie. Później kokainę załatwiał Kadafiemu. Praca dla dyktatorów - na liście klientów był też Baszszar al-Asad - dała mu PTSD. Do bogatej kolekcji uzależnień doszło uzależnienie od adrenaliny. Lecząc depresję i dwubiegunówkę, Xanax popijał bourbonem. Z dołka wyciągnęli go ketamina i Lindsay. To kobieta jego życia. Lecąc do Nigerii, myślał z troską: "Moja stara mnie zabije, jak wrócę martwy".
Oczywiście sporo z tego, o czym pisze Elwood, jest nam znane. Wiemy, że informacje to waluta, media są podatne na wpływy, a krezusi ochoczo płacą za whitewashing. Inna sprawa, że ostatnie wydarzenia udowadniają nam, że nie zawsze trzeba wybielać, ponieważ zszargana reputacja nie dyskwalifikuje z udziału w życiu publicznym, a tylko dodaje rumieńców. Niemniej zarówno anegdoty z życia tajnego agenta wizerunkowego, jak i branżowy know-how są warte uwagi każdego, kogo interesują media, kreowanie wizerunku, dezinformacja i wojny hybrydowe. À propos tekstów na 750 słów, które rządzą światem - jakoś tyle ma niniejszy. Zobaczymy.
Jacek Adamiec
- Phil Elwood, "Jak doradzałem dyktatorom. Wspomnienia PR-owca najgorszych ludzi na świecie"
- wyd. Filia
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025
Zobacz również

Budujemy mosty

Wykreślona tożsamość

Gimnazjum Prusaka Wzorowego
