Po globalnym sukcesie Małego życia dobrych kilka lat temu, który wywindował Hanyę Yanagiharę do pierwszej ligi pisarzy, czytelnicy na pewno czekali na kolejną powieść autorki. Wielbiciele talentu pisarki w Polsce dostali do rąk tłumaczenie wcześniejszej powieści Yanagihary - Ludzie na drzewach. Historia antropologa prowadzącego badania na zaginionej wyspie, z pedofilią w tle, była raczej przeciętnie skonstruowana, co u mnie wzmogło jedynie oczekiwanie na kolejną powieść. Wszak rozmach narracyjny i fabularny Małego życia o sponiewieranym przez los bohaterze, który znalazł ukojenie w miłości i przyjaźni, pokazywał, że mamy do czynienia z pisarskim talentem.
Tym większym rozczarowaniem jest najnowsza powieść Yanagihary. Do raju nie jest książką słabą, nie jest literaturą niskich lotów - nic z tych rzeczy. Opowieść trzyma poziom, czyta się ją chwilami całkiem nieźle. A jednak są i takie momenty, gdy książkę ma się ochotę zamknąć i na zawsze odłożyć. Bo nudzi, bo nie wnosi nic nowego, ponad to, co już wiemy albo przeczuwamy, że może się stać. Ta opowieść - a właściwie trzy w jednym - nie porywa już aż tak bardzo jak Małe życie, od którego nie sposób było się oderwać.
Straszna szkoda, bo w Do raju Yanagihara konsekwentnie buduje alternatywną rzeczywistość pod koniec XIX, XX i XXI wieku. Oto rok 1893, lecz w Ameryce Północnej nie ma Stanów Zjednoczonych - to oddzielone od siebie Wolne Stany, Kolonie, Ameryka, Zachód, które rządzą się innymi prawami. Dość powiedzieć, że interesująca nas historia dotyczy młodych mężczyzn, których małżeństwa z mężczyznami są w Wolnych Stanach legalne i bez problemu aranżowane. W związkach tych adoptuje się też i bez problemu wychowuje dzieci, najczęściej potomstwo uciekinierów z zapyziałych Kolonii, których rodzice nie są w stanie utrzymać i wyedukować. Co się stanie w pierwszej części Do raju, przekona się ten, kto sięgnie po powieść.
Część druga to lata 90. XX wieku, w zapowiedziach czytałam, że ma to być opowieść o środowisku gejowskim w czasach epidemii AIDS, ale dostajemy jedynie jej cień, nieporównanie bledszy od tego, co kilka lat temu odnaleźć można było w Wierzyliśmy jak nikt Rebekki Makkai. Druga część powieści Yanagihary raczej przenosi nas z Nowego Jorku na Hawaje, skąd pochodzi rodzina pisarki. To swego rodzaju sięgnięcie do korzeni.
Wreszcie dziejąca się w przyszłości część trzecia i ostatnia to znów rozbite Stany Zjednoczone, tym razem państwo ewidentnie autorytarne i na coraz szybszym kursie ku totalitaryzmowi. Skąd to, co dziś zdaje nam się w życiu społeczno-politycznym niewyobrażalne? Przyczyną są dziesiątkujące świat nieznane wirusy, wywołujące raz na kilka lat pandemie, oraz rozpędzona katastrofa klimatyczna. Czy ten świat wygląda nieco jak z serialu Black mirror? Zdecydowanie tak! Czy ten scenariusz ma korzenie w pandemii COVID-19, a jednocześnie może być czytany jak ostrzeżenie przed kolejnym wyborem Donalda Trumpa na prezydenta USA? Znów pozytywna odpowiedź.
Wszystko to zdaje się ciekawe, prawda? Dlaczego więc na początku tyle narzekałam na Do raju? Bo książka po prostu mnie nie urzekła, nie porwała tak, jak wcześniejsze Małe życie, jest do bólu przewidywalna. Najnowsza powieść Yanagihary jest też dla mnie skonstruowana nieco na siłę, za dużo ma pomysłów, za dużo wątków, za dużo nut - jak mówi Mozart do Salieriego w znakomitym filmie Amadeusz Miloša Formana. Zamiast tych trzech historii splecionych jedynie imionami bohaterów i miejscem akcji - nowojorskim Placem Waszyngtona - wolałabym chyba dostać trzy oddzielne książki. Bo ewentualny koncept, że osią tej podróży przez wieki miałby być temat tego, jak traktujemy mniejszości i kto do mniejszości należy, jest niestety okrutnie płytki, przez co trudno w niego uwierzyć.
Aleksandra Przybylska
- Hanya Yanagihara, Do raju
- tłum. Jolanta Kozak
- Wydawnictwo WAB
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024