Nazwa Waszego duetu jest dość nietypowa. Co oznacza?
Paweł Świderski: Początkowo EłMi było bardziej dowcipem niż czymś poważnym. Chcieliśmy zostać oficjalnym cover bandem grupy EL VY, śpiewającym ich teksty przetłumaczone na język polski, jednak nie miałoby to większego sensu. Gdy spotkaliśmy się na pierwsze wspólne improwizowane granie, poczuliśmy, że to może stać się czymś poważniejszym. Dlatego wpadliśmy na pomysł, że EłMi, jako połączenie Paw-"Eł" i "Mi"-chał, może tu pasować. A poza tym EłMi stanowi anagram słowa "miłe", co, jak sądzimy, dobrze opisuje dźwięki, które gramy.
Wasza epka DZIŚ//zimą. zaczarowała mnie przede wszystkim klimatem. Wasz dream pop, solidnie doprawiony ambientem, wciągnął mnie na dobre.
P.Ś.: Epka jest tak zatytułowana, bo pisaliśmy te numery bardzo długo, a zimą 2021 roku wydarzyło się w tej materii najwięcej. A co do Twoich odczuć, to chcemy, aby w naszej muzyce było dużo przestrzeni na "oddech".
Michał Pełechaty: Pełna zgoda. Jednak próbujemy i nowych rzeczy, w tym utworów bardziej energicznych - prawdopodobnie najbardziej energicznych, jakie dotąd napisaliśmy. Ja na naszej epce skupiłem się głównie na syntezatorach - w nowych numerach też ich nie brakuje, ale zdecydowanie dominują gitary. W nowym materiale będą inspiracje shoegaze'owe, popowe, indierockowe z lat 2000-2010, a nawet punkowe.
DZIŚ//zimą. to materiał, który działa na mnie kojąco, ale jest w nim też jakiś niepokój... Z jakich emocji powstały te numery?
P.Ś.: To pewnego rodzaju rozliczenie się z przeszłością. Ta epka miała być stanięciem przed lustrem i przepracowaniem części swojego życia. Miało to dla mnie działanie terapeutyczne i - przynajmniej tak mi się zdaje - dodało materiałowi autentyczności. W życiu nie lubię udawać, a muzyka, którą gramy, też ma być prawdziwa. Za warstwę liryczną w 99 procentach odpowiadam ja, a za aranżacje i dźwięki Michał, który jak nikt inny potrafi stworzyć niepowtarzalny klimat, dodający tekstom charakteru.
Powiedzieliście, że DZIŚ//zimą. to "opowieść o tym, co się działo w życiu każdego z nas i co z czasem zanika". Czego nigdy nie chcielibyście w sobie stracić? A czego nie udało się zachować, za czym tęsknicie najbardziej?
P.Ś.: To pewnie zabrzmi banalnie, ale żyjemy w świecie, który za szybko pędzi do przodu. Zapominamy o małych rzeczach i radości z chwil spędzonych razem. Duża część tej radości z życia i beztroski odeszła w niepamięć wraz z wejściem w dorosłość. Śmiejemy się, że za każdym razem, gdy się spotykamy, zachowujemy się, jakbyśmy znów byli w liceum. Śmieszą nas banały, nasze próby są pełne zupełnie niepoważnych tematów. Właśnie to chcielibyśmy w sobie pielęgnować - radość, beztroskę i życie chwilą. Oczywiście nie jest to łatwe, szczególnie gdy bardzo dużo pracujesz - ja w sumie na dwa etaty w Kołobrzegu i Szczecinie, Michał jest prawnikiem. Jeśli zaś chodzi o tęsknotę, to ostatnio dużo na ten temat rozmawialiśmy i doszliśmy do wniosku, że chyba najbardziej tęsknimy za latem w naszym rodzinnym mieście, czyli Kołobrzegu, kiedy dni były długie i zdawało nam się, że nic nas nie powstrzymuje, by korzystać z nich w pełni.
Jesteście oszczędni - w środkach, w słowach. Mniej znaczy więcej? I skąd właściwie bierze się wasz minimalizm?
P.Ś.: To prawda, nie potrzebujemy elaboratów. Moim zdaniem czas bardów, piszących teksty tak długie, że piosenka musi trwać siedem minut, opowiadając o wszystkim ze szczegółami, już się skończył. Żyjemy wśród tylu informacji, przekazów i słów, że naprawdę wystarczy esencja, a interpretację trzeba zostawić słuchaczowi. Kiedyś bardzo pięknie mówił o tym Błażej Król, który w jednym z wywiadów stwierdził, że jeśli ktoś znajduje w jego piosenkach inny sens niż on, to jest to wspaniałe. I my również tak myślimy.
Na szczęście wyrośliśmy też z grania skomplikowanych melodii, których nikt nie potrafi zanucić. Dawno temu byliśmy fanami trudnych technicznie melodii i one dalej nam imponują. Jednak kiedyś mój brat zadał mi pytanie: "Czy Bob Dylan gra skomplikowane piosenki?". Odpowiedziałem: "Oczywiście, że nie", na co brat powiedział: "No właśnie, i dzięki temu wszyscy je znają". Jest w tym dużo prawdy. Każdy zna Knockin' on Heaven's Door, a nie fantazyjne dźwięki Dream Theater.
M.P.: Kiedyś jako gitarzysta w każdej wolnej od wokalu chwili, a czasami nawet i to ignorując, próbowałem upchnąć na strunach jak najwięcej nut. Grałem dużo i szybko. Teraz nawet nie byłbym w stanie zagrać technicznie tak jak kiedyś, ale zupełnie mi to nie przeszkadza. Gdzieś po drodze doszedłem do wniosku, że jeden dźwięk w dobrym miejscu znaczy więcej. Mało tego - czasami to właśnie cisza i brak instrumentu tworzą numer i jego klimat. Zapewne każdy muzyk ma swoje ego - i walka z nim, powstrzymanie się od bycia obecnym wszędzie i cały czas w piosence, to jedna z trudniejszych bitew do stoczenia.
Wiele duetów działa na zasadzie przeciwwagi i kontrastu - choćby osobowości czy muzycznych preferencji. Wy działacie raczej na zasadzie jedności. Jak rozkładają się siły w EłMi, jeśli chodzi o pracę nad muzyką?
P.Ś.: Tu nie ma zasady. Ale fakt, mamy bardzo podobne charaktery, myślimy bardzo podobnie, słuchamy prawie tej samej muzyki. Kiedyś stwierdziliśmy, że ja napisałem wszystkie piosenki na tę płytę, a Michał zamienił je w utwory. Aktualnie to głównie on tworzy melodie, a ja zajmuję się słowami, choć w materiale, który powstaje, mam swój skromny instrumentalny udział.
M.P.: Myślę, że tworzenie utworów w EłMi jest konsekwencją tego, kto z nas w danym momencie ma więcej czasu, by pisać utwory. Gdy Paweł pisał epkę, ja byłem między przeprowadzkami, bez warunków do nagrywania czegokolwiek. Teraz, kiedy już stworzyłem sobie wymarzone miejsce do pracy i uporządkowałem życie zawodowe, nadrabiam czas. Tak czy inaczej - żadna z piosenek nie jest stworzona bez udziału obu stron. Tworzymy "korespondencyjnie" i każdy z nas w każdej chwili może dodać coś od siebie.
Przyznajecie, że jesteście jakby znikąd - trochę z Poznania, trochę z Kołobrzegu. Jak duży wpływ na Waszą muzyczną wrażliwość miało rodzinne miasto?
P.Ś.: Czasem śmiejemy się, że musimy być z Piły albo Wałcza, które są pośrodku tras, którymi do siebie jeździmy (śmiech). Kołobrzeg miał bardzo duży wpływ na nasze osobowości. To tak naprawdę niewielkie miasto, w którym dużo ludzi się zna i trudno na siebie nie wpaść. Żeby jednak wybić się i stworzyć coś trwałego, trzeba mieć grubą skórę. To dodało nam charakteru, który teraz pozwala pewnie iść po swoje.
Po każdej zimie przychodzi wiosna - w Waszym przypadku również tak będzie? Kiedy zamierzacie pochwalić się nowymi utworami?
P.Ś.: Skoro pięć numerów tworzyliśmy pięć lat, to dziesięć numerów powinniśmy tworzyć kolejne dziesięć (śmiech). A tak poważnie, sporą część materiału mamy już gotową. Mamy nadzieję, że niedługo uda się znaleźć wydawcę, który przedstawi naszą muzykę szerszej publiczności. Po wydaniu epki myśleliśmy, że zajmie nam to góra rok. Jednak życie mocno to zweryfikowało. Dlatego, potencjalny wydawco, jeśli to czytasz, to z chęcią się zapoznamy z twoimi warunkami!
M.P.: Tak jak mówi Paweł - 70 procent albumu jest w zasadzie gotowe. Są aranżacje, melodie, teksty, wstępne miksy. Brakuje tylko finalnych szlifów z pomocą producenta, co wiąże się z dość sporym obciążeniem finansowym... Zatem potwierdzam apel do potencjalnych wydawców o wsparcie naszej ciężkiej pracy!
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024