Kultura w Poznaniu

Muzyka

opublikowano:

MY NAME IS POZNAŃ. Do końca świata i jeden dzień dłużej

- U mnie brak pracy twórczej równa się zniecierpliwieniu i prowadzi do wewnętrznego wrzenia. Wielokrotnie też słyszałam i czułam, że może jest mnie za dużo, że mówię trochę za głośno i zbyt donośnie się śmieję, ale nie mam zamiaru już zważać na te opinie. No i chcę więcej, więcej, więcej! - mówi Zuta Lipowicz, połowa poznańskiego duetu Zuta.

. - grafika artykułu
Duet Zuta, fot. Krystian Daszkowski

Jaka główna myśl przyświeca Waszemu duetowi? Pytam, bo choć podkreślacie, że Zuta to projekt, w którym "ona śpiewa, on gra, a wszyscy tańczą", podejrzewam jednak, że stoi za nim coś więcej niż tylko dobra zabawa.

To fakt. Naszym głównym celem jest wywoływanie ekscytacji oraz zarażanie nią innych. Wiem, jak wszystko może boleć i jak trudno czasami wyjść z przekonania, że nic nie ma sensu. Sztuka daje poczucie zrozumienia i mam ogromną nadzieję, że znajdując naszych słuchaczy, znajdujemy ludzi, którzy nas potrzebowali - dokładnie tak, jak my ich.

Wsłuchując się w Wasze dotychczasowe utwory, czuję klimat rodem z potańcówek z lat 80. Jednak patrząc na Wasze młode twarze, wiem, że nie możecie ich pamiętać. Skąd zatem słabość do tamtego okresu?

O dziwo nie jest to nawet świadoma słabość, nie powiedziałabym, że tworząc, myślimy o tym okresie. Gdy już zaczynamy nad czymś pracować, wypływa to z nas samo. Wydaje mi się, że ten klimat lat 80. pojawił się dzięki mojemu naleganiu na "taneczne klawisze", żeby dodać więcej popu do gitar Maksa. Miejsce, w którym spotykają się nasze gusta, to najwyraźniej potańcówka z lat 80!

Potańcówka potańcówką, ale co robi na niej Gombrowicz?

Zuta to moje ulubione zdrobnienie imienia Zuzanna i mówi tak do mnie większość znajomych. Ferdydurke jest jedną z książek, które bez wątpienia miały na mnie duży wpływ, a pensjonarka Zuta to postać, którą pamięta się bardzo dobrze. Coś w niej jest... Maks wyszedł z pomysłem, by zrobić z tego nazwę całego naszego projektu, bo zawsze powtarza, że "tutaj gwiazda jest jedna"!

Wasze Polowanie otworzyło zeszłoroczną składankę My Name is Poznań 2.0. Śpiewasz w nim, że jesteś "głodna, głośna, zła". O czym tak naprawdę jest ta piosenka?

To jedyny tekst, który stworzyliśmy z Maksem razem. On jest tym "głupim zwierzem, który pobiegnie tam, gdzie ja zechcę", a łączy nas to, że jesteśmy wiecznie nienasyceni. U mnie brak pracy twórczej równa się zniecierpliwieniu, prowadzi do wewnętrznego wrzenia - do tego, że jestem "zła". Wielokrotnie też słyszałam i czułam, że może jest mnie za dużo, że mówię trochę za głośno i zbyt donośnie się śmieję, ale nie mam zamiaru już zważać na te opinie - stąd ta "głośna". No i chcę więcej, więcej, więcej! Moje plany nigdzie się nie kończą i zawsze sięgają za horyzont - czyli "głodna".

Polowaniu towarzyszy klimatyczny teledysk, w którym dajesz się poznać również jako tancerka. To Twoja druga pasja?

Kocham taniec, jest absolutnie moją pasją. Już w przedszkolu, rozważając ścieżki kariery, którymi mogłabym podążać, myślałam o zostaniu tancerką. A praca nad tym teledyskiem była dosłownie magiczna. Tak, to najlepsze słowo. Gdy usłyszeliśmy, że dostajemy szansę stworzenia klipu i pokazania się odbiorcom, od razu skontaktowaliśmy się z Marcinem Mikulskim, Anitą Trzyną i Kubą Lorencem - z każdym z nich już pracowałam. Swoją drogą Marcin jest bratem Maksa, i to bardzo, bardzo zdolnym bratem. Wiedziałam, że przy nich poczuję, że robota została wykonana tak dobrze, jak tylko mogła. Tego zawsze oczekuję od siebie i wiedziałam, że to po prostu "moi ludzie". Wydawało nam się, że pomysł na klip jest może trochę zbyt ambitny, ale powiedzieliśmy sobie: "Zobaczmy, czy się uda!". I udało się wspólnymi siłami zaangażować ogromną liczbę osób, które od razu mówiły: "Jasne, robimy to!". To byli sami fenomenalni ludzie, najfajniejsi, jakich znałam, a oni tak po prostu, bezinteresownie, chcieli to z nami zrobić. Chcieli, żeby ten nasz teledyskowy debiut był najlepszy z możliwych. A co do widocznych na klipie tańców, to do dziś nie mogę wyjść z podziwu, że mój nauczyciel ze szkoły filmowej, Maciek Zakliczyński, stworzył dla mnie układ, przyjechał aż do Poznania i był z nami przez cały dzień, by poprowadzić tancerzy. Dlatego powtórzę to jeszcze raz - magia!

Jak już wspominaliśmy, Zuta to nie tylko Ty, ale również Maks Mikulski. Ty na co dzień zajmujesz się rozwojem profili w mediach społecznościowych, a on jest psychologiem. Czy to duet przeciwieństw i wzajemnego uzupełniania się, czy wprost przeciwnie?

Na co dzień Maksiu pracuje jako lider w Centrum Superkomputerowo-Sieciowym, i to brzmi jak moje przeciwieństwo! Ale prawda jest taka, że idealnie się uzupełniamy i zgadzamy we wszystkich sprawach. Może dlatego ta relacja jest tak intensywna i nieskończenie inspirująca - patrzymy na świat inaczej, mamy różne perspektywy, a potem gadamy w nieskończoność, zadowoleni, że podsuwamy sobie wzajemnie wciąż nowe możliwości.

Jak podkreślacie, słowem kluczem, którym można by opisać Zutę, jest eklektyzm. Jesteście na początku swojej drogi - wiecie już, czego naprawdę chcecie w muzyce, czy może wciąż poszukujecie?

Mamy nadzieję szukać do końca świata i jeden dzień dłużej. Nie interesuje nas wygodne korzystanie ze sprawdzonych patentów. Wolimy, żeby muzyka znajdowała swoją drogę, i póki co, dokładnie tak jest.

Podobno po pierwszych singlach teraz skupiacie się na wydaniu epki. Czy będzie to kontynuacja myśli, którą zawieraliście w dotychczasowych utworach, czy może mamy się spodziewać jakichś niespodzianek?

Jak to u nas bywa - i to, i to! Znajdą się tam numery, które już pokazaliśmy, ale również wiele smaczków, które uspójnią całą tę naszą gonitwę myśli. Przynajmniej taki jest plan!

Rozmawiał Sebastian Gabryel

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024