"Panią Zofję Nałkowską znamy jako utalentowaną autorkę wielu bardzo ciekawie ujętych, współczesnych powieści. Jej «Kobiety», «Książę», «Koteczka czyli białe tulipany», «Rówieśnicy», «Narcyza», «Lustra», «Węże i Róże», «Tajemnica krwi», «Hrabia Emil», «Charaktery», «Noc podniebna», «Małżeństwo», «Niedobra miłość» i inne, znane, a chciwie czytane, powieściowe utwory wyrobiły autorce poważne we współczesnej literaturze polskiej stanowisko i postawiły ją w rzędzie nieprzeciętnych talentów. Narratorstwo, dłuższe lub krótsze opowiadanie, jednem słowem, epika jest jednak wyłącznym i jedynym terenem, na którym wypowiada się z powodzeniem pióro p. Zofji Nałkowskiej. Obcą zupełnie dla jej talentu jest dziedzina dramatu"* - pisał "J. K." w recenzji Domu Kobiet, premiery Teatru Polskiego ("Nowy Kurier", nr 103/1930), wskazując od razu, że jego opinia na temat wspomnianego spektaklu z pewnością nie zachęci publiczności do zakupu biletu na to przedstawienie. Potwierdzają to jego dalsze słowa: "Jak dalece talent p. Zofji Nałkowskiej nie ma nic do powiedzenia ze sceny, najlepszym tego dowodem jest wystawiony obecnie w Teatrze Polskim, bezpodstawnie przez bardzo stronniczą w tym wypadku krytykę literacką rozreklamowany «Dom Kobiet»".
Autor recenzji określa ów utwór jako "w najwyższym stopniu niesceniczny". Jego zdaniem jest to ponadto "nie dramat, nie teatr, nie sztuka teatralna, ale elegja żałobna, nieumiejętnie uscenizowane treny, długa a nudna opowieść w murach teatru o minionych chwilach życia, szczęścia i nieszczęścia osób żywych i umarłych". Aby jeszcze pełniej dać wyraz swojemu zniesmaczeniu recenzent pisze, "że brakuje tylko, żeby kto na przedstawieniu zaśpiewał pogrzebowe «Salve Regina», by ją zamienić w korowód mar cmentarnych".
Kto jednak ponosi odpowiedzialność za to, że Dom Kobiet, mimo - jak twierdził "J.K." - licznych swoich niedostatków, znalazł miejsce na deskach teatrów? Oskarżycielski palec wycelowany został w krytykę stołeczną, która wychwalała go pod niebiosa. W tym punkcie recenzent "Nowego Kuriera" nie zgadza się z przytoczoną w tekście opinią dyrektora Arnolda Szyfmana, który uważał z kolei, że to krytyka prowincjonalna ponosi odpowiedzialność za niski poziom teatrów pozastołecznych. "Familijne referaty pewnych krytyków prowincjonalnych i kabotyńskie głosy o teatrze niektórych teatralnych biznesmenów już wyrządziły dużo szkód prowincjonalnym scenom - w danym jednak wypadku na krytykę stołeczną spada całkowita odpowiedzialność za rozreklamowanie utworu, który właściwie z teatrem nie ma nic wspólnego" - tłumaczył "J. K." swoje stanowisko.
Wiele miał za to współczucia dla zespołu "pragnącego za wszelką cenę grą swoją uratować od klapy ten poroniony utwór". Przedstawienie oklaskiwane było jego zdaniem przez zorganizowaną klakę, która "nagrodziła autorkę grzmotem oklasków ze świecącej pustkami widowni. Mimo dobrej gry pań: Wysockiej, Olszewskiej, Wierzejskiej, Żbikowskiej, Zasempianki, Brackiej, Sachnowskiej i Młodziejowskiej, "J. K." sztuce długiego żywota, jak wspomniał na koniec, życzyć nie miał odwagi lub zwyczajnie nie chciał. Czas pokazał jednak, że utwór Nałkowskiej nie tylko po wielekroć był później wystawiany w różnych polskich teatrach, ale doceniony został także zagranicą. Cóż, wyjątki od reguły się zdarzają...
Justyna Żarczyńska
* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.
- Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023