Kultura w Poznaniu

Historia

opublikowano:

ZAPISKI Z LAMUSA. Czy pani umie czekać?

Zdarza się, że mimo pewnych słabości produkcji, o których widzów uczciwe uprzedzają recenzenci, z uwagi na charyzmę twórcy, okoliczności, a niekiedy nawet i miejsce powstania, film wzbudza ciekawość. Szczególnie jeśli w tle uwidacznia się też lokalny rys. Któż nie emocjonuje się faktem, że daną produkcję wypuszcza w świat lokalna wytwórnia filmowa? I że film kręcono na równie lokalnym gruncie? Kogo nie zainteresuje, jak dokonuje się wyboru aktorów spośród tysięcy chętnych?

Mężczyzna bez rąk pisze na papierze leżącym na ziemi używając stóp. Siedzi na krześle, w ustach ma papierosa. - grafika artykułu
Hrabia Ireneusz Plater-Zyberk, 1927, fot. ze zbiorów Narodowego Archiwum Cyfrowego

"Powstałe dwa lata wstecz Poznańskie Przedsiębiorstwo Filmowe pod nazwą «Popfilm», po okresie martwego bezwładu, spowodowanego brakiem funduszów i środków materialnych, w ostatnim czasie nabrało znowu dużo żywotności, wykazując ogromną ruchliwość. Wróży to «Popfilmowi» pomyślny rozwój i rozrost do poważnej wytwórni filmowej. W najbliższym czasie zajmiemy się Popfilmem bliżej, dziś zaś z zadowoleniem notujemy, że «Miljonowy spadkobierca» przynosi wytwórni chlubę"* - pisał "B.D." we wstępie recenzji wspomnianej produkcji (Nowy film polski, "Nowy Kurier", nr 156/1928).

Na tę chlubę wpłynęło kilka czynników. Jak tłumaczy recenzent, film "wyszedł całkowicie z krajowego warsztatu", a "scenarjusz, natchniony ideą propagandową dla P.W.K., opracował znany już z szeregu filmów m.in. «Martwego węzła» hr. Plater-Zyberk". Milionowy spadkobierca pomyślany został jako komedia. W obliczu użycia sformułowania "chluba" dziwić może, że w dalszej części artykułu krytyk wskazuje, że za mało jest w tym obrazie zarówno dowcipu, jak i komediowego zacięcia. Jakby tego było mało, film "wtłoczony w ciasne ramy dwuaktówki, przeładowany jest stanowczo zbyt wielu szczegółami i epizodami, co w rezultacie wywołuje pewien chaos i wielostronność akcji". Gdyby jednak przymrużyć na to oko, "obfituje w cały szereg momentów bardzo udatnych". Hrabia Ireneusz Plater-Zyberk spisał się bardzo dobrze.

Wśród zastosowanych w filmie trików wyróżnił się "pomysł rozmowy za pośrednictwem napisów na nutach", oprócz tego "pyszne" były sceny w parku Wilsona, Luna Parku oraz bieg na ulicy. Nie zawiódł Jerzy Stroiński "w roli Onufrego, milionowego spadkobiercy", który na ekranie urzeka "talentem komicznym nieprzeciętnej miary i wspaniałą swobodą ruchów", co szczególnie wyróżnia go na tle Aleksandra Rodziewicza, dla którego recenzent litości nie miał - określił go mianem "drewnianego". "Niezła" była Barbara Ludwiżanka "w roli prezeski klubu tępicielek łowców posagowych". "Niezła", ale - zaznaczmy - nie taka rewelacyjna z uwagi na brak warunków fotogenicznych, których - jak należy rozumieć dalszą wypowiedź - nie podratowała nawet charakteryzacja. Jest to uwaga istotna - wątek fotogeniczności podejmuję dalej. Już teraz sugeruję jednak, że o wyborze Ludwiżanki przesądzić musiało coś innego, od fotogeniczności nawet ważniejszego. Lepiej od niej zaprezentowała się zdaniem autora tekstu Irma Radko, w której krytyk dopatrywał się zadatków na "wcale dobrą artystkę". Dobrze wypadł też Stanisław Łapiński. Słowa uznania należały się również reżyserowi Januszowi Warneckiemu i Hermannowi Walleiserowi - operatorowi. Panowie przyczynili się bowiem do tego, że od strony technicznej film stał na "wyżynie europejskiej". Krytyk podsumowuje: "Reasumując film «Miljonowy spadkobierca», noszący motto: Przez Poznań do poznania potęgi Polski - spełnia rolę propagandową dla Powszechnej Wystawy Krajowej lepiej niż cokolwiek innego i przynosi rodzimej wytwórczości filmowej nielada zaszczyt".

Recenzje recenzjami, a co do powiedzenia o filmie miał jego pomysłodawca? Produkcja premierę miała na początku lipca 1928 roku, natomiast miesiąc później, w "Ilustracji Wielkopolskiej" (nr 32/1928), w tekście Wizje z zaświata i głosy ze świata. Z notatnika polskiego reżysera filmowego przeczytać można wspomnienia hr. Plater-Zyberka. Nakreślił w nich pewną sytuację, która miała miejsce jeszcze przed wejściem na plan filmowy. Wcześniej oddał doskonale - a przynajmniej tak wydawać się powinno laikom - atmosferę sprzyjającą pracy twórczej nad scenariuszem produkcji, która miała zachwycić publiczność. Czytamy: "Głowa reżysera pochylona nad skrawkiem papieru. Wszystko dookoła wsiąkło w otchłań rozkołysanych wyobraźnią myśli. Gdzieś się zapodziały złotawe tapety ścian biurowych i czarna szafka dębowa i flaszka gumy arabskiej na biurku i wszystko. Chwila błogosławionej ciszy, kołysanej dalekim rumorem przedstawianych w atelier dekoracyj". Przerwano jednak tę idyllę w sposób brutalny i nagły dzwonkiem telefonu. Kto dzwonił? Aktorka, a przynajmniej osoba, która "czuje, że ma talent".

Rozmówczyni reżysera i scenarzysty usłyszała bowiem, że ten szuka talentów, a z uwagi na unikanie teatru, prosi o zgłaszanie się do niego telefonicznie osób zainteresowanych udziałem w filmie. Co szkodziło spróbować i tej potencjalnej kandydatce? Skąd jej pewność, że nadaje się do produkcji komediowej? Za tym przemawiać miała nade wszystko fotogeniczność. Owszem, jest to jeden z warunków ważnych, ale czy jest najważniejszy? Już miało dojść do umówienia osobistego spotkania, kiedy Plater-Zyberk zadał kluczowe dla sprawy pytanie: "Czy pani umie czekać"? Zdziwienie rozmówczyni było ogromne. Poprosiła o doprecyzowanie. I tu dochodzimy do rzeczy dla filmu kluczowej - cierpliwości. Kto kiedykolwiek w jakimś filmie wystąpił, ten wie, że bez cierpliwości filmu nakręcić się nie da. Wielogodzinne oczekiwanie na wejście na plan, przedłużające uśmiechanie, a do tego wisząca nad głową groźba, że i tych kilka bądź kilkanaście godzin nie wystarczy, by uzyskać upragnione rezultaty! Ba! Może trzeba będzie i dnia kolejnego powtórzyć tę samą scenę, zachowując pozór takiej samej jak dnia poprzedniego radości. Do tego drażniące światła reflektorów, których nieznośność sprawia, że konieczne okazują się zimne okłady na umęczone oczy. "To po prostu praca aktora filmowego" - odpowiedział reżyser zdumionej kobiecie. Nie chodziło tu o "uśmiech na lewo, grymasik na prawo, oczko do aparatu, dziesięć tysięcy dolarów, wściekłość zazdrosnych koleżanek i podobiznę we wszystkich czasopismach".

Reżyser rozmów tego rodzaju przeprowadził w ciągu dnia rzekomo prawie 300! Jego cierpliwość została wystawiona na ciężką próbę. Nie był to jednak jego kaprys. A w cierpkich przestrogach wbrew pozorom nie czaiła się złośliwość. Plater-Zyberk po prostu szukał: "Rzeczy nadludzkich. Inteligencji, wytrwałości i nieustraszonej odwagi wobec spiętrzonych zwałów wysiłku i pracy".

Justyna Żarczyńska

* We wszystkich cytowanych fragmentach zachowano oryginalną pisownię.

  • Książka Justyny Żarczyńskiej Felietony z nie pierwszej strony. Rewelacje kulturalne w poznańskiej prasie dwudziestolecia do kupienia tutaj

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2024