Przy ul. Dąbrowskiego na Jeżycach, tuż przy skrzyżowaniu z ul. Kochanowskiego, znajduje się niewielki, utwardzony placyk. Stoi na nim skromny obelisk z płytą pamiątkową, jest kilka ławek, trochę przetrzebionych przez suszę krzaków, karłowate drzewka. Ponieważ odległości między przystankami na Jeżycach są duże, seniorzy zatrzymują się tutaj, by odpocząć na ławce. Siadają tu także mamy z maluchami w wózkach, amatorzy procentów opróżniający "małpki", nastolatki na randkach. Okolica wygląda zupełnie zwyczajnie, ale to miejsce jest niezwyczajne, bo historyczne. Skwer, na którym odpoczywają jeżyccy seniorzy, nosi nazwę Trzech Tramwajarek. Kim były? Jaki miały związek z tym miejscem? Kto pamięta ich nazwiska?
28 czerwca 1956 r. w Poznaniu wybuchł robotniczy bunt przeciwko komunistycznej władzy. Pracownicy wyszli na ulice, domagając się godziwych warunków pracy i płacy, obniżek cen, chleba, wolności. Około godz. 9 przed zamkiem cesarskim zgromadził się kilkudziesięciotysięczny tłum. Miasto wrzało. Demonstranci wyłonili spośród siebie delegację, która udała się na rozmowy z przewodniczącym Miejskiej Rady Narodowej. Pojawiła się plotka, że delegaci zostali aresztowani. Wiadomość ta błyskawicznie rozniosła się w tłumie. Wzburzeni demonstranci zaczęli atakować urzędy. Wdarli się m.in. do siedziby Komitetu Wojewódzkiego PZPR i budynku Komendy Wojewódzkiej Milicji. Tłum podzielił się na kilka grup. Największa grupa przeszła na Jeżyce pod budynek Urzędu Bezpieczeństwa. Narastało napięcie, ale protest miał jeszcze pokojowy charakter. Śpiewano hymn narodowy, pojawiły się antypaństwowe transparenty, biało-czerwone chorągwie, malowano hasła na murach, stanęły tramwaje.
W tłumie ludzi demonstrujących pod złowrogą katownią UB przy ul. Kochanowskiego były trzy młode dziewczyny - tramwajarki, a właściwie konduktorki: Stanisława Sobańska, Helena Przybyłek i Maria Kapturska. Wychodząc rano do pracy, nie wiedziały jeszcze, że na ulicach coś się dzieje. Zostały zaskoczone wydarzeniami, ale bez wahania przyłączyły się do demonstracji. Teraz, idąc na czele pochodu, niosły nad głowami biało-czerwoną flagę. To właśnie ten moment został utrwalony na kliszy fotograficznej. Dla nas i dla kolejnych pokoleń zdjęcie stało się wspaniałym i wymownym dokumentem historycznym, dla sfotografowanych tramwajarek - powodem dramatu.
Co ciekawe, zdjęcie, o którym mowa, podobnie jak większość zdjęć z 28 czerwca 1956 r., zrobił ubecki tajniak znajdujący się w tłumie demonstrantów. Fotografował aparatem ukrytym w aktówce, w której wykonano otwór. To dlatego kadry z poznańskiego Czarnego Czwartku są zaokrąglone. Później stały się one dowodem przeciwko uczestnikom protestu. Jednak zanim demonstranci dostali się w ręce śledczych, na ul. Kochanowskiego rozległy się strzały. Funkcjonariusze Urzędu Bezpieczeństwa, chcąc rozpędzić demonstrantów, oblewali ich wodą z wężów strażackich, a potem użyli broni. Około godz. 11 z najwyższych okien posypały się kule z karabinów i pistoletów maszynowych. Jedną ze strzelających była kobieta. Świadkowie zapamiętali, że strzelała do kobiet. Wśród pierwszych rannych była Helena Przybyłek. Dostała ciężki postrzał w nogi. Jej krew splamiła niesiony sztandar. Lżej ranna została także Stanisława Sobańska. Marię Kapturską kule szczęśliwie ominęły, wycofała się spod budynku, niosąc podartą i umazaną krwią chorągiew. Według wielu świadectw sztandar z rąk rannej tramwajarki wyjął 13-letni Romek Strzałkowski, który krótko po tym zginął. Był najmłodszą ofiarą Poznańskiego Czerwca. Być może więc Kapturska przejęła sztandar trochę później.
Widok padających kobiet wzmógł tylko wściekłość demonstrantów. Rzucanie kamieni w okna UB już nie wystarczało. Rozpoczęło się gorączkowe poszukiwanie broni. Przewrócono tramwaje i wykorzystano je jako barykady chroniące przed ostrzałem. W podwórzach i bramach napełniano butelki z benzyną. Około godz. 15 demonstranci zdobyli czołg. Maria Kapturska wspięła się na pancerz ze sztandarem. Tę scenę relacjonował później jeden ze świadków występujących w procesach oskarżonych za udział w Poznańskim Czerwcu:
"Ja mam jeszcze jedno pytanie. Może świadek powie, skąd się wzięła ta grupa ludzi z tym sztandarem, z którym siedli na czołgu.
- Ta przyszła ze strony Dąbrowskiego.
- Jak to wyglądało wszystko?
- Sztandar był rozdarty, prawda, i skrwawiony.
- Jaki to był sztandar?
- Nasz, polski".
Tymczasem ranne tramwajarki trafiły do szpitala. Stan Heleny Przybyłek był poważny. Lekarze ze Szpitala Przemienienia przy ul. Długiej robili co mogli. "Miałam przestrzelone kości udowe i goleń oraz oderwany kawałek pięty. W szpitalu, jednym i drugim, przebywałam razem trzy lata. Miałam sześć operacji. Lekarze próbowali przeszczepić kość z lewej nogi do prawej - bez skutku. Przez cały czas pobytu w szpitalu przychodzili pracownicy UB i przeprowadzali ze mną śledztwo" - powiedziała po latach. W 1959 r. amputowano jej jedną nogę, druga nigdy nie odzyskała sprawności. Przez wiele lat żyła z niewielkiej renty, mieszkała z rodzicami na wsi. Dopiero w latach 90. uzyskała uprawnienia i świadczenia kombatanckie.
Kapturską aresztowano 1 lipca, Sobańską - 7 lipca. Były wielokrotnie przesłuchiwane, bite i dręczone w śledztwie. Sobańska straciła wszystkie zęby, wychodząc z więzienia, ważyła zaledwie 35 kilogramów. UB prześladował odważne kobiety jeszcze przez wiele lat.
26 czerwca 2018 r. Rada Miasta Poznania przyjęła uchwałę w sprawie nadania nazwy Trzech Tramwajarek skwerowi położonemu w rejonie skrzyżowania ulic Jana Kochanowskiego i Jana Henryka Dąbrowskiego. Tablica pamiątkowa znajdująca się na skwerze jest jednym z kilku miejsc, w których co roku 28 czerwca organizowane są obchody rocznicowe i składane są kwiaty. Będąc na Jeżycach, warto zatrzymać się tu na chwilę, usiąść na ławeczce i wspomnieć dzielne poznańskie tramwajarki.
Szymon Mazur
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2020