Terminowo, bo dwa lata po ostatniej wielkiej powieści, czyli Pokorze (w międzyczasie nakładem Wydawnictwa Literackiego wyszedł zbiór felietonów Wielkie Księstwo Groteski i dramat Byk), otrzymujemy od Twardocha Chołod. Jest to brutalna, przygnębiająca, ale nacechowana jakimś wisielczym humorem, opowieść o ucieczce z więzień, w których sami wstawiliśmy kraty, z naiwną ufnością, że to nie dla nas. Chołod to także, jak to u Twardocha bywa, rzecz o pękających życiorysach. Tym, co pozostaje w pamięci po każdej książce pisarza, są bowiem zdarzenia łamiące silne męskie postaci, odbierające im całą sprawczość i wiarę w siebie. Do zniszczonego utratą pozycji społecznej Szapiry, zmiażdżonego przez patriarchat i toksyczną kobietę Aloisa Pokory dołącza kolejny ośmieszony przegrany, przemielony i wypluty przez komunizm Konrad Widuch.
Twardocha, niezależnie od osobistych sympatii, wypada cenić za uczciwe przygotowanie do pisania, przykładny wręcz research; przyglądanie się historii z taką intensywnością, aż odkryje się w niej cechy materii ożywionej, a także za skłonność do gier z rozmaitymi konwencjami literackimi. Chołod to powieść szkatułkowa - spięta klamrą kompozycyjną w której pojawia się porte-parole pisarza - nawiązującą m.in. do literatury obozowej czy awanturniczej, a pewnie też utopii i antyutopii. Nie możemy również nie wspomnieć, iż od ponad dziesięciu lat pisarz żyje w pierwszej połowie dwudziestego wieku. Dekady te natomiast żyją w jego prozie, w każdym detalu i w losach każdej z postaci, albo raczej to postaci egzystują tak długo i w taki sposób, na ile pozwala na to Historia. Determinizm, jaki jest, każdy widzi.
Chołod można określać duchową kontynuacją czy spin-offem Pokory. Z rewolucyjnego Berlina przenosimy się do Rosji pochłoniętej wojną domową, starciami czerwonych z białymi i misjami europejskimi (także z Polakami, można więc spojrzeć na konflikt z drugiej strony). Konrad Widuch, pochodzący z Pilchowic eks-marynarz służący na pancerniku SMS Helgoland, podczas Wielkiej Wojny i weteran wojny polsko-bolszewickiej, jak wielu starych bolszewików zaangażowanych w tworzenie systemu powszechnej równości - który najwidoczniej nie mógł powstać bez rozstrzelania tysięcy i zagłodzenia milionów - zostaje uznany za zdrajcę i zesłany do jednego z syberyjskich domów umarłych w odległej tundrze. W łagrze Konrad nie tylko testuje sprawność systemu niszczenia jednostek, który sam projektował, ale też doświadcza okrucieństwa ze strony współosadzonych. No i poznaje kodeks przestępczy "worów w zakonie", najpodlejszych urków. To akurat szczegół, ale takimi szczegółami cieszy proza Twardocha. Co nie wynika raczej z powyższych informacji, Chołod to bowiem zdecydowanie najbardziej groteskowa i autoironiczna ze wszystkich dojrzałych powieści autora (czyli tych, których się nie wypiera). A zarazem naturalistyczna do tego stopnia, że aż wydaje się odrealniona. Istotne znaczenie mają tu motywy okaleczania i kanibalizmu, powracające niczym mantra. Albo jak antropofagia w antropologii.
Czy Konradowi uda się zbiec z katorgi? Możliwe. Gdzieś w tej historii musi wszak pojawić się niestroniąca od ludzkiego mięsa i buchająca erotyzmem Ljubow (świetnie napisana postać kobieca), groteskowy, pozbawiony dłoni i oczu bandyta-kanibal Gabaidze (świetna postać obrzydliwa), a także tytułowy Chołod - osada zamieszkiwana przez rdzennych mieszkańców surowych rosyjskich ziem podbiegunowych, z dala od kołchozów, żyjących w rytmie, który narzucają dzień i noc polarna. Choć trzeba przyznać - lud nie tak odrębny i zaradny, jak by to pasowało do XVIII-wiecznej powieści dydaktycznej lub XIX- wiecznej podróżniczej. Gdzieś za pobliskim klifem czają się bowiem czerwona kolonizacja, łotewski rewolwer i chińskie zapałki. A ludowa mądrość związana z rozumieniem natury i adaptacją do jej reguł gry okazuje się iluzją. Tradycje ludowe autochtonów - choć mikrospołeczność, oparta na silnych więzach międzyludzkich jest przeciwstawiona bezdusznemu systemowi ZSRR - są krwawe, przerażające, często obrzydliwe. Przypomina się Midsommer Ariego Astera. Warto wspomnieć, że Twardoch już wcześniej czynił rdzennych mieszkańców arktycznej czy subarktycznej Rosji bohaterami swoich opowieści - Pomorcy, którzy przed stuleciami dotarli na Spitsbergen, odegrali ważną rolę w Zimnych Wybrzeżach. To jeden z gratisów dla starych czytelników. Gwoli ścisłości trzeba jednak powiedzieć bez ogródek, że gdy bohaterowie trafiają do Chołodu akcja zwalnia i zaczyna się nieprzyjemny zjazd po początkowej, jakże miłej, stymulacji neuronów.
Chołod to znowu eksperyment językowy. Autor przeprowadza śmiałą stylizację projektując język pochodzącego ze Śląska starego bolszewika, służącego za młodu w niemieckiej Kaiserliche Marine, który przy okazji liznął trochę polskiego. Do opowieści wplata język chołodzki (autorska próba rekonstrukcji prabałtosłowiańskiego) blendowany m.in. z jakuckim czy jukagirskim. Barwne to, choć lektury raczej nie ułatwia (jak pozbawiona przypisów grażdanka!), miejscami najzwyczajniej nuży. Nawet polski musi być udziwniony, choćby za pomocą szyku. Co więcej, mamy do czynienia z Twardochową trójcą narracyjną, bo choć ta jest teoretycznie pierwszoosobowa, opowiadający mówi o osobie w osobie trzeciej, (ja poszedł, ja strzelił...) czasem też do głosu dochodzą jaźnie zwracając się doń w osobie drugiej (tak sobie dyskutują, zapominając o czytelniku). Nie zabrakło oczywiście nieodłącznej instancji wszechwiedzącej - tym razem to nie Morfina, Drach czy Litani, a Nieistniejąca Czytelniczka. Twardoch zresztą zaprasza do gry w skojarzenia, sprawdzając i odświeżając pamięć swoich czytelników. Możemy mówić o zalążkach czegoś w rodzaju Twardochowego uniwersum. Otóż we wspomnieniach Konrada z młodości w Pilchowicach pojawia się postać ojca Aloisa Pokory! Bohaterów łączą zresztą szczegóły biografii - chociażby przynależność do Spartakusbund.
Chołod to też, przedstawiona w nieco nazbyt teatralnych wypowiedziach bohaterów (co w żaden sposób nie ujmuje jednak jej słuszności!), krytyka Rosji. Rosji, nie Związku Radzieckiego, ani (w domyśle) Rosji Putina. Rosji jako demonicznej siły historycznej, zakompleksionej i zawistnej, która przywłaszcza i niszczy, "przychodzi wielka, i nie jest w stanie znieść obok siebie niczego, co nie jest Rosyją". Konrad ostrzega Chołodców, że Rosja odnalazła już Koriaków, Jukagirów, Czukczów i inne ludy, które stały na jej drodze "i przeszła po nich, to nie zostało nic tylko gówno, po tem co pożarła". Mniemamy, że taki sam los nieuchronnie czeka też Chołod. I ze zgrozą zdajemy sobie sprawę, że od stuleci nic się w kwestii Rosji nie zmieniło. Jakie mamy więc widoki na przyszłość? Twardoch nie pociesza.
Jacek Adamiec
- Szczepan Twardoch, Chołod
- Wydawnictwo Literackie
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022