Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

ANIMATOR. Mocna reprezentacja norweska

Bardzo różnorodny, a jednocześnie wyrównany poziom wyznaczyły filmy młodych animatorów przez dwa dni wyświetlane w ramach cyklu Nowa animacja norweska. Na program złożyło się kilkanaście filmów zarówno wschodzących gwiazd, jak i już uznanych autorów norweskiego kina animowanego, w tym nagrodzony wielokrotnie wstrząsający Angry Man Anity Killi.

. - grafika artykułu
"The Danish Poet", fot. M. Zakrzewski

Nowa animacja norweska to mimo wszystko dość nieprecyzyjny tytuł, skoro dwa programy złożone z twórczości byłych studentów słynnego Volda University College to produkcje studenckie oraz profesjonalne produkcje absolwentów uczelni, a ci napływają tu z całego świata. Czynnikiem decydującym o sporym zainteresowaniu młodych animatorów - prócz tego, że szkoła ta położona jest na dalekiej, malowniczej Północy pośród gór i fiordów - jest z pewnością znakomita kadra wykładowców i kameralność uczelni.

Kurator cyklu, profesor Voldy i jednocześnie doświadczony animator Gunnar Strøm w prelekcjach do obu pokazów zaznaczał, że Volda to miejsce, "którego się nie zapomina". Dotyczy to również kilku filmów wybranych przez niego specjalnie dla festiwalowej publiczności.

Ale mleko jest ważne

Jak zaczynać to z uśmiechem. Z takiego założenia wyszedł chyba Gunnar Strøm typując przezabawny norwesko-kanadyjski The Danish Poet na film otwierający pokazy. Prosta, osobista historia o tym, że to czy przyjdziemy na świat zależy od miliona pozornie nieistotnych, a jednak kluczowych zbiegów okoliczności (od zagubionego listu po krowę spadającą z wysokości!) okazała się skutecznym "rozśmieszaczem" widzów, również tych najmłodszych.

Po tak nieskomplikowanej kresce przyszła pora na coś bardziej wymagającego - Processor Jana Otto Ertesvåga zrealizowany w całości manualnie, bez wspomagania się elektroniką i techniką komputerową oraz łączący w sobie elementy animacji i dokumentalnych, prywatnych nagrań na VHS Janus Lindy Fagerli Sæthren - zapadające w pamięć, urzekająco prawdziwe wyznanie o dopadającym nas w średnim wieku lęku przed przeminięciem, a jednocześnie czerpaniu radości z codziennych drobiazgów. Trochę o tym egzystencjalnym strachu był również oparty na prostej, nieskomplikowanej estetyce kolażu Deconstruction Workers Kajsy Næss, który nie pozostawia złudzeń - od nastoletniości aż do śmierci co rusz będą napadać nas wszelkiej maści kryzysy. I warto się z tym pogodzić już teraz.

But Milk Is Important Eirika Grønmo Bjørnsen i Anny Mantzaris to z kolei ujmująca, zrealizowana przy pomocy charakterystycznych drewnianych i filcowych lalek historyjka o neurotycznym mieszkańcu bloku, który izolując się od sąsiadów jednocześnie pragnie kontaktu z drugim człowiekiem. Kiedy pewnego dnia kończy mu się mleko, przyjmuje to za największą życiową tragedię. Wkrótce jednak okazuje się, że "mleczny" przyjaciel, jaki pojawił się w jego życiu skieruje je na zupełnie inne tory... Ten studencki, dyplomowy obraz z miejsca podbił serca międzynarodowej publiczności, zdobywając szereg nagród m.in. na festiwalach w Ottawie, Atenach czy Annecy.

Na osobną uwagę tego dnia zasługiwał Saiva Tuvy Synnevåg - hołd złożony kulturze ludu Saami, etnicznej grupie zamieszkującej głównie Laponię, potomkom pierwotnych mieszkańców Skandynawii. Ta czarno-biała animacja w poetycki sposób oddaje jeden z mitów, który każe Saamom wierzyć, iż każdy z nas poruszając się po Ziemi ma pod stopami odwrotne odzwierciedlenie swojej osoby, zupełnie jak w talii kart. Z tym że ten drugi wizerunek to towarzysząca nam w naszej wędrówce przez życie śmierć.

Metafora i reklama

Drugiego dnia pokaz otworzył dziewięciominutowy, po części zabawny, po części melancholijny Good Intentions brytyjskiej studentki Voldy, Anny Mantzaris, zrealizowany w tej samej technice, co pokazywany dzień wcześniej But Milk Is Important. To opowieść o kobiecie, która pod wpływem impulsu ucieka z miejsca wypadku samochodowego, jaki spowodowała, i ta myśl nie opuszcza jej już ani na chwilę. Wyrzuty sumienia towarzyszą jej odtąd podczas spaceru, oglądania telewizji czy zwykłych zakupów. Udręczony umysł co rusz podpowiada niepokojące wizje, a to nie pozwala normalnie funkcjonować. Aż do zaskakującego finału, w którym na powrót spotyka się z mężczyzną z tamtego wypadku. Bardzo poetycka, wrażliwa animacja wykonana w klasycznej technice lalkowej.

Zupełnie inny styl, choć również utrzymany w refleksyjnym klimacie, przedstawia My Grandmother Beijing Matsa Groruda. Tu lalki wykonane są z plasteliny, co idealnie oddaje autorski zamysł, by zmarszczki filmowej babci dały się dowolnie modelować stając się miejscem, w którym wnuk-narrator może ukryć się i poczuć bezpiecznie. Przynajmniej do czasu, kiedy babcia nie podda się operacji plastycznej mającej przywrócić jej dawną urodę. Film jest metaforą zmian, jakie zachodziły w Pekinie przygotowującym się na organizację Letnich Igrzysk Olimpijskich 2008 roku. Pod budowę stadionów i infrastruktury olimpijskiej wyburzano wtedy całe dzielnice miasta, na zawsze tracąc jego stare i zabytkowe dziedzictwo.

Najstarszym jeśli chodzi o metrykę obrazem cyklu był The Glass Ball z 1992 roku, uznanej norweskiej animatorki Anity Killi. Najsmutniejszym - Crossed Sild Lei Vidaković i Ivana Bošnjaka, utrzymana w mrocznej konwencji opowieść o samotności żyjących obok siebie ludzi. Najbardziej zaskakującym - Frankulstein Marie Lechevallier, będący... trzyminutową reklamówką norweskiej firmy produkującej łodzie.

Czym zajmują się dobrzy królowie?

Na tle wszystkich tak znakomitych, a jednocześnie tak różnorodnych animacji, najbardziej w pamięć zapada mój faworyt - poruszający Angry Man wspomnianej już Anity Killi, który (przypuszczam, że nie bez powodu) zamykał dwudniowy cykl. To dwudziestominutowa opowieść o małym chłopcu imieniem Boj, którego ojciec często wpada w gniew. Z błahych powodów. A kiedy już wybucha, nie panuje nad sobą w żaden sposób, czego świadkiem jest jego ukrywający się pod stołem albo kołdrą syn. Zarówno matka jak i chłopiec przez cały czas są czułymi strunami, które starają się w porę wychwycić nastrój mężczyzny i odpowiednio na niego zareagować. Chodzą wokół niego na paluszkach, mówią ściszonym głosem, bez słowa sprzątają pobojowisko, w jakie zamienia się ich dom po kolejnym napadzie agresji, a Boj cały czas zastanawia się czy to jego wina, że tata jest zły. Aż do dnia, kiedy pisze list do króla Norwegii - Haralda, który postanawia osobiście odwiedzić ich dom i pomóc dzielnemu chłopczykowi.

Zły Pan jest oparty na książce dla dzieci pod tym samym tytułem, która dobitnie pokazuje, jak bardzo syndrom ofiary czy zespół stresu pourazowego dotyka najmłodszych doświadczających przemocy domowej. Opowieść Gro Dahle i Svein Nyhus szybko zyskała spore uznanie recenzentów, psychologów i samych czytelników, zostając przetłumaczona na wiele języków. Film Anity Killi miał swoją premierę w 2009 roku i również wywołał spore poruszenie w kręgu międzynarodowej kinematografii. Początkowo głosu animowanemu królowi miał użyczyć ten prawdziwy, jednak na prośbę reżyserki odpowiedział, że "królowie nie zajmują się takimi rzeczami". Mimo to Harald V udzielając telewizyjnego wywiadu po premierze filmu po raz pierwszy w historii rozpłakał się publicznie. Wkrótce w norweskiej polityce społecznej zaszło wiele zmian. Na szczęście królowie - podobnie jak dobre animacje - zajmują się wpływaniem na rzeczywistość.

Anna Solak

  • cykl Nowa animacja norweska
  • Kino Pałacowe
  • 8 i 9.07

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019