Czy mógłbyś porównać ze sobą pełne metraże przy których pracowałeś?
Wszystko tak naprawdę zależy od tego, z kim się pracuje. Nie wszystkie pełne metraże są takie same. Przy niektórych z nich otrzymuję sporą dozę artystycznej swobody, choćby pod względem oddania postaci i odwzorowania ich anatomii. Przy "Wyspie psów" robiłem z kolei raczej tylko to, czego oczekiwał ode mnie Wes [Anderson - przyp.red]. Miałem konkretne zadania do wykonania.
A czym różnią się reklamówki od tych dużych, kilkuletnich przedsięwzięć?
W pełnych metrażach musisz opowiedzieć historię i zadbać o zachowanie właściwego nastroju. W reklamówkach bardziej chodzi o oddanie tego, czego oczekuje klient wykorzystując do tego ograniczoną liczbę klatek - bo filmy reklamowe są bardzo krótkie. Nie mogę dwukrotnie wydłużyć poszczególnych ujęć w stosunku do tego, co zostało zaplanowane. Wciąż jednak wiążą się z kreatywnością związaną z rozwiązywaniem problemów podczas zdjęć. W przypadku pełnego metrażu dostajesz o wiele więcej wsparcia, przy reklamówkach musisz być elastyczny. Gdy pytam siebie "jak do diabła mam to zrobić?" to często muszę sam do tego dojść.
Po zebraniu tych wszystkich doświadczeń przyznaj nad czym obecnie wolisz pracować - bardziej artystycznymi czy komercyjnymi projektami?
Lubię różnorodność i nie mógłbym się zajmować tylko jednym typem zadań - znudziłbym się tym. Dobrze jest podejmować się wielu rodzajów pracy, które są wymagające na różne sposoby. Najpierw można być bardzo kreatywnym artystycznie, a potem zająć się równie kreatywnym rozwiązywaniem praktycznych problemów.
Czy mógłbyś porównać pracę z Timem Burtonem i Wesem Andersonem?
Tim jest bardziej skupiony na budowaniu nastroju, aury, dbaniu o emocje związane z poszczególnymi sekwencjami. Właśnie to jest dla niego bardzo ważne - czy chodzi o bardzo emocjonalną scenę, czy taką chwilę, w której bohater boi się, że być może już wszystko stracił. Wes jest bardziej zaabsorbowany kompozycjami, tempem i detalem. Chce sprawdzić, czy każdy drobny drobiazg jest dokładnie taki, jak to sobie zaplanował.
Ci dwaj reżyserowie zaczynali jednak od filmów aktorskich. Wiedzieli więc, jak zrobić film, ale nie znali technik animacji.
W swojej pracy animator ma z czymś takim ciągle do czynienia. Często ludzie którzy zlecają ci robienie animacji mogą sami nie mieć zbyt wiele doświadczenia na tym polu. Starasz się sprostać ich ambicjom i przegadać z nimi kwestie praktyczne - wszystko to, co da się, i nie da się zrobić z lalkami. W pewnym sensie grzecznie edukujesz ludzi. Animacja poklatkowa jest szczególnie specyficzną, mroczną sztuką, której większość ludzi nie rozumie. Poprawia się to z upływem rozmowy o tym, jak skonstruować dane ujęcie - co robi się ze zrozumieniem dla tego, co reżyserzy chcą w nim osiągnąć.
Zamiast mówić "nie da się tego zrobić z użyciem lalek, to niemożliwe", szuka się bardziej pozytywnych, konstruktywnych uwag typu "to będzie wyzwaniem, ponieważ...". Po omówieniu tych problemów staram się znaleźć ich rozwiązania, a nie piętrzyć trudności. Dlatego tak bardzo istotne jest przekazywanie informacji reżyserowi i producentowi i wyjaśnienie im, że starasz się zrobić to, czego chcą. Uważam, że takie postępowanie jest sprawiedliwe.
W wywiadzie sprzed kilku lat powiedziałeś, że animacja poklatkowa wchodzi w swój złoty wiek. A jak jest obecnie?
Cóż, zawsze są lepsze i gorsze czasy. Obecnie zrobiło się bardzo interesująco. W Stanach Zjednoczonych zbliża się wysyp produkcji pełnometrażowych - jedna Henry'ego Selicka czy nowy "Pinokio". A do pracy przy tych filmach potrzeba wielu ludzi. W Wielkiej Brytanii też jest coraz większe zapotrzebowanie na animatorów. W tym momencie przemysł znów wchodzi w pracę pełną parą. A mieliśmy cichy rok, ponieważ kilka pełnych metraży zostało ukończonych w tym samym lub podobnym czasie. Tak jest na przemian - przemysł animacji poklatkowych jest albo bardzo zajęty albo nieaktywny. I zawsze tak było. Gdyby ta praca była zbyt łatwa, to każdy by się jej podejmował. Rozwijają ją ludzie pełni pasji.
A gdybyś zestawił czasy gdy sam zaczynałeś i było ci trudno znaleźć zatrudnienie z obecną sytuacją i tym, z czym mierzą się dziś początkujący animatorzy?
Dużą zmianą jest to, że teraz mamy media społecznościowe. Można pisać do ludzi mejle albo zwrócić ich uwagę poprzez Instagram czy Facebook. Jest wiele różnych narzędzi, za pomocą których się prezentujemy. Nie miałem takich możliwości gdy zaczynałem. Dla mnie najważniejsze jest to, aby poznać potencjalnych pracodawców osobiście. Staram się z nimi spotkać, żeby pokazać swoje prace. Uważam, że obecnie ludzie się tym zmęczyli i wolą nawet napisać, niż zadzwonić. Sądzę jednak, że więcej daje poznawanie profesjonalistów na festiwalach czy umawianie się z nimi na wizyty w ich studiach. W ten sposób dochodzi do drobnych interakcji.
A jak było w twoim przypadku?
Ja zebrałem na koncie bardzo wiele odmów. Każda firma w Wielkiej Brytanii odrzuciła moją propozycję informując, że nie ma nic dla mnie - zanim w końcu udało mi się zdobyć pierwsze prace za darmo albo bardzo drobne pieniądze. Był to bardzo powolny proces. Rzecz w tym, że obecnie jest tak samo, jak wówczas. Najbardziej szczera rada, jakiej mógłbym udzielić młodym ludziom, to tworzenie dla siebie jak największej liczby potencjalnych możliwości, wchodzenie w interakcje ze studiami i profesjonalistami. Większość z nich nie doprowadzi do niczego. Najczęściej będzie to odrzucenie, brak odpowiedzi, wiadomość "dziękujemy, ale nie mamy dla ciebie żadnej oferty". Im częściej się to jednak robi, tym bardziej zwiększa się swoje szanse.
A co się dla ciebie zmieniło wraz z rozwojem technologii?
Największą zmianą jest wsparcie, które daje wideo. Gdy zaczynałem, trochę trudniej było zobaczyć swoją pracę - jej końcowy rezultat. Na końcu dnia zdjęciowego wysyłano film do laboratorium do wywołania, aby potem się z nimi zapoznać. Dziś efekt pracy stał się bardziej... błyskawiczny. Szybciej widząc rezultaty można szybciej się uczyć. Poza tym, da się osiągnąć większy poziom szczegółów. Może stać się to jednak problemem, bo oczekuje się od ciebie wyższej jakości. Presja, aby być lepszym, jest przez to wyższa. Ale na im większej ilości detali się skupiasz, tym więcej czasu to zajmuje. A nikt nie chce, aby trwało to dłużej, bo wówczas kosztuje to więcej pieniędzy.
Czy mógłbyś opowiedzieć o warsztatach dotyczących animowania postaci, które będziesz prowadzić na festiwalu Animator?
To będą warsztaty dwudniowe. Trzeba być bardzo jasnym i precyzyjnym w tym, co się robi w tak krótkim czasie - nie można zając się wszystkim. Najlepiej jest zająć się jednym tematem. My skupimy się na animowaniu lalek - na zrozumieniu tego, jak wyglądają naturalne ruchy człowieka. Będzie to z kolei związane z nauką anatomii i zachowania równowagi. A wszystko to przekłada się na emocje, uczucia - klocki, które wykorzystuje się do zbudowania opowieści, postaci, animacji.
Rozmawiał Marek S. Bochniarz
*Tim Allen - brytyjski animator i doświadczony wykładowca różnych technik animacji, od blisko 20 lat specjalizujący się w animacji poklatkowej. Jest stałym i bliskim współpracownikiem tak znanych reżyserów jak Tim Burton czy Wes Anderson. Był głównym animatorem nominowanej do Oscara animacji pełnometrażowej Wesa Andersona "Wyspa psów". Pracował przy tak znanych, hitowych produkcjach animowanych jak "Gnijąca Panna Młoda" i "Frankenweenie" Tima Burtona, "Fantastyczny Pan Lis" Wesa Andersona i nagrodzonym Cesarem i Europejską Nagrodą Filmową filmie "Nazywam się Cukinia" Claude'a Barrasa. Allen był animatorem wielu animowanych seriali telewizyjnych, takich jak m.in. "Starażak Sam", "Listonosz Pat" i produkcji studia Aardman ("Baranek Shaun", "Zwierzo-zwierzenia").
- pokazy z udziałem Tima Allena:
- "Wyspa psów": 7.07, g. 18, Kino Muza
- "Frankenweenie" 6.07, g. 20, Kino Pałacowe
- strona internetowa artysty: timallenanimation.co.uk
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2019