Kultura w Poznaniu

Teatr

opublikowano:

Oko utracone

Jednooki król Marca Crehueta to opowieść o podziałach i o tym, jak i czy w ogóle możemy zmniejszać dystans między nami. Czy w pełni wybrzmiało to w najnowszej sztuce prezentowanej na deskach Teatru Nowego, której reżyserką jest Antonina Choroszy? I czy w pełni wybrzmiały wszystkie niuanse z tym związane?

. - grafika artykułu
fot. Jakub Wittchen

Gdybyśmy mieli się zastanowić nad tym, co wpływa na tragikomizm relacji międzyludzkich, wskazalibyśmy na wiele czynników, również tych zewnętrznych, a może przede wszystkie na nie. Polityka, sytuacja ekonomiczna, podziały społeczne z tego wynikające i różnice światopoglądowe, które drastycznie polaryzują wszystko i wszystkich - oto potencjalni winowajcy, którzy rujnują relacje. Nie jest to żadna nowość. Nie jest to wcale współczesna choroba. Chociaż, kiedy dociera do nas skala problemu, unikamy nierzadko myślenia, że dotyczy ona i nas. Trochę się z tego śmiejemy, trochę się tym smucimy, jednak zachowujemy pewnego rodzaju dystans, nie chcąc przyznawać, że i my stoimy po którejś stronie barykady, niechętnie zerkając na to, co się za nią znajduje. Od czasu do czasu warto więc przejrzeć się w lustrze. Takim lustrem z pewnością jest Jednooki król, który trochę bawi, trochę nastraja do przemyśleń, a niekiedy przygnębia.

To historia dwóch par - poszukującej swojego miejsca Lidii i nieokrzesanego policjanta Dawida, a także będącej synonimem nowoczesnej kobiety Sandry i nieco introwertycznego Ignasia - tytułowego jednookiego króla, który - jak dowiadujemy się w czasie jednej z pierwszych rozmów między dwójką bohaterów, stracił oko podczas manifestacji. Odradzająca się znajomość między kobietami staje się początkiem ciągu zdarzeń, jakich nikt by się nie spodziewał. Zaproszenie Sandry i jej partnera do domu Lidii i Dawida ma bowiem nieoczekiwane następstwa i udowadnia, że świat jest po pierwsze naprawdę mały, a po drugie, że nie ma przypadków. Kolacja ma być miłym, towarzyskim spotkaniem po latach, ale bardzo szybko dają o sobie znać różnice światopoglądowe między czwórką bohaterów. Lidia jest ich świadoma, dlatego jeszcze przed przybyciem gości namawia swojego partnera do zachowania milczenia. Jego aktywny udział w rozmowach przy stole, jak się domyśla, mógłby obnażyć, że jest symbolem tego, na co wiele osób spogląda z dużą dozą nieufności i krytycyzmu: nieokrzesania na wielu płaszczyznach życia. Ta nieufność jest w dużym stopniu zrozumiała. Okazuje się bowiem, że jako policjant Dawid chce tak przykładnie wypełniać swoje obowiązki służbowe, że niespecjalnie zastanawia się nad ich zasadnością. Ba! Wykonuje je bez pogłębionego namysłu nad ich skutkami. Nawet krzywdzenie innych zdaje się być dla niego usprawiedliwione. Sama Lidia co prawda nie bardzo w swoich poglądach odstaje od ukochanego, jednak pewne zawiłości kontaktów społecznych są dla niej zdecydowanie bardziej czytelne.

Sandra jest kobietą świadomą. Jest wykształcona, towarzyska i ma coś do powiedzenia. Ignacio z kolei zdaje się podporządkowany jej woli. To spokojny, nieco introwertyczny wrażliwiec, któremu nie są obojętne losy świata, dlatego chętnie bierze udział w protestach. Siłą rzeczy te dwie pary nie mogą się ze sobą porozumieć. Na domiar złego okazuje się, że Ignacio najpewniej stracił oko przez Dawida. Podczas gdy pierwszy manifestował swoje poglądy, podpalając przy tym kontenery, drugi starał się zapanować nad wynikającym z tym chaosem, korzystając z dozwolonej w takich sytuacjach broni. Niestety nieudolnie.

W zamyśle śmieszni powinni być wszyscy. Troglodyta Dawid, infantylna Lidia, elokwentna Sandra i delikatny Ignacio. Ostatecznie jednak to pierwszy z wymienionych mężczyzn jest poddany pogłębionej analizie. Widzowie śmieją się z jego braku manier, widzą w nim poddane władzy narzędzie sprawowania społecznej kontroli. To jednak jego przemianę obserwujemy na scenie. Kiedy Lidia decyduje się odejść, bo zaczyna dostrzegać, że brutalny świat, w jakim funkcjonuje jej partner, zamyka ją i ogranicza, Dawid postanawia zmienić coś w swoim życiu. Co prawda robi to tylko po to, by ukochana kobieta wróciła, ale jednak podejmuje się tego wyzwania. Nieoczekiwanie prosi o pomoc Ignacia. To kluczowy moment. Jest w tym dość nieudolny, ale jednak próbuje i zapewne to sprawia, że niechętny do pomocy Ignacio ostatecznie wyciąga do niego rękę. W międzyczasie widzimy jednak - i są to najbardziej chyba przygnębiające i niepokojące sceny - jak Dawida męczy natłok emocji i myśli. Uświadamiamy więc sobie, że jednak je ma, a co więcej - jest jedyną osobą, którą realnie targają wątpliwości i niepewność, jakich nawet nie umie określić. Mężczyzna osuwa się gdzieś w ten niezrozumiały dla samego siebie świat wewnętrzny. Jest w tym wszystkim najbardziej ludzki, choć takim powinniśmy teoretycznie widzieć przede wszystkim "jednookiego króla". Przecież to on, jako bardziej rozwinięty emocjonalnie, decyduje się pomóc Dawidowi. Lituje się nad nim i cierpliwie znosi nieudane próby szkolenia w byciu bardziej otwartym, tolerancyjnym i nowoczesnym. Bo jego uczeń jest oporny - przyzwyczajony do działania według określonych reguł, funkcjonujący w trybach pewnych mechanizmów, potrzebuje czasu, by spróbować żyć inaczej. Czy mu się to udaje? Niekoniecznie.

Dawid jest drastyczny w wykorzystywanych przez siebie środkach. Stając po drugiej stronie barykady, jest wciąż tym samym człowiekiem. Jest ekstremalny. Widząc, w jakim kierunku idzie jego przemiana, wśród publiczności wybucha śmiech. Odnoszę wrażenie, że umyka przy tym coś innego, coś bardzo ważnego, zauważalnego co prawda, ale nie tak dobitnie. Ignacio, który dotychczas jawił się jako odważny bojownik, nieustraszony uczestnik manifestacji i "ten dobry", prezentuje się przy nim jako człowiek obezwładniony lękami. Bawi, kiedy mówi, że zna się na organizowaniu petycji online, ale gdy ma okazję dokonać prawdziwego przewrotu, nie kwapi się do tego, aby postawić przysłowiową kropkę nad "i". Czy w takim razie ostatecznie można uznać, że jest w czymkolwiek lepszy od Dawida?

Żałuję, że proporcja między ukazaniem tych dwóch postaw nie była bardziej zrównoważona. Można też było odnieść wrażenie, że spektakl bywał niespójny. Momenty zabawne i poważne bywały przerysowane, co mogło zaburzać odbiór. Przy okazji pierwszych można było poczuć wręcz niezręczność. To tego typu niezręczność, kiedy wiesz, że musisz się śmiać, bo przecież żarty z założenia mają być śmieszne, ale dowcip niespecjalnie trafił w twój gust. Przerysowanie drugie związane jest z niepotrzebnie wkradającym się do całości, podniesionym do potęgi patosem. Jakby autorki i autorzy tego spektaklu sami nie wiedzieli dokładnie, jaki efekt ostatecznie chcą uzyskać. Coś się więc tutaj ze sobą gryzło. A może nie?

Może należałoby to potraktować symbolicznie - skoro mamy dwie strony barykady i każda w swojej zasadniczości jest dość pokraczna, to może te wspomniane przerysowania po prostu są względem nich adekwatne? Trochę śmieszne i trochę straszne są te nasze (i nie tylko nasze) rodzime niesnaski. Może trzeba poszukać tego utraconego oka, które pozwoli spojrzeć na sprawy w pełnym wymiarze?

Justyna Żarczyńska

  • Marc Crehuet, Jednooki król
  • reż. Antonina Choroszy
  • Teatr Nowy
  • 2.12

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2022