Nie do wiary... Tyle lat minęło, a ludzie wciąż mówią: Agnieszka w ogóle się nie zmieniła! Ten sam zamaszysty krok, uśmiech, strój, energia, gdy wchodzi, a raczej wbiega na scenę.
Przesadzają oczywiście, bo jednak czas robi swoje, ale rzeczywiście moje ruchy i gesty są wciąż tak samo wyraziste i zdecydowane jak wiele lat temu. A najważniejsze: to, co widać, jest po prostu odzwierciedleniem mojej miłości i pasji do muzyki, esencją życia. Jakkolwiek patetycznie by to brzmiało, jest prawdą, potwierdzoną przez całą dotychczasową pracę. Jestem szczęśliwa, bo mogę wykonywać zawód, który jest spełnieniem mojego marzenia i nieustannie trwającym świętem. Każdy koncert, choć było ich tysiące, każde pojawienie się na estradzie jest dla mnie i dla nas, bo przecież z orkiestrą stanowimy jedno, wciąż czymś wyjątkowym.
Święto zawsze poprzedza praca.
Oczywiście, wielka praca, ale wszystkie zmagania i trudności są niczym wobec radości, jaką dają muzykowanie i aplauz publiczności. Trudno byłoby mi dziś powiedzieć, gdzie nas najgoręcej, najbardziej żywiołowo przyjmowali czy przyjmują, bo zacierają się już w pamięci miejsca i daty, ale np. Anglicy, o których mówi się, że są zdystansowani i wstrzemięźliwi w okazywaniu emocji, reagowali niezwykle spontanicznie. Okrzyki, oklaski, wstawanie z miejsc. I tak jest właściwie wszędzie. Także polska publiczność w ciągu ostatnich lat bardziej niż kiedyś uzewnętrznia swoją radość. Widać wyraźnie, że już skutecznie zapomnieliśmy o gorsecie, który ograniczał nas przez wiele powojennych lat.
Chociaż niestety nie możemy porównywać się np. z Niemcami, jeśli chodzi o obecność muzyki i jej rangę w życiu społecznym.
Tam kulturą muzyczną nasiąkają uczniowie wszystkich szkół, umuzykalnienie nie jest - tak jak u nas - domeną tylko szkół muzycznych. Orkiestry szkolne, chóry, muzykowanie w domu to tam zjawisko powszechne. Ja miałam szczęście urodzić się w domu, który oddychał muzyką. Ojciec bardzo wcześnie i umiejętnie wprowadził mnie w świat muzyki i symfonicznej, i operowej. Sam był zawodowcem, znał się na rzeczy, ale również na psychologii dziecka. Dobrze wiedział, co może zrobić na mnie największe wrażenie: zabrał mnie do filharmonii na Dyla Sowizdrzała i od tego momentu orkiestra stała się moim marzeniem i celem. Nie mogłam sprawić ojcu większej przyjemności, decydując się na taki zawód. Wspierali mnie w tej nietypowej roli również moi pedagodzy, chociaż - jak np. prof. Stefan Stuligrosz - nie od razu...
Dziś, gdy kobiety pełnią wiele eksponowanych ról, stanowią większość studiujących, kobieta dyrygent nie dziwi tak, jak kilkadziesiąt lat temu.
Ja rozpoczęłam skromnie. Koleżankom i kolegom ze studiów zaproponowałam muzykowanie w kameralnym zespole. Świetnie odnajdowaliśmy się na studenckim Festiwalu Fama w Świnoujściu, no a potem spróbowaliśmy swych sił w Berlinie. Zachodnim Berlinie, bo były to lata siedemdziesiąte. W 1976 roku zdobyliśmy srebrny medal w konkursie organizowanym przez Fundację Herberta von Karajana i to był prawdziwy początek naszej zawodowej drogi. Staliśmy się orkiestrą, którą pod swe skrzydła przyjęły radio i telewizja - wtedy były jedną instytucją, a potem - i tak jest do dziś - jesteśmy Orkiestrą Kameralną Polskiego Radia Amadeus. Z tym że Amadeus, nasz patron niejako, pojawił się później. Zauważono, że świetnie oddajemy genialną muzykę Mozarta.
Nazwa jest znakomita, zrozumiała dla wszystkich na świecie, krótka i nobilitująca.
Przede wszystkim zobowiązuje. Tak jak nasz jubileusz. Zaplanowaliśmy go bardzo ambitnie, na cały rok. Inauguracja ze świetnymi solistami 1 października, w Międzynarodowym Dniu Muzyki, oczywiście w naszej ulubionej Auli Uniwersyteckiej.
Czy następne koncerty będą równie atrakcyjne?
Jesteśmy umówieni ze znakomitymi artystami. Zagrają m.in. z nami W. Marsalis, K.A. Kulka, P. Paleczny, M. Maisky, D. Hope, obaj panowie Jakowiczowie, M. Vengerov. A ponadto chcemy nieść dobrą muzykę nie tylko do renomowanych wielkomiejskich ośrodków. Przypomina mi się w tej chwili Wielkopolska Orkiestra Symfoniczna, która propagowała żywą muzykę w małych miejscowościach - np. w moim rodzinnym Krotoszynie, co do dziś jest tam wdzięcznie wspominane.
Tylko jedna osoba jest w orkiestrze od samego początku: Agnieszka Duczmal...
Rok krócej mój mąż - Józef Jaroszewski. Niedawno odszedł na emeryturę wiolonczelista Zygmunt Zieliński, który był z nami, z niewielką przerwą, od 1968 roku. Orkiestra - co oczywiste - odnawia się, otwiera na nowych muzyków. Renoma orkiestry przyciąga, chętnych jest bardzo wielu, zdecydowani są na ostrą i zespołową pracę. Bo przecież wspólnie kształtujemy ostateczną formę utworów, ich interpretację. Musimy nadawać na tych samych falach. Nie jest to proste, artyści są przecież indywidualnościami, ludźmi bardzo wrażliwymi, łatwo ich zranić. Dyrygent musi więc być i psychologiem, i dyplomatą, a nieraz i wymagającym dyscypliny nauczycielem.
Czy trzeba urodzić się z takimi zdolnościami?
Ważne są predyspozycje, a uważności, delikatności i także zdecydowania w przeprowadzaniu własnej koncepcji człowiek uczy się, kierując zespołem.
Kobiecie jest łatwiej?
Nie sądzę, żeby płeć miała znaczenie, chociaż przez lata traktowano mnie jako wyjątkowe zjawisko w muzycznym świecie.
Pamiętamy: Agnieszka Duczmal jako pierwsza kobieta dyrygowała w La Scali, w trudnym dla Polski roku 1982 zdobyła tytuł La donna del mondo, prestiżową włoską nagrodę, której patronowało UNESCO. A od kilku lat dyrygenckie sukcesy odnosi Anna Duczmal-Mróz, córka...
Jest to pierwszy na świecie taki przypadek! Cieszy mnie niezmiernie, powiedziałabym nawet - napawa dumą. Wiem jednak, że moja córka ma trudniej niż ja. Musi się zmagać z podejrzeniami o protekcję. A przecież w tym zawodzie niczego nie da się ukryć. Staje się przed publicznością i każdorazowo, w pełnym świetle, zdaje egzamin ze swych umiejętności.
Intensywne życie zawodowe i szczęśliwa rodzina. Państwu Jaroszewskim udało się pogodzić te dwie wartości.
Nie obyło się oczywiście bez wyrzeczeń, ale mieliśmy codzienne, wspaniałe wsparcie naszej cioci i mamy. Bez nich nie byłoby takiej równowagi między miłością do muzyki i do rodziny. Nam się udało! Dwie córki - Anna i Karolina - poszły w nasze ślady, syn wykonuje inny, wybrany przez siebie zawód, wszyscy jesteśmy szczęśliwi.
Ci, którzy nieco bliżej znają Agnieszkę Duczmal, wiedzą, że nie tylko świetnie radzi sobie z batutą, ale i z polszczyzną.
To już zasługa mojej mamy - polonistki. Od najmłodszych lat zwracała nam uwagę na dykcję, budowę zdania, dobór wyrazów. Ponadto w naszym domu zawsze dużo się czytało, i to głośno! Hasło "Cała Polska czyta dzieciom" w domu Duczmalów realizowane było od zawsze. U Jaroszewskich książka też zajmuje poczesne miejsce. Czytamy wszyscy i wszędzie, o każdej porze dnia i nocy, gdy tylko mamy trochę oddechu. A jako dziewczynka, co dziś może wydawać się dziwne, uwielbiałam Kraszewskiego! Nie Sienkiewicza, a właśnie jego grube historyczne powieści. I wcale nie przeszkadzały mi długie opisy ani siermiężność tych książek wydawanych w latach pięćdziesiątych w wielkich nakładach.
Rozmawiałyśmy kiedyś o miłości do Tatr, ogrodów, naszych jezior i krajobrazów. Czy przed wyczerpującym rokiem jubileuszowym były prawdziwe wakacje?
I tu muszę przyznać się do niepowodzenia. Niezła jestem w organizacji pracy orkiestry, z wakacjami wychodzi mi znacznie gorzej. Ale po jubileuszu obiecuję sobie, rodzinie i zespołowi: będzie inaczej! No i cieszę się, że po przebudowie i remoncie naszego lokum przy Marcinkowskiego będzie nam się lepiej pracowało.
rozmawiała Grażyna Wrońska
Agnieszka Duczmal - najsłynniejsza polska dyrygentka, w 1968 roku założyła orkiestrę kameralną znaną obecnie na całym świecie jako Orkiestra Kameralna Polskiego Radia Amadeus. Laureatka międzynarodowych i krajowych nagród i odznaczeń. W 2015 przyznano jej tytuł Honorowego Obywatela Miasta Poznania.