Zaczynałeś w wieku ośmiu lat - niektórzy wtedy uczą się dopiero tabliczki mnożenia, a Ty już pisałeś wersy. Pamiętasz pierwszy moment, kiedy poczułeś, że rap to coś więcej niż zabawa? Że to właśnie to?
Jasne! To było w czasie pandemii. Ze starszym bratem Piotrkiem słuchaliśmy wtedy dużo muzyki. On wrzucił mi na słuchawki rap - pamiętam, że był to Taco Hemingway. Słuchałem go z totalnym zachwytem. Nie wszystko jeszcze rozumiałem, ale Piotrek tłumaczył mi, o czym są te kawałki. I wtedy dotarło do mnie, że to nie są żadne bajki, tylko codzienne sprawy, które mogą dotyczyć każdego. Czasem trudne, czasem bolesne, ale prawdziwe. Potem pojawili się Oki, Mata, Otsochodzi i kilku oldschoolowych raperów. I przepadłem. Rap mnie totalnie kupił tym, że jest autentyczny, bezpośredni, że pozwala mówić własnym głosem. Tu liczy się tekst, przekaz, emocja. Nie trzeba mieć super wokalu - trzeba mieć coś do powiedzenia. Pamiętam, jak pobiegłem do mamy i powiedziałem: "Chcę robić rap!". Razem z bratem pomogli mi nagrać pierwszy numer. Napisaliśmy go wspólnie, znaleźliśmy darmowy bit z netu i nagraliśmy kawałek telefonem w moim pokoju. Jakość była słaba, ale kiedy wrzuciliśmy go do sieci - dzięki mojej wychowawczyni pani Natalii - pojawiły się lajki, komentarze. Nawet Rychu Peja wrzucił słowa uznania! I to był ten moment - wtedy wiedziałem już na sto procent, że chcę to robić, że to jest to.
Twój debiutancki album nosi tytuł "Pierwszy strzał". Co ten strzał symbolizuje dla Ciebie? I co można znaleźć na tej płycie?
To dla mnie coś więcej niż debiut. To efekt dwóch lat pracy - godzin spędzonych w studiu, prób w domu, czasem rezygnacji z luzu i rozrywki. Tym albumem chciałem pokazać światu, kim jestem, co mam do powiedzenia, chciałem spróbować dotrzeć dalej niż tylko do znajomych i rodziny. Ten "strzał" symbolizuje odwagę - pierwszy krok, który może być trafny albo nie, ale najważniejsze, że się go wykonuje. To moje wejście na scenę z emocjami, otwartością i wszystkim, co siedzi mi w głowie. Na płycie są numery, które powstawały przez dwa lata, więc słychać, jak zmieniał się mój głos, styl i flow. I tak miało być - żeby był słyszalny progres. Na albumie są też dla mnie ważne współprace - z moim przyjacielem i mentorem Dawidem C-zetem Michalakiem, z Rafim Degustatorem i z Karimem, z którym poznałem się na warsztatach rapowych "Niepotrzebne skreślić". Bardzo to doceniam, to pokazuje, że muzyka naprawdę łączy pokolenia.
Twoje teksty poruszają mocne tematy - hejt, uzależnienia, presję. Co jest dla Ciebie najważniejsze, żeby przekaz wybrzmiał naprawdę mocno?
Najważniejsze, by wszystko, co mówię, było prawdziwe. Nie piszę tekstów tylko po to, żeby fajnie brzmiały - one mają coś znaczyć. Opowiadam o rzeczach, które sam przeżyłem albo widziałem, jak zmagają się z nimi inni. Hejt, presja, niesprawiedliwość - to rzeczy, które potrafią zniszczyć człowieka od środka. Mogą odebrać pasję, marzenia, a nawet chęć do działania. Często mówię o tym na koncertach - że słowa naprawdę mają moc. Potrafią podnieść na duchu, ale też zranić. W kawałku "Fair play" nawijałem o niesprawiedliwości, bo to coś, czego sam doświadczam, nie tylko w szkole. Strasznie mnie to wkurza, że nawet dorośli nie zawsze potrafią być sprawiedliwi. A jeśli chodzi o uzależnienia - to dzieje się tu i teraz, także wśród młodych. Poznaję to głębiej dzięki warsztatom, które prowadzi C-zet. To nie są tylko zajawki z rapem. To konkretna profilaktyka - zamiast sięgać po złe rzeczy, kleisz wersy, robisz coś kreatywnego, działasz z ekipą. I to naprawdę działa. Mówię swoim językiem o tym, co widzę i co czuję. I jeśli ktoś po przesłuchaniu mojej muzyki pomyśli: "Ej, nie jestem sam" - wiem, że było warto.
Mówi się, że dzieciaki dziś tylko siedzą w telefonach. Ty pokazujesz, że można tworzyć, działać, porywać tłumy. Co powiedziałbyś tym, którzy nadal twierdzą, że "rap nie jest dla dzieci"?
Wszystko zależy od tego, jak się ten rap robi i po co się go robi. To, że jestem młodszy, nie znaczy, że nie mam nic do powiedzenia. Każdy ma swoje emocje, swoje problemy i swój punkt widzenia - a rap to dla mnie narzędzie, żeby to wszystko z siebie wyrzucić i pokazać światu. To, że jestem nastolatkiem, nie sprawia, że moje teksty są mniej ważne. Może nawet przeciwnie - mówię o tym, co dzieje się tu i teraz w moim pokoleniu. A jeśli ktoś uważa, że rap nie jest dla dzieciaków, może po prostu nigdy nie posłuchał tych dzieci. Wiem, że wiele osób kojarzy rap z przekleństwami czy mocnym językiem - i to też jest część kultury, ale wszystko zależy od tego, jak się z tego korzysta. Sam słucham raperów, którzy przeklinają, ale nie powtarzam tego w swoich kawałkach ani nawet gdy rapuję ich kawałki. Nie mam takiej potrzeby. Rozumiem, że czasem mocniejsze słowo ma podkreślić emocje, ale dla mnie ważniejszy jest przekaz niż siła przekleństwa. A co do telefonów, to tak, każdy dziś siedzi z telefonem w ręku. Ale pytanie brzmi: co z tym robisz? Ja telefonem nagrałem swój pierwszy numer. (śmiech)
Jesteś częścią zespołu Czemoo, w którym współpracujesz z nastoletnią grupą LockDown. Czym dla Ciebie jest ten skład? Co daje Ci wspólne granie, czego może nie ma w solowych projektach?
Z LockDownem współpracuję dopiero od pół roku, ale już wiem, że to był strzał w dziesiątkę! Ale najpierw doprecyzuję - Czemoo to połączenie "młodszej" części zespołu LockDown, czyli perkusisty Alexa i gitarzysty Saszy. Dołączyła do nas basistka Ada, a ja jestem wokalistą i twórcą tekstów. To idealne połączenie różnych charakterów i energii. Czujemy się ze sobą naprawdę dobrze, nie ma żadnych napięć. Nasze granie daje mi coś, czego nie ma w występach solowych - muzykę na żywo, pełną emocji. Każdy dźwięk zależy od konkretnej osoby, jej nastroju i pomysłu w danym momencie. I to jest magia zespołu. A czego mnie to uczy? Na pewno współpracy i słuchania innych. Tego, że w zespole nie chodzi tylko o to, żeby każdy grał swoje, ale żeby razem stworzyć coś, co ma sens. Uczy cierpliwości, kompromisu, ale też odwagi, żeby dorzucić swój pomysł i zaufać, że grupa go uniesie. Jako lider grupy jestem odpowiedzialny za to, co dzieje się na scenie. Jeszcze się tego uczę. Wszystko, co robię i mówię na scenie, robię w imieniu całego zespołu.
Masz na koncie występy przed takimi postaciami jak Peja, Liroy, Tymek czy Słoń. Pamiętasz pierwszy support, który naprawdę Cię zestresował?
Co do stresu, to raczej czuję ekscytację niż taką klasyczną tremę. Może trochę była przed pierwszymi występami, ale teraz to bardziej energia i adrenalina, które mnie nakręcają. Po każdym koncercie czułem, że dałem z siebie wszystko, ale występ przed Hubertem był wyjątkowy. Wyszedł ze swojej garderoby, by zobaczyć nasz koncert, a kiedy go zobaczyłem za kulisami, dosłownie poczułem, że wchodzę na wyższy poziom - dostałem jeszcze więcej siły. Po koncercie Hubert przybił mi piątkę, a potem napisał do mnie na Instagramie i zaczął obserwować mój profil. I to był ten moment, kiedy pomyślałem: "Tak, mam to. Naprawdę to mam".
Jesteś też autorem hymnu Akademii Warty Poznań. Jak pisało Ci się coś, co miało nieść emocje nie tylko Twoje, ale całej drużyny?
Od początku wiedziałem, że to musi być coś zupełnie innego niż typowa rapowa nawijka. Taki numer ma dodawać siły, motywować i budować atmosferę - być zarówno dla piłkarzy, jak i dla wszystkich, którzy oglądają mecz. Chciałem, żeby było w tym trochę klubowej historii, charakteru Warty i dużo energii. Chyba się udało, bo dostaję sygnały, że ten kawałek naprawdę żyje - pracownicy Warty mówią, że często słychać go w szatni Akademii, w Warciarzu, czyli pociągu klubu, a dzieciaki z Akademii śpiewają go na treningach.
Jak na tak młodego artystę masz już naprawdę solidny dorobek. Czy jest jakiś moment, z którego jesteś szczególnie dumny - tekst, koncert, spotkanie z fanem?
Po każdym występie mówię do mamy: "To był mój najlepszy koncert!". A ona odpowiada: "Zawsze tak mówisz". I może właśnie o to chodzi, że każdy kolejny koncert daje mi nowe emocje i nową energię. Gdybym miał wskazać jeden konkretny moment, to byłby to ten, kiedy widzę, że publiczność wchodzi ze mną w interakcję - że bujają się ze mną, krzyczą. Uwielbiam to. Dobra, powiem szczerze - najbardziej kręci mnie, gdy robią moshpit [miejsce pod sceną podczas koncertu, gdzie publiczność tańczy w bardzo energiczny, często chaotyczny sposób - przyp. red.]. Mam wtedy ochotę wyskoczyć do nich i poczuć ten ogień z bliska. A jeśli chodzi o teksty, lubię wszystkie, bo każdy niesie coś innego. Spotkania z fanami też są dla mnie czymś wyjątkowym. Zawsze mnie cieszy, gdy słyszę, że to, co robię, ma znaczenie, że komuś pomagam, daję siłę. Kiedyś jeden chłopak napisał, że zrobił dla mnie rysunek i chce mi go wręczyć na koncercie. Mam go do dziś. Mam też fanów wśród dorosłych, którzy doceniają moją twórczość.
Co planujesz na najbliższe miesiące? I jak wyobrażasz sobie rozwój swojej kariery w kolejnych latach?
Tak, zdecydowanie czuję, że to dopiero początek! Póki co mam zaplanowany kalendarz do października - sporo koncertów zarówno z zespołem Czemoo, jak i solowo. W czerwcu i lipcu każdy weekend mam zajęty. Zagram choćby przed Whitem 2115, Rychem Peją, Otsochodzi, Young Igim, Miłym ATZ - jeszcze do końca w to nie wierzę! W międzyczasie pracuję nad dwoma nowymi kawałkami. Z Czemoo też mamy ambitne plany - chcemy nagrać wspólną epkę, może nawet uda się ją wypuścić jeszcze w tym roku. Powoli zaczynam też myśleć o mojej drugiej płycie. Na razie jednak skupiam się na singlach i koncertach - chcę pograć, spotkać się z publiką i po prostu żyć tą muzyką.
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025