Kiedyś folk, country i americana, dziś totalna zmiana kursu. Dla wielu Twoich fanów nowe numery to szok i niedowierzanie, choć jak często podkreślają, szok zaskakująco przyjemny. Zrobiło się u Ciebie jakoś przyjemniej i lżej. Coś musiało mieć na to wpływ - pytanie, co?
Na Fantazmacie - mimo tej bardzo zauważalnej zmiany, jeśli chodzi o produkcję i śpiewanie w języku polskim - nadal znajdują się utwory utrzymane w formule okołofolkowej. Nigdy nie zamykałem się na gatunki, choć trzymałem się w miarę obranej estetyki. Jestem jednak osobą o szerokim guście. Przez ostatnie lata mocno dojrzałem, dokonałem bardzo trudnej i żmudnej autoanalizy, która pomogła mi jeszcze bardziej się otworzyć, zdystansować i uwierzyć w siebie. Nadal nad tym pracuję i pewnie zawsze będę pracował, ale już teraz nie boję się odważnych ruchów - robię to, co chcę i co czuję. Zarówno folkowe ballady z gitarą, jak i srogi hałas czy melodyjny pop, to jestem cały ja, więc dlaczego miałbym to w jakikolwiek sposób hamować? To byłoby dla mnie niezdrowe. W mojej twórczości były już flirty z elektroniką, rockiem czy bluesem, więc pomyślałem: Czemu by nie spróbować też popu? Zresztą jedno z haseł towarzyszących nagraniom brzmiało: "Nie boimy się popu", a drugie - "Piosenka jest najważniejsza".
Jak to się przekładało na pracę?
To bardzo nas napędzało i otworzyło na zupełnie nowe doznania, a jednocześnie sprawiło, że trzeba było odłożyć na bok ego. Bo na końcu właśnie "piosenka jest najważniejsza", a nie fakt, czy ja nagrałem tam gitarę, czy wyrzuciliśmy partię, do której byłem przywiązany, lub czy pomysł chłopaków przeszedł, czy nie przeszedł. I wokół tej filozofii zbudowaliśmy cały album. Olbrzymią zmianą jest też to, że aż 8 z 11 utworów na płycie jest w języku polskim. I pomimo nowoczesnej produkcji oraz świeżego spojrzenia na moją twórczość, za które odpowiedzialny jest producencki duet Marcin Zimmer i Michał Gołąbek, postanowiłem pozostać przy pseudonimie Peter J. Birch. Choć z początku zadawałem sobie pytanie, czy to jeszcze na pewno jest Peter... Jednak po premierze singli kilka zaufanych osób (choć też były w lekkim - ale pozytywnym - szoku) stwierdziło, że po przesłuchaniu całości nadal słyszą tego "starego, dobrego Petera", który po prostu ciągle próbuje się rozwijać. A jest też przyjemniej i lżej, bo musiałem wydostać się z otchłani, do której wpadłem przy ostatnim albumie Inner Anxiety. Sporo poukładałem sobie w głowie i teraz bardzo chciałem pokazać swoją jasną stronę, która na co dzień zdecydowanie dominuje, szczególnie w relacjach międzyludzkich. Od takiej strony znają mnie bliscy i dalsi znajomi. Potrzebowałem tego, a widzę, że i odbiór tej zmiany jest bardzo pozytywny. I fajnie. Po tych ostatnich, ciężkich latach na świecie, i w mojej głowie, musiałem złapać trochę słońca. Teraz zapraszam do wspólnego opalania! (śmiech) Choć i melancholii na tej płycie nie brakuje...
Fantazmat zawiera jedenaście numerów. Ale czy któryś z nich ma dla Ciebie naprawdę wyjątkowe znaczenie?
Chyba najbardziej jestem dumny z Forever Now. To bardzo długi utwór, ale ma w sobie coś magicznego. Ma też skomplikowaną linię wokalu, co było dla mnie nie lada wyzwaniem, które sam sobie postawiłem. Mam nadzieję, że podołałem... Ten utwór porusza mnie najmocniej, poruszył też moją rodzinę. A chyba najlepszy komplement powiedział mi Marcin Zimmer, mój współproducent i basista na płycie: "To jest taki utwór, że jak będę miał 80 lat, to puszczę go swoim wnukom i z dumą powiem - grałem tu na basie" (śmiech).
Wielu ludzi śpiewa pod prysznicem, podobno niektórym wychodzą nawet całe utwory. Po obejrzeniu teledysku do utworu Fantazmat zastanawiam się, ile z Twoich kompozycji powstało w wannie?
Dobre pytanie! Pomysły spływają na mnie w różnych, czasem bardzo nieoczywistych miejscach i sytuacjach. Wtedy skupiam się nad ich szybką rejestracją. Już teraz nie przypomnę sobie, czy któryś powstał w wannie, choć starą wannę mam, ale korzystam z niej raczej w formie prysznica. Pamiętam tylko, że delta bluesowy kawałek I've Got This Train z mojej trzeciej płyty wpadł mi do głowy przy goleniu brody. A golę się dość rzadko.
Według mądrych encyklopedii fantazmat to coś, co jest wytworem wyobraźni. Ale przecież każdy z nas ma ją zupełnie inną... Jaka jest Twoja - dziś, kiedy nagrywałeś, a teraz wydajesz swoją nową płytę?
Jest niezwykle bujna i bogata. To mój wielki skarb. Od zawsze bujałem w obłokach i kocham te wyprawy w kosmos. To coś niesamowitego. Zawsze powtarzam, że nawet jak mnie już nie będzie, pozostanie muzyka. Czy może być coś piękniejszego niż przełożenie czegoś, co jest wytworem wyobraźni, na dźwięki, które każdy może poczuć i usłyszeć? Kocham tę metafizyczność i mam nadzieję, że nigdy nie zabraknie mi wyobraźni, by sięgać coraz dalej, za horyzont. Tu aż się prosi o zacytowanie fragmentów piosenki Fantazmat. W moim odczuciu jej wydźwięk jest słodko-gorzki - szukam miejsca, domu, a tak naprawdę utopii, która okazuje się być tylko wytworem mojej wyobraźni. Taki przekaz w pierwszym momencie może nie być tak oczywisty, ale z drugiej strony - po co komu oczywistości? Zawsze jestem zdania - choć to już slogan - że każdy powinien interpretować tekst po swojemu. Jeśli ktoś znajdzie tam coś innego, to właśnie "to" tam jest. I tyle. Przecież każdy z nas nieco inaczej postrzega świat.
Jak powiedziałeś wcześniej, Fantazmat to polsko-angielski album. Skąd u Ciebie to niezdecydowanie?
Początkowo miało być równo pół na pół, ale ostatecznie im dalej szedłem w las z językiem ojczystym, tym bardziej kochałem pisanie w nim. Wiele lat byłem o to pytany i zawsze powtarzałem, że tego nie wykluczam i zrobię to, kiedy to poczuję. I poczułem. Miałem sporo czasu, by nad tym pracować, a to naprawdę nieco inny "sport". Kilka tekstów skonsultowałem też z moimi mistrzami - Lechem Janerką i Wojciechem Waglewskim, czy w ogóle pchać to dalej, czy może lepiej zostawić w szufladzie i pozostać przy języku Szekspira. Jeśli oni mnie nie zbesztali, to wiedziałem, że mogę próbować. A za mikrofonem panowie producenci już mocno mnie przypilnowali i wycisnęli jak cytrynę. Teraz, słuchając całości, mam czyste sumienie, że dykcja jest OK i przekaz jest zrozumiały, co było dla mnie ogromnie ważne. A same teksty ocenicie już sami. Przede mną jeszcze lata pracy, jednak wierzę, że jak na językowy debiut jest dobrze.
Choć pochodzisz z Dolnego Śląska, Twoje zażyłe kontakty z Poznaniem są niezaprzeczalne, czego symbolem może być choćby numer, który nagraliście z Happy Pills na składankę My Name Is Poznań. Za co najbardziej lubisz nasze miasto? I co najbardziej Cię w nim irytuje?
Miasto tworzą ludzie, a w Poznaniu mam masę przyjaciół, których kocham i którzy traktują mnie jak swojego. Zagrałem mnóstwo koncertów w Meskalinie u Benka, zawsze zaglądam do Placówki przy Teatrze Polskim, gdzie widuję Madzię i Dorotkę, czyli "meskalinowe latorośle". Do tego mieszka tu Jakub Martuzalski, który nagrał bębny na płytę, a Zimmer dopiero niedawno wyfrunął do Warszawy... Wszystkie swoje płyty nagrałem u Przemka "Perły" Wejmanna w Perlazza Studio, dopiero Fantazmat został nagrany tylko częściowo w Poznaniu w Oko.Litza Studio, a reszta w Warszawie. Mogę tak wymieniać bez końca, bo Poznań to naprawdę "miasto doznań", ja zawsze doznaję tu szczęścia. I nie dziwię się, że niektórzy myślą, że jestem z Poznania, bo na pewno mógłbym z niego być, choć Wołów jest w moim sercu "forever", niezależnie czy wyląduję kiedyś gdzieś indziej. Jako przyjezdny mam łatwiej, więc do tej pory raczej nic mnie w Poznaniu specjalnie nie irytowało, ale żeby nie było tak słodko, przyznam, że podczas ostatniego pobytu na Next Fest myślałem, że zwariuję przez te wszystkie remonty (śmiech).
Z reguły o to nie pytam, ale jaką rolę odgrywają rodzina i przyjaciele w Twoim życiu - również tym muzycznym?
Olbrzymią! Bez nich nie dałbym sobie rady na wielu płaszczyznach i pewnie nie zrobiłbym wielu rzeczy. Za każdym, najdrobniejszym sukcesem stoi grupa ludzi, a ja mam do ludzi ogromne szczęście i wspaniałą, wspierającą rodzinę.
Płyta jeszcze się nie ukazała, ale już po pierwszych singlach i klipach widać, że jej odbiór może być świetny. Czy czujesz, że to właśnie może być ten moment, w którym nadszedł Twój czas? A jeśli tak, to czym chciałbyś, żeby był?
"Moim czasem" byłaby możliwość grania koncertów z całym zespołem, żeby na te koncerty przyszło trochę osób, żebym nie musiał wiecznie martwić się o pieniądze, wokół których wszystko wszędzie się kręci. Życzę sobie, by było mnie stać choćby na wynajęcie busa i godne zapłacenie muzykom. Dla mnie nawet nie musi zostawać, choć wiadomo, że byłoby fajnie... Odkąd jestem sprzedawcą billboardów, mam stały dochód, co bardzo doceniam, i jak widać, to wcale nie hamuje moich poczynań, a może nawet daje więcej siły i możliwości do działania. Trzeba jednak pamiętać, że nie byłoby płyty, gdyby nie udana akcja crowdfundingowa. Jestem niebywale wdzięczny każdemu, kto wziął w niej udział! Swoją drogą, odbiór singli przeszedł moje najśmielsze oczekiwania i "statystyki się zgadzają". Choć ostatnio trochę rozmyślałem i dyskutowałem o tym, jak to wszystko się zmienia i że zamiast o muzyce mówimy o liczbach, zupełnie jakbyśmy oglądali piłkę nożną czy koszykówkę... Ale rzeczywistość jest brutalna i albo przyjmujesz te zasady gry, albo cię nie ma. Ja przyjąłem zasady, poznałem wiele nowych rzeczy, próbuję rozwinąć skrzydła i stale poszerzać grono swoich odbiorców. Zawsze będę tworzył - niezależnie od tego, czy będzie mnie słuchać dziesięć czy milion osób.
Rozmawiał Sebastian Gabryel
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023