Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

MY NAME IS POZNAŃ. Nie cenzuruj Lulu!

- Chcemy powiedzieć, że w całym tym chaosie jest nadzieja i światło, a zło, które w nas siedzi, można zmienić w coś pięknego - mówią Maja Beżi, Stachu Psie Serce i Bobek Bobkowski, twórcy poznańskiego projektu Lulu Suicide.

. - grafika artykułu
Lulu Suicide, fot. materiały prasowe

"Hi, I'm ready to die" to - wzorem tytułu - album przewrotny, bolesny, ironiczny i do bólu szczery. Z jednej strony przypomniał mi o Nirvanie i jej "I Hate Myself and I Want to Die", z drugiej - o zagubieniu obecnego młodego pokolenia. Jaką wiadomość chcecie wysłać swoim rówieśnikom jako Lulu Suicide?

Stachu Psie Serce: Że niektóre osoby mają od dziecka wdrukowany w siebie ból i smutek, ale fajnie go mieć, jeśli masz kogoś, z kim możesz go przeżyć.

Bobek Bobkowski: Ja w swoim życiu miałem kilka momentów, kiedy już byłem "ready to die". Myślałem wtedy, że to jedyna i słuszna droga, ale nie poszedłem nią i od tamtej pory przeżyłem wiele miłych chwil. Czarne myśli czasem wracają, ale ostatecznie lepiej żyć...

Maja Beżi: Myślę, że Lulu Suicide chce przekazać ludziom, że każdy z nas nosi w sobie demony i czasami chce zniknąć z tego świata - i to jest normalne. Boimy się o tym mówić, bo "nie wypada" albo inni "mają gorzej", i przez to wstydzimy się tego, co czujemy. Chcemy powiedzieć, że w całym tym chaosie jest nadzieja i światło, a zło, które w nas siedzi, można zmienić w coś pięknego.

Skoro już była mowa o Nirvanie - czy jest jakiś album, do którego najczęściej wracacie w chwilach, gdy nic nie ma sensu? Jakie muzyczne katharsis poleca trio z Lulu Suicide?

B.B.: "Walk in the Fire" Strangeways.

S.P.S.: "Kid A" Radiohead.

M.B.: "Forever" Cranes. To też moja największa inspiracja, jeśli chodzi o Lulu Suicide.

Wasze brzmienie to z jednej strony mgła i introspekcja, z drugiej - brud i krzyk. Jak wygląda ten balans między delikatnością a hałasem, kiedy tworzycie? Każdy z Was wnosi do Lulu inną temperaturę emocji?

M.B.: Na pierwszy rzut oka można powiedzieć, że największym "metalem" w naszym zespole jest Bobi i on dba, żeby był ten "gruz", a ja i Stachu tańczymy do popu i lubimy róż. Ale nie do końca tak jest. Mimo że słuchamy różnych rzeczy, zachwycają nas podobne motywy. Ja słucham dużo shoegaze'u i post-punka. I to wszystko tworzy taki supermiks.

B.B.: Mnie od młodości bardzo kręci zespół Type O Negative, który - moim zdaniem - idealnie balansuje pomiędzy ciężkim, siarczystym graniem a jakimś takim seksownym, wzruszającym i zwiewnym pejzażem. Odkąd zacząłem robić muzykę, zawsze chciałem mieć zespół, który grałby delikatnie, a jednocześnie ciężko.

S.P.S.: Technicznie balans ten powstaje, gdy złożymy wykręcone, metalowe brzmienie gitar, ale nie pchniemy go w stronę szybkich i skomplikowanych riffów, tylko osiądziemy spokojnie na kilku pomniejszonych akordach - i do nich pozawodzimy.

Wasza muzyka flirtuje z estetyką lat 90., ale nie ma w niej taniej nostalgii. Co według Was różni dzisiejsze emocje od tych sprzed trzech dekad?

S.P.S.: Według mnie te emocje się nie zmieniły. Ludzie czują te same rzeczy, tylko "serwisują" je w inny sposób. My robimy to przy pomocy narzędzia zwanego Lulu Suicide.

M.B.: Myślę, że wtedy było dużo powodów, by nienawidzić świata i siebie - to były zupełnie inne czasy. Dzisiaj zarzuca się ludziom, że są smutni na pokaz, romantyzuje się ból. W tym też nie ma nic złego, każdy ma swoją drogę, ale myślę, że między innymi dlatego wielu ludzi wraca do muzyki lat 90., bo ona jest autentyczna.

B.B.: Osobiście bardzo lubię lata 80. i 90. i mam tam kawałek serca, mimo że urodziłem się w 1994 roku. Mimo to nie spoglądam z tęsknotą wstecz, próbując cofnąć czas - patrzę raczej w przód, jednocześnie czerpiąc dużo inspiracji z minionych lat. Może dzięki temu w naszej muzie jest jakieś wysmakowanie, dzięki któremu nie robimy poruty!

"Hi, I'm ready to die" to dla mnie shoegaze, ale też kilka innych stylów. A co zostało między Wami - nie trafiło na pierwszą płytę - i być może ujrzy światło dzienne przy kolejnej okazji?

S.P.S.: Niebawem znajdziecie odpowiedź na to pytanie...

M.B.: Obecnie jesteśmy w trakcie tworzenia nowej płyty, gdzie będzie trochę więcej "gruzowych" gitar i synthów. Trzymamy jeszcze piosenki o bardziej delikatnym charakterze, gdzie jest dużo zwiewnych gitarek, ale mamy też nagrane demo piosenek grunge-metalowych. Planujemy wydać też epkę po hiszpańsku.

B.B.: Myślę, że Lulu będzie dalej robić piosenki w myśl hasła: "lekko, mocno, wzruszająco". Jako producent naszych piosenek sądzę, że nowe wydania będą bardziej przemyślane i dojrzałe względem pierwszej płyty. Oczywiście wciąż będziemy mieć w tym ścianę gitar, grunge'owy sznyt, emocjonalność i climaxowe wyciskanie łez.

W cyfrowym świecie nazwa Lulu Suicide to dość ryzykowny wybór. Nigdy nie baliście się, że przez nią stracicie zasięgi? Pytam, bo dziś promocja muzyki dzieje się głównie w internecie, a wiemy, że niektóre słowa kluczowe mogą przysporzyć problemów. I jaka w ogóle jest geneza tej nazwy?

M.B.: Powstała przypadkiem na przełomie 2022/2023 roku, gdy robiłam z nudów grafikę w Photoshopie, która ostatecznie stała się okładką tytułowej płyty. Pamiętam, że popatrzyłam na nią i pomyślałam, że wygląda jak okładka krążka zespołu, który mógłby nazywać się Lulu Suicide. To przyszło nie wiadomo skąd - połączenie dwóch skrajnych znaczeniowo słów. Na początku trochę się baliśmy, ale potem stwierdziliśmy, że ta nazwa powinna zostać. I okazało się, że nie jest aż tak źle, bo można znaleźć nas na serwisach streamingowych.

B.B.: Mnie denerwuje takie cenzurowanie, bo to robi z ludzi idiotów. Cieszę się, że odważyliśmy się na wybór tej nazwy, bo nie dość, że - moim zdaniem - jest bardzo chwytliwa, to dla mnie była i jest rodzajem sprzeciwu wobec cenzury. Okazuje się, że i z taką nazwą da się dotrzeć do słuchaczy - co więcej, czasem robi nam reklamę...

S.P.S.: Słowa są po to, by coś opisywać, i nie wiem, dlaczego mielibyśmy z tego nie korzystać. Jako dziecko nigdy nie rozumiałem, dlaczego w filmach z oznaczeniem PG-13 ludzie się zabijają, ale gdy uprawiają seks, to już dostają kategorię PG-18. Przecież uprawianie seksu jest bardziej "ludzką" czynnością niż zabijanie! Tego typu zabiegi tworzone są po to, by korporacje i dystrybutorzy mogli mieć czyste ręce, a ludzie - jak będą chcieli - i tak w internecie znajdą sobie wszystko, co ich zainteresuje.

Poznań to miasto z mocną alternatywną sceną. Czujecie się jego częścią? A może wolicie być trochę obok, trochę przeciwko?

M.B.: Tutaj wszystko się zaczęło i tutaj się poznaliśmy. W Poznaniu zagraliśmy też pierwszą próbę i koncerty. Możemy śmiało powiedzieć, że to nasz muzyczny domek. Większość naszych słuchaczy jest z Zachodu, więc chcielibyśmy zacząć koncertować także za granicą.

B.B.: Siłą rzeczy jestem częścią Poznania, bo urodziłem się tutaj. Swego czasu mieszkałem wiele lat na Śląsku i zauważyłem, że "Ślunzoki", w przeciwieństwie do "Poznanioków", są bardziej życzliwi i otwarci, co od razu pokochałem. Ale po latach wróciłem do Poznania i z czasem polubiłem to miasto. Staram się zaistnieć na tej scenie muzycznej.

S.P.S.: Ja czuję się częścią Poznania. Mieszkam w nim od urodzenia, ale nasz zespół z pewnością nie do końca do niego przynależy. Nasz projekt już rozlewa się po świecie - i to wcale nie dlatego, że w założeniu był tworzony pod rynek zagraniczny. Po prostu takie już się to Lulu urodziło i takie jest!

Rozmawiał Sebastian Gabryel

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025