Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Muzyczna partytura i szukanie wyłomów

23 czerwca w Teatrze Polskim w Poznaniu miał premierę spektakl Faustus na podstawie Doktora Faustusa Tomasza Manna w reżyserii Katarzyny Minkowskiej, według scenariusza Tomasza Walesiaka. - Chcieliśmy dać pod rozwagę widzowi nie tylko to, czy Adrian jest, czy nie jest geniuszem, ale także istnienie albo nieistnienie diabła, który albo jest wytworem gorączki twórczej Adriana, albo naprawdę zawiera z nim pakt. Czy Adrian zawdzięcza bycie geniuszem siłom zła - czy niekoniecznie nim w ogóle jest? - pytają twórcy spektaklu.

Grupa aktorów na scenie. Część aktorów w kostiumach i maskach, inni ubrani zwyczajnie. Odgrywają scenę - grafika artykułu
"Faustus" w Teatrze Polskim, fot. Maciej Zakrzewski

Skąd pomysł na adaptację Doktora Faustusa?

Katarzyna Minkowska: Sam pomysł wziął się, jak to zwykle bywa, z rozmów z dyrektorem Maciejem Nowakiem. Wspólnie uznaliśmy, że opowieść muzyczna byłaby dobrą kontynuacją naszej drogi robienia trochę muzycznych spektakli. Drugim powodem była chęć sproblematyzowania sytuacji wojny z którą próbujemy się zmierzyć, która dociera do nas tylko skraweczkami, a przecież toczy się tuż za naszą granicą. U Manna powidok wojny także infekuje bohaterów, a jednak wszyscy próbują go ignorować jakby nie było tematu i rozmawiają o muzyce. To ją traktują jako przyczynek do rozpraw i rozmów.

Czy muzyka komuś z Was jest szczególnie bliska, np. z racji wykształcenia?

Tomasz Walesiak: Ja jestem głuchy kompletnie jeśli chodzi o muzykę, więc dla mnie ten spektakl jest opowieścią o artystach wobec rzeczywistości, wobec siebie nawzajem i ich różnych podejściach do sztuki. I w tym sensie muzyka w naszym spektaklu staje się bardzo uniwersalna. Na scenie orkiestra jest cały czas obecna, muzyki jest bardzo dużo i cały czas koresponduje ona ze spektaklem, wypełnia go w zasadzie w sposób równoprawny z tekstem. Gdy pisaliśmy tę adaptację rozmawialiśmy o tym, że jest to jakiś rodzaj partytury, która będzie do wykonania przez aktorów wraz z muzyką, która nie jest przy tym muzyką tła, tylko równoprawnym uczestnikiem spektaklu.

K.M.: Powieść Manna jest w Faustusa bardzo silnie wkomponowana. Naszym pomysłem adaptacyjnym było to, by zakomponować spektakl używając powieści, a także narzędzi choreograficznych, plastycznych czy tekstowych. "Edukacja" muzyczna w tym spektaklu postępuje, ale uzasadnia ją pomysł inscenizacyjny, który polega na przepisywaniu nazw na cyfry, a z cyfr robienia muzyki. Borykaliśmy się z tym, bo z takiego pomysłu wynika trudna struktura sceniczna. Mnie jest bliska muzyka, bo faktycznie mam wykształcenie muzyczne i przy tym spektaklu bardzo przydały mi się te narzędzia.

To dopiero druga adaptacja tego tekstu w polskim teatrze, pierwszą była ta w wykonaniu Grzegorza Jarzyny ponad 20 lat temu, której pewnie nikt z nas nie widział.

K.M.: Nikt z nas nie widział, ale grał tam Jan Frycz, czyli tata naszego kompozytora (Wojciecha Frycza - przyp. red.).

T.W.: I widzieli ją niektórzy aktorzy Teatru Polskiego w Poznaniu.

K.M.: Czyli czujemy się jakoś połączeni z tamtą inscenizacją.

Rozumiem, że sporo trzeba było jednak dopisać, bo - co by nie powiedzieć - Doktor Faustus jest właściwie pozbawiony dialogów.

T.W.: Doktor Faustus jest o jednej postaci, jest biografią genialnego kompozytora spisaną przez jego przyjaciela. I tę strukturę zachowaliśmy w spektaklu. Ale przez to, że znamy ten zespół, bardzo go lubimy, postanowiliśmy pracować nad pozostałymi postaciami dużo głębiej niż zostało to zapisane w powieści. Stworzyliśmy rodzaj konstelacji wokół Adriana Leverkühna i nawet jeśli inni bohaterowie nie są centralnymi postaciami w danej scenie, towarzyszą Adrianowi na scenie. Zaczęliśmy przypisywać każdej postaci motyw muzyczny i traktować te motywy jako elementy większej struktury muzycznej.

Czy wierzycie, że powieściowy Leverkühn jest geniuszem? Czy to w ogóle jest istotne pytanie?

K.M.: Istotne jest pytanie, kto powołuje do życia geniusza i kto utrzymuje taką narrację. Staramy się tak zarysować sceniczny świat, żeby każdy mógł samodzielnie odpowiedzieć sobie na to pytanie, bo każda z postaci ma inny ogląd na tę sprawę. Oczywiście dla Serenusa Zeitbloma Adrian jest geniuszem, dla diabła możliwe, że też. Jednakże emancypacja różnych postaci pochodzących z tej biograficznej struktury była dla nas ważnym elementem adaptacji. Wybór i Jakuba Papugi, i Michała Kalety do głównych ról jest ze sobą sprzężony - myśleliśmy w tym spektaklu nie o konkretnych pojedynczych postaciach, ale raczej o parach i konstelacjach.

T.W.: Chcieliśmy dać pod rozwagę widzowi nie tylko to, czy Adrian jest, czy nie jest geniuszem, ale także istnienie albo nieistnienie diabła, który albo jest wytworem gorączki twórczej Adriana, albo naprawdę zawiera z nim pakt. Czy Adrian zawdzięcza bycie geniuszem siłom zła - czy niekoniecznie nim w ogóle jest? To jest coś, co staraliśmy się zachować.

Czy zgodzicie się, że opowieści takie jak Doktor Faustus, o wzlocie i upadku wielkiego artysty, nie są specjalnie modne i interesujące dla współczesnego widza? Czy dlatego chcecie uwypuklić losy bohaterów drugiego planu - zwłaszcza kobiet?

K.M.: Nie nazwałabym tego tak, bo to dotyczy i mężczyzn, i kobiet - chodzi o kwestię znajdowania swojego głosu...

T.W.:...wobec dosyć patriarchalnej narracji, jaką powołał do życia Tomasz Mann. Dla mnie prywatnie lektura Manna była trudna w niektórych momentach, nawet miejscami irytująca takim właśnie bardzo patriarchalnym podejściem. To, jak Mann opisuje postaci kobiece, jest wręcz anegdotyczne - wszystkie są charakteryzowane w tej książce przez dłonie: mają albo praktyczne, albo rzetelne dłonie itd. Nie mają za bardzo innych cech charakteru; a jeżeli mają, to są histeryczne, fatalne, tragiczne. Tak więc nie unikamy tego tematu i pracowaliśmy z aktorkami, aby te postaci kobiece wydobyć, ale myślę, że zrobiliśmy to w zróżnicowany, nieoczywisty sposób. Niekoniecznie jednoznacznie krytyczny wobec Manna. Serenus też został potraktowany bardzo patriarchalnie - Mann zapisał go jako osobę, która żyje po to, aby wspierać geniusza, aby być dla niego, przez co traci swoją podmiotowość, a w dodatku jako jedyny zostaje wysłany na wojnę, gdzie również traci swoją podmiotowość. Czy to jest współczesne odczytanie?

K.M.: Odczytanie przez współczesne myślenie. Ta patriarchalna narracja wydaje się po prostu śmieszna przez to, w jaki sposób potrafi być opresyjna. Wszyscy przyjmują te same zasady, a można po prostu powiedzieć - nie przyjmuję ich. I wtedy te rzeczy stają się zabawne.

Nawiążę do Waszych dwóch poprzednich spektakli, które widziałem: Cudzoziemki Teatru Polskiego w Poznaniu oraz Mój rok relaksu i odpoczynku Teatru Dramatycznego w Warszawie. Miały one "półotwartą" formę, to znaczy pojawiała się tam każdorazowo postać, która była na granicy świata fikcyjnego, bezpośrednio połączona z widownią i co rusz zwracająca się do niej. Konstrukcja narracji u Manna również by do tego prowokowała. Ale tutaj tak nie zrobiliście.

K.M.: Nie, tutaj tak nie zrobiliśmy, albo raczej - pośrednio. Mamy kogoś, kto dyryguje tym światem - ale mamy też postać Klaryssy Rodde, która też próbuje wymknąć się inscenizacji.

T.W.: Wydaje mi się, że tutaj to jest bardziej skomplikowane, tu jest kilka takich postaci czy elementów spektaklu, które są na granicy, ale chyba aż tak jej nie przekraczają jak w tych spektaklach, o których wspomniałeś. Klaryssa to jest u Manna aktorka, więc nie mogliśmy nie skorzystać z tego. Do widowni mówi też w naszym przedstawieniu z nagrania wideo Tomasz Mann...

Kostiumy dużo mówią chyba w Faustusie o postaciach. Bohaterki w Waszym spektaklu bardzo przykuwają wzrok...

K.M.: Kostiumy są dość mocno postawione, postacie wpisują się w pewien typ, ale mówią zupełnie inne rzeczy niż sugerowałoby to, jak wyglądają. Są takie, jakimi mógł je przedstawić Mann. Z jednej strony Monika Roszko ma na sobie dużo przezroczy, tak żeby przypominała bohaterkę z filmu noir, a z drugiej mówi zupełnie trzeźwe rzeczy. Kornelia Trawkowska kreuje klika ról i ma na sobie kostium, który pomaga jej się wcielać w bardziej egzotyczne postaci, jak wiedźma morska.  

T.W.: Założeniem dramaturgicznym było to, że narracja, z którą mamy do czynienia, to jest narracja Manna, czyli Serenusa. A postaci kobiece czy sam Serenus w późniejszej części spektaklu szukają jakichś wyłomów.

Czy słynny XXV rozdział powieści potraktowaliście jakoś specjalnie, czy go właśnie ignorujecie? Mowa oczywiście o dialogu z diabłem. Czy próbowaliście od tego uciec, odbić się, a może tę część wyróżnić?

T.W.: Wyróżnić. Poszliśmy za sugestią Manna, czyli wątkiem Małej Syrenki, w którym potraktowana jest jak siostra w cierpieniu Adriana Leverkühna. Syrenka towarzyszy nam w tym spektaklu i ona również zawiera swój pakt. To jest spektakl, w którym jest więcej niż jeden pakt...  Trochę się tym też zabawiliśmy.

K.M.: Pakty więc są, nie zniknęły.

Rozmawiał Adam Domalewski

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2023