Kultura w Poznaniu

Rozmowy

opublikowano:

Fantazjowanie o wsi

- Pojawiające się w moich pracach historie nie są przeze mnie wymyślane, lecz wywodzą się z podświadomości - mówi mieszkająca w Poznaniu artystka Magdalena Starska*. W marcu wydała artystyczną książkę z pocztówkami Dreaming Wolf Mother.

, - grafika artykułu
Magdalena Starska, "The first mother of moles", z książki "Dreaming Wolf Mother", fot. archiwum prywatne

Prace, które ukazały się w Dreaming Wolf Mother, powstawały na wczesnym etapie macierzyństwa...

Powstawały w okresie pół roku, gdy karmiłam dziecko. Myślę, że pod wpływem oksytocyny rysowałam wtedy inne obrazy, niż zwykle mi wychodzą. Miałam w ciągu dnia wolną chwilę, nawet jeśli była krótka, kiedy w moim życiu panował spokój. Czasami to było czterdzieści minut, innym razem półtorej godziny... Nie było problemu, żeby tworzyć. Chciałam tą książką upamiętnić tamten piękny czas.

Czy tytuł Dreaming Wolf Mother odnosi się do Pani - była Pani taką "Śniącą Matką Wilczycą"?

Tak, to jest trochę o mnie. Jestem teraz w trakcie projektowania kostiumu wilczycy. Mam zamiar się w niego ubrać i dać ludziom taki piękny moment możliwości fantazjowania, który wtedy miałam w sobie.

Informując o premierze książki wspominała Pani, że będzie ona właśnie obiektem towarzyszącym performance'owi.

Tak, książeczka będzie wykorzystana do performance'u polegającego na wspólnym malowaniu. Będę wilczycą trzymającą książkę zawierającą piętnaście prac - czyli piętnaście różnych światów, fantazji, form, wolności i moich przeżyć. Ta liczba sygnalizuje, że może być ich więcej. Chcę wcielić się w wilczycę, aby przekazać swoją moc - zachęcić innych do tego, by też wytworzyli taki swój własny świat czy wiele światów poprzez wspólne działanie. Będę w tym procesie malowania pomocniczką, ułatwiając im pracę i zapewniając spokój. Nie wiem czy to wyjdzie, zaplanowałam to jako eksperyment.

Kiedy ma się odbyć?

Mam to działanie zaplanowane już od dwóch lat. Spróbuję to zrobić w końcu w tym roku. Planuję przeprowadzić ten performance w Anglii, w okolicach New Castle.

Co ma Pani na myśli mówiąc o fantazjowaniu?

Fantazjowanie, marzenia i bycie w stanie śnienia to też jest praca. Aborygeni popadają w stan nazywany dreaming. To skrajnie odmienny stan umysłu od tego, jaki jest obecny w mieszczańskich przestrzeniach, w których żyjemy na co dzień. U nas przeważa racjonalizm, twarde stąpanie po ziemi i przedsiębiorczość.

Śnienie wyobrażam sobie jako stan połączenia z tym, co nas otacza i wiedzę, którą dzięki temu zyskujemy. Wszystko staje się wtedy symboliczne, a ja mogę się wcielić w Wilczycę. W macierzyństwie reprezentuje ona dla mnie umiejętność skoncentrowania się na byciu poza rzeczywistością - indywidualizm, wolność, możliwość przeniesienia się w świat fantazji bez żadnych ograniczeń.

Dlaczego książka ma angielski tytuł?

Skojarzenia związane ze wspomnianą sytuacją miałam w języku angielskim i trochę nie wiem, jak to przełożyć na polski. Z jednej strony można powiedzieć, że ja śnię o tej Wilczej Matce, z drugiej - "Matka wilczyca znajduje się w stanie śnienia". Te dwa tłumaczenia są w sumie skrajnie różne... a połączenie ich razem w tytule wydaje mi się cudowne.

Jak jest teraz - czy znajduje Pani więcej czasu na sztukę niż w tamtym okresie, czy jednak macierzyństwo pochłania prawie cały czas wolny?

Nadal znajduję czas na tworzenie. Jednak wtedy - pewnie z powodu oksytocyny, melatoniny, cudownych hormonów i naturalnej chemii, którą mamy w organizmie - odczuwałam większy spokój. Obecnie trudniej mi jest uzyskać taką koncentrację jak w tamtym czasie.

Czyli jeśli jest się matką tworzy się inną sztukę?

Przez to, że jest się pod wpływem różnych hormonów, jest pewna różnica. Sama dobrze się w tym odnalazłam i czerpałam z tego doświadczenia. Niektórym może to jednak przeszkadzać.

W tytułach prac często pojawia się słowo "abundance", czyli "obfitość", motyw karmienia piersią, występują postaci różnych, zwierzęcych matek.

Obfitość ma też i inne znaczenia - uważam, że każdy człowiek mógłby ją w sobie pielęgnować. Każdy z nas może być źródłem obfitości, czyli dawania z siebie czegoś światu zewnętrznemu. Nasze zasoby są nieograniczone, to tylko my sami ograniczamy się, bardziej przez myśli niż posiadane możliwości. Obfitość jest też zakorzeniona w karmieniu. Przez to, że kobieta ma mleko, jest w nią wpisana ta symbolika.

Wiele z prac w książce odnosi się do natury, to w przyrodzie rozgrywa się akcja różnych magicznych scenek. Czy mieszka Pani na wsi, czy tę wieś traktuje raczej symbolicznie, jako źródło inspiracji?

To wyraz marzeń, fantazjowania o życiu na wsi. Gdy tylko mogę wyjeżdżam właśnie tam. Jestem splątana przez szereg różnych systemów wiążących mnie z miastem. Bardzo ciężko się z tego wszystkiego wyplątać. Malowanie domu na wsi w otoczeniu przyrody w trochę psychodeliczny sposób sprawia mi gigantyczną przyjemność. Dzięki takiemu procesowi przenoszę się w tamtą przestrzeń. Mam nadzieję, że w końcu spełni się to również w rzeczywistości.

Zastanowiła mnie praca Nasza mikro-podróż z najdziwniejszą rzeczą, w której zwierzę jest bardzo duże, a ludzie niewielcy.

Dotyczy tej kwestii, że człowiek znajduje się w tej przyrodzie, a tak naprawdę jest po prostu mniejszy. Jego podróż - jakkolwiek by ją rozumieć - jest tak naprawdę tylko jedną z wielu, które się odbywają w świecie dookoła nas. Idąc przez las myślimy o sobie, jacy jesteśmy duzi i jak ważne jest to, co przeżywamy. Tak naprawdę dookoła dzieją się często o wiele "większe" historie.

Wiele z sytuacji przedstawionych przez Panią w obrazach ma aurę odbywających się rytuałów ku czci różnych matek, kojarzących się z magią, kultami animistycznymi. Zwierzęta, jak psy czy krety, oddają "pokłony" swoim boginiom-matkom. Czy odwołuje się w tym Pani również do słowiańskości?

To bardzo intuicyjne prace. Nie przeczytałam iluś tam książek o słowiańskiej kulturze. Oddaję moje wyobrażenia o przyrodzie i świecie. Chyba nie nazwałabym nawet ich mianem "słowiańskich". Odwołuję się raczej do umiejętności brania przyrody i dorabiania do tego własnej przygody, w połączeniu z naturą. Nigdy nie wiem, co namaluję, to wszystko samo ze mnie wypływa. To tajemnica, będąca częścią sztuki. Nie wszystko możemy wiedzieć.

Rok temu brała Pani udział w cyklu działań online organizowanym przez Galerię WY - Długim i nudnym rysowaniu. Zademonstrowała Pani wówczas swoją autorską technikę, polegającą na rysowaniu metalowym drutem przez kalkę, co powoduje, że nie ma się pełnej kontroli nad powstającym rysunkiem. Czy w dalszym ciągu się nią Pani posługuje?

Zaczęłam korzystać z tej techniki już bardzo dawno temu, potem na pewien czas jej zaprzestałam. Czarny rysunek w pracach, które trafiły do książki Dreaming Wolf Mother został właśnie zrobiony przez kalkę. Wyciąganie z czerni, odciskanie na czarnej kalce jest ciekawsze, pozbawia mnie kontrolowania tego, co wyjdzie i się wydarzy. Ja i tak nigdy nie planuję tego, co narysuję. Wykorzystywanie kalki sprawia, że to działanie staje się jeszcze lepsze - pogłębia poczucie, że to wszystko "samo się dzieje i pojawia". Teraz poszłam już jednak w coś innego.

W co?

Próbuję malować bez konturów. Wtedy zajmowałam się tworzeniem i wypełnianiem ich, a obecnie jest dużo farby, plam barwnych.

Czy rysuje, maluje Pani razem ze swoimi dziećmi?

Bardzo rzadko, ale zdarza się. Kiedyś napisałam też książkę dla dzieci Patykowy chłopiec, do której trafiło parę ilustracji wykonanych przeze mnie razem z córką. Moje dzieci lubią tworzyć samodzielnie. Najmłodsza, niespełna dwuletnia córka chciałaby malować non stop, tyle że przy małym dziecku łączy się z bardzo dużym sprzątaniem.

Czy kiedyś uczyła Pani rysowania studentów kierunków artystycznych?

Nigdy nie uczyłam niczego rysować ani malować. Na Uniwersytecie Artystycznym prowadzę  przedmiot Wiedza o materii. Opiera się on bardziej o konsultacje dla studentów niż naukę technik.

Czy przy tworzeniu prac przykłada Pani wagę do realizmu przedstawienia?

W ogóle, choć ostatnio trochę zaczęłam się nad tą kwestią pochylać, aby moje prace miały w sobie pierwiastek "profesjonalności". U mnie choćby same kolory zawsze miały charakter symboliczne. Wszystkie elementy przedstawienia służą oddaniu historii, nie prezentacji umiejętności malarskich.

A jak rekompensuje sobie Pani w codziennym życiu ten element natury, którego brakuje w mieście?

Mam w domu, w mieście trochę jak na wsi. Czasami palę w kominku, suszę zioła na parapecie. Porozstawiałam w swoim mieszkaniu małe, kiełkujące roślinki, piekę chleb na zakwasie. Dużo czasu spędzam w domu i ze swoimi dziećmi. Jest trochę tak, jakby świat zewnętrzny miasta dla mnie nie istniał.

Rozmawiał Marek S. Bochniarz

*Magdalena Starska - ur. w 1980 roku, mieszka i pracuje w Poznaniu. Autorka rysunków, performance'ów i instalacji. Ukończyła poznańską Akademię Sztuk Pięknych w 2005 roku. Na przełomie 2007 i 2008 roku odbyła półroczną podróż nastawioną na badanie kultury Ameryki Południowej. Od 2008 roku członkini grupy Penerstwo. W 2010 roku otrzymała stypendium Ministerstwa Kultury, a w 2014 stypendium Młoda Polska. Od 2016 roku pracuje jako asystentka w Pracowni Kształtowania i Transformacji Przestrzeni na Wydziale Multimedia na Uniwersytecie Artystycznym w Poznaniu. Przez ostatnie 10 lat podłożem jej działań artystycznych był zamysł kreowania sytuacji wspólnotowych - tego, w jaki sposób to, co osobiste i indywidualne, może być wartościowe w sensie społecznym.

  • Magdalena Starska, Dreaming Wolf Mother
  • Wydawnictwo Uniwersytetu Artystycznego w Poznaniu 2021
  • książkę można kupić bezpośrednio u artystki, pisząc na e-mail: starskamagdalena@gmail.com

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2021