Akty etyczne i akty cielesne

Laureatem tegorocznej Poznańskiej Nagrody Literackiej został Michał Witkowski - pisarz i publicysta znany z częstych prowokacji obyczajowych. Niektórzy uznali ten wybór za kontrowersyjny.
Witkowski jest w oczywisty, niekwestionowany sposób bardzo ważną postacią polskiej literatury. Wśród krytyków pojawiają się oczywiście głosy, że jego twórczość jest nierówna, że rozmienia on swój talent na drobne, są i tacy, którzy nie akceptują jego działalności medialnej. Nie znam jednak nikogo, kto kwestionowałby najwybitniejsze dokonania Witkowskiego.
W jego portfolio jest różnorodna literatura, również różnej jakości...
To zacznijmy od początku. Zadebiutował błyskotliwym tomem opowiadań "Copywright", a niedługo, bo cztery lata po nim, przyszła ta powieść niesłychana. Powieść gejowska, czy właściwie należałoby powiedzieć za jej autorem - pedalska, "Lubiewo". To książka wybitna, frenetyczna, taka, która pozostanie w pamięci literatury, gdy wypadnie z niej wiele innych, zdawałoby się, bardziej obecnie cenionych utworów. Dalej mamy "Fototapetę", zbiór zaskakujący, opowiadający o trywialnych doświadczeniach lat 90., np. o wyjeździe na handel do Ukrainy. Nie są to opowiadania wywrotowe, nie wiercą w duszy tak głęboko jak "Lubiewo", za to odsłaniają doskonałego pisarza. Witkowski swoim dotknięciem, frazą, okiem zamienia rzeczy nieliterackie w bardzo dobrą literaturę. I ten cud przemieniania banału w znakomitą opowieść przytrafia się tylko najwybitniejszym pisarzom. Powieść "Barbara Radziwiłłówna z Jaworzna-Szczakowej" jest z kolei świetnie skonstruowana i przemyślana. Widać już niezbicie, że Witkowskiego interesuje queer, polsko-pedalski paradoks.
Później przychodzi szereg utworów, w których autor próbuje różnych konwencji: powieści kryminalnej, sensacyjnej, obyczajowej. Nie jest to przypadkowe, wydaje się, że zbacza Witkowski tam, gdzie zbaczać lubią czytelnicy. Chcemy zaglądać w społeczne pogranicza, gdzie żyją przestępcy i prostytutki, lubimy słuchać o tajemniczych morderstwach i sprawach półświatka. Witkowski pracuje z tworzywem społecznych mitów, snobizmów, z tworzeniem nas i naszej mentalności przez media. Są to książki udane mniej lub bardziej, ale nie lekceważyłbym ich, bo nie są to proste kryminały, jakimi zachwyca się Polska. Witkowski buduje postać, intrygę, tło społeczne, anturaż zachowań i języków, co jest pełniejsze, ciekawsze, czujniejsze.
I przychodzi "Autobiografia". Gdyby nie było "Autobiografii", nie byłoby tej nagrody. W naszej nagrodzie, będącej nagrodą za całokształt, bardzo ważny jest regulaminowy zapis - konieczność napisania istotnej książki w ciągu trzech lat poprzedzających moment przyznania nagrody. A "Autobiografia" jest zwyczajnie kapitalna. Jeżeli czytelnik oczekiwałby opowieści prowadzonej linearnie, od punktu do punktu, toby się oczywiście zawiódł. Z dwóch powodów. Po pierwsze, autor zapowiedział, że jest to dopiero część pierwsza dużego projektu, trylogii, jakim jest "Autobiografia", po drugie, wewnątrz tej książki opowieści meandrują, coś się zaczyna, a następnie przeskakuje w inny czas. Od przedszkola do liceum jest niedaleko, w drugą stronę również. Książka sprawia wrażenie niezredagowanej, ale po pewnym czasie cieszymy się z tego wrażenia, bo dzięki temu "wplątuje nas w siebie" i życiorys autora. Kończy się dramatycznie, lecz nie sentymentalnie, frazą, że "tego chłopca już nikt nigdy żywego nie spotkał".
Jednak za najwybitniejsze osiągnięcie Michała Witkowskiego uważa Pan Lubiewo?
"Lubiewo" to bardzo wybitne osiągnięcie literackie, które zdecydowanie zmieniło coś w polskim nastawieniu i polskim języku. Nie mam na myśli prób brutalności, skatologii, które miałby Witkowski do języka wnieść, ale inną perspektywę moralną w odniesieniu do mniejszości seksualnych, którą ta książka uruchomiła. Była też ogromnym osiągnięciem czysto artystycznym. Język, jakim Witkowski się tam posłużył... Dla kogoś niechętnego autorowi jest to oczywiście język wulgarny, jednak dla kogoś nieco bardziej uważnego jest to język natchniony, język, który wyrósł poza swojego autora, który urwał się ze wszystkich wędzideł współczesnej, i nie tylko, polszczyzny. Język, który wreszcie pomaga nam zrozumieć języki innych bardzo wybitnych pisarzy, np. Mirona Białoszewskiego.
Ta książka to akt etyczny. Witkowski sprowadził nas na sam dół, do świata upadłego: do kibli, dworców, śmietnisk. Jednak nie po to, by powiedzieć nam, że teraz jest inaczej, że dokonał się jakiś postęp w naszym rozumieniu inności. Zrobił to po to, żeby czytelnicy, którzy myślą o sobie "jesteśmy tolerancyjni i otwarci", naprawdę się z tą upadłością i innością skonfrontowali. Przypomniał mi się pewien film, "Edi", o dwójce bezdomnych, wyciskacz łez. I jest to film potworny, przykład artystycznego świństwa. Życie bezdomnych jest w nim piękne, wzniosłe, bezdomni czytają klasykę, mają bibliotekę w starej lodówce, właściwie należałoby po tym seansie porzucić własne życie i przenieść się na ulicę! W ten sposób nie można nikogo przekonać, by naprawdę szanował inność. Witkowski konfrontuje nas z prawdziwą upadłością, z wystawaniem pod więzieniem, by doznać chwilowego poczucia bycia pożądanym, z całą nędzą i robactwem - jest to taki etyzm różewiczowskiego autoramentu - widzę i nie odwracam wzroku.
To, że po 20 latach nadal o "Lubiewie" rozmawiamy, i to z prawdziwą pasją, świadczy o jej żywotności. Dla porównania, o wielu książkach budzących zachwyt nie pamiętamy już po kilku latach.
Ktoś, kto chce poznać twórczość Witkowskiego, powinien zacząć od książek lżejszego kalibru czy od razu spróbować się z "Lubiewem"?
Niech zacznie od "Lubiewa". Lata, które minęły od premiery tej książki, oswoiły nas z pewnym językiem, który dawniej był w literaturze nie do przyjęcia. Przypominam sobie wielu dobrych czytelników z dawniejszych lat, którzy nie mogli sobie z tą książką dać rady. Ba, mieli mi nawet za złe, że napisałem do niej blurba, pytali mnie: "Jak mogłeś?". Dziś zmieniły się nasze praktyki językowe, jesteśmy, stety niestety, bliżej wulgarności. Nadal jednak książka nie utraciła swojej siły. Jeśli przetrwać przy niej, to pokaże całą swoją energię, wirtuozerię. To się przytrafiło, na przestrzeni ostatnich 30 lat, zaledwie paru książkom w Polsce. Były oczywiście zjawiska popularniejsze, jak przyznanie Nagrody Nobla Oldze Tokarczuk, jednak historia literatury jest bezwzględna, nie pójdzie za nagrodami, nawet jeśli to jest Nagroda Nobla.
Przejdźmy do Nagrody-Stypendium im. Stanisława Barańczaka. Z trzech nominowanych, dwóch poetek i jednego prozaika, została wybrana Anna Adamowicz, za tomik "Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło".
To nie jest specjalnie oryginalny wybór - Adamowicz, będąc młodą poetką, ma już duży dorobek i sporo uznania. Parę lat temu otrzymała przecież nawet Nagrodę Wisławy Szymborskiej. Nie jest naszą intencją nagradzanie nagradzanych, powtarzanie cudzych wyroków, jednak to, że poetka dostała już inne nagrody, nie może być powodem niedostania tej. Tom poetycki "Stłuc. Kręgosłup Tytanii Skrzydło" to książka fenomenalna. Ten fenomen polega na tym, że na pierwszy czy drugi rzut oka, gdy czytamy na chybił trafił, wygląda na eksperyment wizualny. Dużo tu konstrukcji graficznych, wyglądających niemal cieleśnie. Przypominających ludzki kręgosłup. Gdy zaczniemy czytać tom uważnie, to widzimy już, że nie jest to potrzeba zwrócenia uwagi na formę. Wiersz ma być, nie tylko przez słowa, odpowiednikiem ludzkiego, udręczonego ciała. Ciała naprawianego chirurgicznie. Adamowicz naciąga wersy, uciska słowa, napina spacje. Nie jest łatwo zrobić to przekonująco, ale jej się to udało. Pełnię swojej pomysłowości ukazuje wtedy, gdy czytamy uważnie, wiersz po wierszu. To poezja szpitalna, o cierpieniu, bardzo jednak piękna. Nie jest wymyślna, ściśle konceptualna. Nie, tutaj doświadczenie frazy i doświadczenie ciała są ze sobą ściśle sprzężone.
Wierszy o bólu, chorobie, doświadczaniu cudzej śmierci jest w polskiej poezji dużo. Adamowicz występuje zatem w silnej konkurencji z innymi tomami na ten temat. I przebija tę konkurencję.
Kapituła Poznańskiej Nagrody Literackiej nie jest pierwszą, w której Pan działa. Czy z każdym kolejnym rokiem łatwiej wybiera się nominowanych i nagradzanych, czy prawdziwe perły trafiają się coraz rzadziej?
Bywają lepsze i gorsze lata. Po pierwsze, nie każdy rok przynosi książki mocne, porywające, znaczące, za którymi człowiek natychmiast się ugania. Po drugie, w Polsce nie od dziś dużo łatwiej odnajduje się wartościowe wiersze niż prozę. Proza bywa przeciętna, koniunkturalna wręcz, nawet jeśli bywa dyskutowana. Autorzy i autorki poruszają ważne tematy, społeczne, tożsamościowe, ale ważność tematu nie zawsze przekłada się na ważność literatury. Przez osiem lat pracowałem w kapitule przyznającej Nagrodę Literacką "Gdynia", gdzie kategorie są trzy: poezja, proza i esej. Zawsze mieliśmy kłopot ze znalezieniem wartościowych książek prozatorskich, ale nigdy nie mieliśmy problemu ze znalezieniem wartościowych esejów i tomików poetyckich.
Wracając do Poznańskiej Nagrody Literackiej, muszę przyznać, że mamy przywilej, który sami sobie stworzyliśmy - to nie jest nagroda za książkę roku, ta nagroda może przypaść książce sprzed trzech lat. To nas uwalnia od konieczności przyznawania nagrody, gdy nie mamy do tego przekonania. Trzy lata wystarczą, by zachwycić i zaskoczyć. To daje nam także komfort "odkładania" na kolejny rok twórczyń lub twórców, którzy ze sobą mocno konkurują - wybieramy wtedy tego, który wydał swoją książkę wcześniej i jest ryzyko, że za rok się przeterminuje, a drugiego lub drugą "odkładamy" na następny sezon. I, ciekawostka, Witkowski jest takim właśnie "odłożonym" wyborem sprzed roku.
Rozmawiała Izabela Zagdan
© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025