Kultura w Poznaniu

Opinie

opublikowano:

Zabity na śmierć

- Bohater umiera. Po raz pierwszy i jeszcze piętnaście razy. Po każdej śmierci jego ciało zostaje odtworzone z odrobiną dodatkowej życiowej mądrości - o filmie "Mickey 17" pisze Przemysław Toboła.

Nagi mężczyzna stoi w głębokiej rurze przypominającej urządzenie medyczne. Opływa go blade, niebieskie światło, patrzy w górę. - grafika artykułu
fot. materiały dystrybutora

Zdobywca czterech Oscarów za film "Parasite" (rok 2019) południowokoreański twórca Joon-ho Bong, powraca w wielkim stylu, pełną czarnego humoru komedią science fiction - "Mickey 17". To  adaptacja powieści Edwarda Ashtona "Mickey 7", w której reżyser zabiera widza w nie tak odległą przyszłość, kiedy to można będzie poświęcić swoje życie dla dobra ludzkości. Wystarczy tylko podpisać odpowiednie dokumenty i człowiek niewidzący dla siebie żadnej przyszłości na Ziemi zamienia się w Wymienialnego. Zapisuje swoją świadomość, czy może esencję ducha, by stać się zdobywcą Kosmosu, realizującym śmiertelnie niebezpieczne misje. Kiedy ginie, za każdym razem odtwarzany jest jego klon z zapisem kolejnych przerażających doświadczeń.

Tak poznajemy Mickeya - w tej roli Robert Pattinson, znany z sagi "Zmierzch", który ma skolonizować planetę Niflheim. Wkrótce jednak bohater umiera - po raz pierwszy i jeszcze piętnaście razy. Po każdej śmierci jego ciało zostaje odtworzone z odrobiną dodatkowej życiowej mądrości. Takie historie już widzieliśmy - choćby film Harolda Ramisa "Dzień świstaka" czy serial "Russian Doll" z fenomenalną Natashą Lyonne, w tym przypadku jednak dodano zwrot akcji. Mickey 17 przez pomyłkę systemu spotyka kolejną wersję siebie - Mickeya 18. Zupełnie nieoczekiwanie znalazłem się w fantazjach Stanisława Lema zapisanych w "Dziennikach gwiazdowych".

Przemysław Toboła

  • "Mickey 17"
  • reż. Joon-ho Bong
  • premiera: 14.03

© Wydawnictwo Miejskie Posnania 2025